Klat(k)a bez krat. Osobiście o teatrze Jana Klaty

Musiałam dojrzeć do teatru Jana Klaty. Dotrzeć się do jego widzenia świata, żeby wyciągnąć z niego coś dla siebie. Nikt mnie do tego nie zmuszał, nikt mi tego nie narzucał. Podobnie jak setkom widzów obecnych na jego spektaklach przy Jagiellońskiej. Teatr Jana Klaty jest moim teatrem. I mam na myśli zarówno spektakle w jego reżyserii, jak i instytucję. Skupię się jednak na jego twórczości.

To nie jest łatwy teatr. Myślę, że nawet profesjonalni krytycy teatralni podzielają to zdanie. Postaram się tę „niełatwość” wyłożyć z perspektywy widza. Do tej pory widziałam sześć spektakli wyreżyserowanych przez Jana Klatę, w tym cztery na deskach Starego (Oresteja, Do Damaszku, Wróg Ludu, Król Lear) i dwa wirtualnie (H. i Sprawa Dantona). Mam nadzieję, że do tego zestawu dołączy jeszcze Wesele, które jest moim ulubionym tekstem dramatycznym.

Kontrowersje wokół spektakli Klaty wydają mi się być sztucznie nadmuchiwane. Owszem, reżyser sięga po tematy, które mogą być uznawane za kontrowersyjne przez pewne środowiska: wiara, władza, zgubne skutki źle rozumianej demokracji. Gdzieś w tym wszystkim czai się erotyka, wykorzystywana bardziej jako środek, niż temat. Ale, jak pokazuje chronologia tekstów źródłowych, to tematy poruszane od wieków. Sztuki na nich oparte budzą kontrowersję, bo pokazują brzydką prawdę o społeczeństwie. Tak, o nas.

Konserwatywnego widza teatralnego mogą szokować także współczesne muzyczne wstawki, szalone harce, przeniesienie akcji w czasie i przestrzeni, podkreślanie niezdrowych relacji damsko-męskich, uwspółcześnianie tekstu. Użycie niestandardowych rekwizytów, jak np. piły mechaniczne w Sprawie Dantona, albo uroczy kościotrup w szklanej trumnie (niczym groteskowa Śpiąca Królewna) w Do Damaszku. Ale czy nie tak tworzy się dzisiaj teatr? Odczytując tekst przez współczesne odniesienia i własne odczucia reżysera? Powstała w teatrze taka dziedzina, jak dramaturgia. Jan Klata dba również i o nią, spektakle są różnorodne, a równocześnie silnie naznaczone jego wizją. Nie musisz czytać opisu spektaklu, żeby wiedzieć, że reżyserował go obecny dyrektor Starego Teatru.

Jest to reżyser, który dobiera swój zespół perfekcyjnie. Aktorzy pasują do swoich postaci idealnie. Do tego stopnia, że nie potrafię wyobrazić sobie innych w tych rolach: Idol z Do Damaszku  ma dla mnie twarz Marcina Czarnika, a Wróg Ludu to wykapany Juliusz Chrząstowski. Nikt nie odtańczyłby takiego triumfalnego tańca, jak Bartosz Bielenia, jako Edmund w Królu Learze. No i ta przepiękna Afrodyta-Anna Radwan z Orestei… Jan Klata z pewnością doskonale rozumie swoich aktorów. I widzów.

Zaczęłam od „dojrzewania” do Klaty, ponieważ reżyser wchodzi w dialog z oryginalnymi sztukami w taki sposób, by otworzyć je na współczesność. Przyznaję, lubię klasykę we współczesnej formie, jej intertekstualne przedstawienie. Moje dojrzewanie nie było więc jakimś wyczynem. Bardziej chodziłoby tutaj o słowo „dojrzeć” w znaczeniu „dostrzec”.

Janusz Radek wspomniał w wywiadzie dla Radia Kraków, że poezję powinno czytać się w taki sposób, by wydobyć z niej coś dla siebie. Autor pisał ją, by nam przekazać swoją wizję świata, ale my powinniśmy w niej szukać własnych kontekstów, własnych znaczeń. Takie podejście wydaje się słuszne także wobec innych tekstów kultury, w tym teatralnych prezentacji rzeczywistości. Oczywiste? Niby tak, ale wciąż zastanawiamy się uparcie, „co autor miał na myśli”.

Czym zatem jest dla mnie teatr Jana Klaty? Kontrolowaną wolnością: burzenia, tworzenia, komentowania. Taką klatką (Klat(k)ą) bez krat. Kontrolowaną ramami zamysłu artystycznego w sposób racjonalny, pewny, ale nie ograniczający. Granice wytycza konkretny pomysł podania, wcielony na scenie przez znakomicie kierowany zespół aktorski. Nie są to jednak granice nieprzekraczalne.

Bardzo podoba mi się mocne umuzycznienie spektakli. Wykorzystanie współczesnych utworów, jako ich integralnej części. Lubię porozumiewawcze mrugnięcia w stronę widza. Uwielbiam wyszukiwanie nawiązań kulturowych. Podoba mi się wchodzenie w dialog, dyskusję, czasem sprzeczkę. Rozmowa z widzem, także niemetaforyczna, bo i takie momenty się zdarzają. Lubię teatr, który każe mi myśleć, a nie tylko śledzić fabułę. Ale lubię też teatr, który oferuje mi rozrywkę. I teatr Jana Klaty daje mi obie te rzeczy. Zarówno spektakle w jego reżyserii, jak i zarządzany przez niego Stary Teatr. Po tych kilku jego spektaklach, które obejrzałam, wiem, że jest to, obok Moniki Strzępki, jeden z moich ulubionych reżyserów teatralnych.

Jestem ciekawa, co o teatrze według Jana Klaty powiedziałby Tadeusz Boy-Żeleński, który spędził na fotelu recenzenta chyba jedną trzecią swojego dorosłego życia. Myślę, że doceniłby ironię, pochwalił współczesne odniesienia i wykorzystanie muzyki w spektaklu. Wszak też kochał Wesele.

 

Moje teksty wokół wspomnianych spektakli Jana Klaty:

Do Damaszku

Oresteja

Król Lear

Wróg ludu

Wielkanoc sto lat temu, czyli kilka świątecznych propozycji czytelniczych

Zbliżają się Święta Wielkanocne. Z tej okazji życzę Wam, abyście zawsze mogli znaleźć wolną chwilę na rozwój osobisty, lekturę interesującej książki, czy artykułu prasowego oraz rozmowy z bliskimi Wam osobami.

Dołączam także kilka artykułów dotyczących Wielkanocy sprzed stu i więcej lat.

Koszarowe Alleluja: Tomasz Stańczyk, Wielkanoc żołnierzy Legionów

Wielkanoc 1916 roku zastała żołnierzy na frontach I wojny światowej. Józef Piłsudski spędzał święta m.in. w Krakowie, gdzie brał udział w święconym dla legionistów, którego organizacją zajmowała się Liga Kobiet. Spotkanie to odbywało się w sali Sokoła i wzięło w nim udział tysiąc osób.

Legioniści, którzy w tym czasie przebywali na Wołyniu, mimo polowych warunków, przygotowali najwystawniejsze świętowanie, na jakie mogli sobie pozwolić. Zrobiono nawet Grób Pański, z figurą Chrystusa, uszykowaną naprędce z płaszcza. Ksiądz Kazimierz Nowina-Konopka zorganizował bitwę na jajka i zabawy w stylu krakowskiego odpustu, Emaus.

Więcej na ten temat przeczytacie w artykule Tomasza Stańczyka, Wielkanoc żołnierzy Legionów, na stronie Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.

Najdroższe jaja świata: Katarzyna Grzemska, Historia wielkanocnych jaj Fabergé

Są takie jajka, które stanowią obiekt pożądania nie tylko kucharzy i miłośników jajecznicy, ale i zapalczywych kolekcjonerów rzeczy pięknych. To oczywiście jajka Fabergé, produkowane w pojedynczych egzemplarzach z emaliowanego złota, drogich kamieni i innych cennych drobiazgów.

Według dokumentacji sporządzanej przez twórców, do wybuchu rewolucji w Rosji w 1917 roku, powstały 54 jajka, tworzone głównie na zamówienie dworu carskiego. Wykonywał je zakład złotniczy, którego właścicielem był pochodzący z Francji Peter Carle Fabergé.  Pierwsze z nich powstało w 1885 roku, jako prezent z okazji 20. rocznicy zaręczyn Aleksandra III Romanowa z Marią Fiodorowną i było wzorowane na jajku z dworu duńskiego, zawierającym tzw. niespodziankę.

Więcej szczegółów na temat tych drogocennych „pisanek” znajdziecie w artykule Katarzyny Grzemskiej, Historia wielkanocnych jaj Fabergé, na stronie Rynek i sztuka.

Wojenny Kraków: Ze świąt w IKC

„Cicho i spokojnie przeszły tegoroczne trzecie z kolei święta wielkanocne” – pisał Ilustrowany Kuryer Codzienny, 11 kwietnia 1917 roku. Poza trudnościami z zastawieniem świątecznego stołu, zapewne przez ograniczenia aprowizacyjne I wojny światowej, Krakowianom nie dopisywała pogoda – było deszczowo, a nawet i śnieżnie. Mimo to wyruszono na Emaus, choć bez zbytniego entuzjazmu. Pełną notatkę znajdziecie na stronie 100lattemu.pl.

Tuż przed Wielkanocą IKC przytaczał zaś pismo inspektoratu stacji klimatycznej w Zakopanem, w którym odradzano przybycie do Zakopanego, ze względu na „niedomagania aprowizacyjne”. Całość znajdziecie także na wspomnianej wyżej stronie.

 

Pocztówkowy szał  retro: Pocztówka wielkanocna

To właściwie galeria zdjęć, a nie artykuł, ale warto do niej zajrzeć. Galeria zbiera stare pocztówki wielkanocne od początku XX wieku, z różnych rejonów Polski. Można sobie więc prześledzić pocztówkową modę przez dziesięciolecia. Są tam jajka w motocyklach, zające, pary składające sobie życzenia, rysunki satyryczne… Polecam – może zainspiruje Was do tworzenia własnych kartek?

Galerię ze zbiorami Białostockiego Muzeum Wsi, Pocztówka wielkanocna, znajdziecie na stronach Gazety Wyborczej.

I to tyle przedświątecznie. Udanego świętowania. Odpocznijcie. Wesołego Alleluja!

 

 

 

 

 

Kraków pod palmami

Zbliża się kolejna Niedziela Palmowa. W tradycji chrześcijańskiej palma jest symbolem nie tylko radości, ale i męczeństwa. Dodatkowa symbolika tradycyjnych, kolorowych palm kryje się w ich częściach składowych: liściach, gałązkach i kwiatach, których użyto do ich wykonania.

Zdaje się jednak, że liście prawdziwego drzewa palmowego oznaczały coś jeszcze: egzotykę, luksus, dobrobyt. Nie znalazłam żadnego tekstu na ten temat, więc pozostawiam tę sprawę, jako serię otwartych domysłów. W dawnej prasie Krakowa (np. w Ilustrowanym Kuryerze Codziennym) natrafiałam na ogłoszenia wytwórców sztucznych palm, możliwe więc, że mieszczanie, aspirujący do klasy wyższej, zaopatrywali się w takowe, by podnieść prestiż własnych mieszkań.

Wiem, że w warszawskiej Adrii palmy stanowiły element wystroju wnętrza. Wiem również, że pojawiały się w różnych miejscach Krakowa, bo widuję je na starych fotografiach. Nie wiem, kiedy zostały sprowadzone do królewskiego miasta w Galicji, ale w krakowskim Ogrodzie Botanicznym znajduje się najstarszy daktylowiec w Europie. Ma już ponad 150 lat, 14 metrów wysokości i wciąż rośnie. Zaplanowano dla niego powiększenie szklarni, obecne warunki nie pozwalają mu na bezpieczny rozrost, a odwiedzającym na przyjrzenie mu się z bliska. Więcej na ten temat znajdziecie np. tutaj.

O tym, że palmy istniały w krakowskim krajobrazie jeszcze przed II wojną światową świadczy choćby fotografia z 1936 roku, przedstawiająca niewielki skwerek na ul. Wielopole. Zdjęcie zrobiono spod Pałacu Prasy. Znajdują się na nim trzy palmy w drewnianych donicach. Ubiór osób złapanych w kadrze świadczy o tym, że była to jakaś w miarę ciepła pora roku, może wiosna. Nie wiadomo, jak palmy zniosły chłodniejsze temperatury. Ponoć dobrze opatulone potrafią przetrwać zimę nawet na dworze. Zdjęcie pochodzi z archiwum Ilustrowanego Kuryera Codziennego i wzbudziło wśród internautów takie zainteresowanie, że po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „palmy w Krakowie” znajdziecie je wielokrotnie przekopiowane na różnych stronach. Ponoć po raz pierwszy opublikował je fanapage Kraków – ciekawostki, tajemnice, stare zdjęcia.

Poszukując obecności palm w Krakowie trafiłam także na sklep kolonialny „Pod Palmą”, należący do Antoniego Hawełki. Założony został w 1876 roku, najpierw pod numerem 41 na Rynku Głównym, potem w Pałacu Pod Krzysztofory. W tym pierwszym lokalu właściciel oferował zagraniczne wina, bakalie, owoce południowe, wyśmienite wędliny i inne rarytasy. Po przeniesieniu sklepu na piętrze powstała sala śniadaniowa, oferująca piętrowe kanapki. Zakupy u Hawełki były w dobrym tonie. Pakowano je w papier, przewiązywano sznureczkiem, który zakończony był kolorowym kołkiem, ułatwiającym noszenie (ponoć służył także do zaczepienia w dziurce od guzika np. w płaszczu). Po śmierci właściciela lokal przejął jego subiekt, Franciszek Macharski. Restauracja „U Hawełki” działa po dziś dzień. Tu zdecydowanie palma w nazwie oznaczała luksus, i to jaki! (Więcej na ten temat przeczytacie tutaj, tutaj i tutaj.)

I jeszcze dwa obrazki literackie palmy, związane z Krakowem osobą Boya-Żeleńskiego. Pierwszy to drobiazg w Słówkach, konkretnie wzmianka o „tańczących palmach” w wierszu O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce:

Tak się trapi dobra ciotka,
Pełna gracji, zacna, słodka,
Lecz największą ma subiekcję,
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.
Dojdżże ładu z taką głową:
Zawsze ma ostatnie słowo!
Ciotka prawi o Trzech psalmach,
Józio o „tańczących palmach” ;

Jak pisze sam autor w odnośnikach do wiersza [w wydaniu Słówek z Zakładu Ossolińskich z 1988 roku), „tańcząca palma” to skojarzenie z Dytyrambami dionizyjskimi Nietzschego i utworem Pośród cór pustyni, w którym palma została porównana do tancerki, stojącej na jednej nodze.

Drugi to wiersz Franciszka Mirandoli, zatytułowany po prostu Palma, w którym palma staje się symbolem tęsknoty i oczekiwania:

Beztreściwa pustynio! twoje wyschłe łono
Wydało wielkie palmy, gdzie trawy nie rosną,
Gdzie wiater kwiatów bladych nie zaniesie wiosną;
Wystrzeliła pod niebo zieloną koroną
Tęsknota, córa pustyń, widoczna z daleka
Jak sztandar opuszczony — i czeka, i czeka.

Jak widać Mirandola również sięgał do symboliki Nietzschego, używając określenia „córa pustyń”. Wiersz został umieszczony przez Tadeusza Żeleńskiego w redagowanej przez niego antologii poezji Młodej Polski.

To krótkie zestawienie pokazuje, że krakowska palma (i nie tylko krakowska) ma wiele znaczeń, nie tylko to biblijne. A co oznacza dla Was?