Umarł król. Niech żyje Królowa – o spektaklu Teatru Nowego Proxima

Obejrzane 22 czerwca 2023 roku o 19:15, w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie.

Kiedy wpiszecie w Google hasło „Królowa”, na samej górze wyników wyszukiwania zobaczycie głównie informacje na temat filmu o Elżbiecie II, albo serialu o drag queen, z Andrzejem Sewerynem w roli głównej. Ale kiedy do „Królowej” dorzucicie hasło „Teatr Nowy Proxima”, otrzymacie opis spektaklu, który w zasadzie nawiązuje do obydwu tych pozycji, choć na swój przekorny sposób. Dla mnie Królowa była przede wszystkim podróżą przez emocje, budowane muzyką i dramaturgią spektaklu. Przejdźmy tę trasę razem.

Na początku był zachwyt

Zachwycił mnie i wzruszył monolog ojca Farrokha Bulsary, późniejszego Freddiego Merkurego. Pełen czułości i obaw co do przyszłości syna, wiary i nadziei, a potem smutku i rozczarowania – tych wszystkich uczuć, które towarzyszą zazwyczaj wszystkim rodzicom, gdy ich dzieciom życie nie układa się tak, jak by tego chcieli.

Oczarowała mnie scena taneczna z początku spektaklu, z młodym Farrokhiem, w którego wcielił się Maks Stępień. W całym spektaklu nie brakowało przykuwających wzrok układów choreograficznych, jednak ta pierwsza scena wryła mi się w pamięć, ze względu na swoją delikatność, emocjonalność i precyzję.

Temperatura spektaklu rosła chyba wraz z tą na sali, bo upał tego dnia był wyjątkowo męczący, ale to nie przeszkadzało mi w chłonięciu atmosfery. Muzycznie oprawiono spektakl najlepiej, bo w kompozycje zespołu Queen, a przez całą Królową przewijał się motyw Bohemian Rhapsody, co zapewniło spójność dramaturgiczną, choć konstrukcja była jak ta w przeboju brytyjskiej grupy: rapsodyczna.

Radosny danse macabre

Retrospekcje przeplatały się z tu i teraz, tworząc obraz legendy utkanej z publicznych wzlotów i prywatnych upadków, walki o wejście na szczyt i bycie szczęśliwym, pewności siebie na scenie i życiowej bezradności.

Wiele w tej historii scenicznej tragi-komicznych momentów, chwil nieposkromionej radości i dzikiego szału a zaraz potem rozpaczy, smutku i osamotnienia.

Jest w tej opowieści wszystko, co nadaje smak każdej fabule – historie miłosne, zdrady, walka o życie według własnych zasad, sukcesy i porażki. Jest konflikt wewnętrzny i zewnętrzny, nie ma przegadanych scen, bo nawet przydługi i może trochę absurdalny (choć w kontekście całej historii pokrętnie logiczny) wykład Eltona Johna z interpretacją Bohemian Rhapsody, wnosi znaczące wątki do tej opowieści.

Persony i personifikacje

Zresztą słuchałam tej wypowiedzi z prawdziwą i szczerą przyjemnością, bo ta persona wciągnęła mnie w swój świat od pierwszej sekundy. Elton, kreowany przez Piotra Siekluckiego jest jedną z moich ulubionych postaci w tym spektaklu. Wprowadza też element pewnej lekkości i puszczenia oczka do widza. Impersonacja godna samego gwiazdora. Tak sobie wyobrażam Eltona Johna z tego okresu. Poza tym nikt tak nie elegancko nie przeklina, jak Sieklucki na scenie.

Chciałabym także zwrócić uwagę reklamodawców na najlepszą reklamę Electroluxa, jaką można sobie wyobrazić, czyli fantastycznego Pawła Rupalę, z zapałem odkurzającego podłogę w rytm utworu I want to break free. Niby epizod, ale jaki! Nogi do samego nieba. I wspaniałe nawiązanie do znanego klipu Queen. Od razu miałam ochotę sięgnąć po odkurzacz.

Zresztą Paweł zwraca uwagę widza od pierwszego wejścia na scenę, nie da się go nie zauważyć, nawet w tłumie innych aktorów, co jest jego niewątpliwą zaletą. Potrafi się wyróżnić, nie przytłaczając przy tym innych. Bardzo to w nim lubię.

Spektakl w warstwie aktorskiej jest spójny, choć tworzy go wiele różnorodnych postaci. Jednak to ten charakterologiczny eklektyzm uwiarygadnia i spaja historię, dodaje jej tętna i oddechu, cech ludzkich, tych powszechnie uważanych za dobre, jak i za złe. A może po prostu ludzkich.

Obraz malowany światłem i gestem

Oprawa sceniczna spektaklu jest dosyć prosta, ale estetycznie przemyślana. Bardzo malarska, dzięki kontrastowym plamom koloru i grze świateł, budząca skojarzenia z popularnymi dziełami filmowymi i malarskimi.

Nie wiem, na ile był to zamierzony zabieg, ale przez moje myśli przemknęły co najmniej dwa takie powiązania: po pierwsze Almodovar, ze swoimi akcentami czerwieni w scenach filmowych (zresztą też bardzo atrakcyjnych wizualnie dzięki temu zabiegowi), po drugie – obraz „Śmierć Marata” Jacques’a-Louisa Davida. To drugie skojarzenie szczególnie wybrzmiało w zakończeniu spektaklu, w scenie śmierci Freediego, gdy okryte białymi całunami ciało gwiazdora bezwładnie zawisło nad krawędzią czerwonej wanny.

Koniec jest początkiem

I wreszcie jest wątek AIDS i wszystkich trudnych emocji, które ze sobą niesie. Jest strach, ból i rozpacz bezsilności. Jest niesprawiedliwość losu, bezduszna wyższość i głupota hierarchów. Brak zrozumienia społeczeństwa, wzmocniony jeszcze powszechną homofobią. I tragiczna śmierć idola, dodatkowo podkreślona malarską sceną z zakończenia.

Lubię spektakle Teatru Nowego za prowokowanie do dyskusji i wyciąganie niewygodnych prawd. Mam nadzieję, że ten spektakl stanie się pretekstem do rozmowy nie tylko o sztuce, ale i o nierówności, i okrucieństwie społeczeństwa, skierowanym przeciw każdemu, kto myśli inaczej niż ogół. Czy Freddie Mercury był człowiekiem bez wad? Nie. Ale był człowiekiem. To powinno wystarczyć.

Umarł król, niech żyje Królowa. Bo na szczęście dzięki nagraniom nadal możemy cieszyć się pełnym znaczeń i emocji wokalem Freddiego Mercurego. A ja pewnie jeszcze przez kolejny miesiąc będę słuchać utworów grupy Queen, mając przed oczami sceny ze spektaklu Teatru Nowego Proxima.

O SPEKTAKLU:

KRÓLOWA

Premiera: 13.05.2023 w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie
scenariusz i reżyseria: Piotr Sieklucki

scenografia i kostiumy: Łukasz Błażejewski
choreografia: Karol Miękina
aranże: Paweł Harańczyk
reżyseria światła: Wojciech Kiwacz
producent: Agnieszka Karpierz
stylizacja: Artur Świetny  

OBSADA:
Farrokh Bulsara – Maks Stępień
Jer/ Mary/Valentine – Martyna Krzysztofik
Bomi/Peter/Jim – Michał Felek Felczak
Freddie Bulsara – Adam Zuber 
Freddie Mercury – Arti Grabowski
Patriccio – Karol Miękina
chłopcy z Queen – Sebastian Szul, Damian Rusyn, Dominik Olechowski
dr Atkinson – Marcin Mróz
Elton John – Piotr Sieklucki
degeneraci – Paweł Rupala, Mat Mosiala, Maciej Godoś, Artur Wójcik, Artur Świetny 

Niedościgniona złodziejka serc polskiej sceny. Kora. Boska w Teatrze Nowym Proxima.

Obejrzane 29.06.2022 w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie.

Fragment imponującej ściany plakatów z Teatru Nowego Proxima.

Moja wiedza o życiu Kory jest znikoma. Wiem, że nazywała się Olga Jackowska, że była głosem Maanamu, sędziowała w popularnym muzycznym show, malowała figurki Maryjek, a jej piosenka, Zabawa w chowanego, użyczyła tytułu trudnemu dokumentowi Tomasza Sekielskiego. Wiem też, że odeszła, walcząc z rakiem, zbyt wcześnie. I tyle wystarczyło mi, by wejść w świat wykreowany głosem i charyzmą Katarzyny Chlebny, wcielającej się w Korę w autorskim spektaklu, Kora. Boska. Bo utworami Kory opowiedziała nie tylko o tej artystce, ale i o współczesnej kobiecie.

W poczekalni wyobraźni

Bardzo długo nie widziałam teatru na żywo. I choć chwilę wcześniej wróciłam na spektakl Papiny McQueen (Paweł Rupala), My Way, My Dream My Life – Moje Marzenie (który uwielbiam i bardzo polecam!), to zobaczenie Kora.Boska było jak powrót do domu. Jest to też pierwszy tekst pospektaklowy, z którym wracam na stronę. Mam nadzieję, że szybko nadrobię kolejne!

Oto stajemy z Korą w zawieszeniu między bramami piekielnymi i niebieskimi, w poczekalni bezczasu, wypełnionej na swój sposób uroczą trójcą Maryjek: Matki Boskiej Częstochowskiej, reprezentującej Wiarę; Matki Boskiej Fatimskiej, uosabiającej Nadzieję oraz Matki Boskiej z Guadalupe, będącej wcieleniem Miłości. To właśnie te trzy uosobienia cnót boskich nadają spektaklowi rytm.

Te Trzy

Zatrzymam się dłużej przy tych postaciach, bo zasługują na co najmniej pokaźny akapit. Wiele słyszałam o kontrowersjach wokół tego spektaklu i jako osoba, która na scenie jest w stanie zrozumieć wszystko, jeśli jest dobrze uzasadnione kontekstem, nie rozumiem skali tych kontrowersji i wynikających z nich konsekwencji (obcięcie dotacji dla teatru).

Patrząc w ten sposób, czy nie znajdziemy nic kontrowersyjnego w tej przaśnej, ludowej, popularnej religijności, która produkuje kolejne wcielenia Maryjek, każde traktując niemal jak osobną świętą? Gdybyśmy potraktowali ten wątek religijny jak punkt wyjścia do dyskusji o sytuacji kobiet w społeczeństwie, moglibyśmy uzyskać wiele cennych przemyśleń, niezależnie od wyznawanej wiary (lub jej braku). I myślę, że między innymi taką funkcję spełniają Trzy Maryjki w tym spektaklu. Z miejsca poczułam do nich ogromną sympatię. Nawet do marudnej Częstochowskiej.

Matka Boska Częstochowska, grana przez Piotra Siekluckiego, jest groteskową, naburmuszoną, ale wielbiącą system (jaki by nie był) Matką Polką. Nie brak jej w tym wszystkim trudnego uroku, czasem chciałoby się ją wręcz przytulić i pocieszyć. Wiara jest jej orężem, choć chyba brak jej czasem wiary we własne siły.

Matka Boska Fatimska to będzie chyba moje ulubione wcielenie sceniczne Pawła Rupali: bardzo delikatne, subtelne, czyste, w znaczeniu utrzymywania temperamentu postaci. Ta Maryjka jest pełna Nadziei, która składa obietnice i nie ze wszystkich się wywiązuje. Jest to postać współczująca i empatyczna

Matka Boska z Guadalupe, czyli Łukasz Błażejewski, jest zdecydowanie najweselszą z Maryjek. Nic dziwnego, w końcu uosabia Miłość: wolną, dziką, nieokiełznaną. Czasem bolesną. Miłość w pełnym wymiarze.

Te wszystkie cechy znakomicie oddane są w ruchu scenicznym i kostiumach. Piotr Sieklucki niemal tonie w obszernych, strojnych szatach, by w pewnym momencie z impetem się z nich uwolnić, jakby zrzucał z siebie wszystkie ciężary świata.

Paweł Rupala płynie nad powierzchnią w eleganckim, błękitno-białym, powłóczystym stroju wykonując senne akrobacje nad sceną. Wiedziałam, że Paweł potrafi nadać swoim postaciom charakter samym tańcem, ale nie, że potrafi być w tym tak delikatny. Zauroczyły mnie te oniryczne, pełne lekkości sceny, także czysto wizualnie.

Łukasz Błażejewski tańczy i skacze, poruszając elementami swojego indiańskiego stroju i wywołując już samym ruchem skrajne emocje, między którymi miota się jego postać w różnych momentach spektaklu. 

Kora

No i jest wreszcie Kora, zagrana w niezwykły, porywający sposób przez Kasię Chlebny. Kasia w czarnym czepku i okularach do złudzenia przypomina Korę. A to, co wyczynia z głosem, śpiewając jej utwory, jest niewyobrażalne. Warto zobaczyć ten spektakl już tylko dla samych interpretacji. Piosenki osadzone w kontekście spektaklu, z zarysowaną biograficzną linią fabularną, nawet te dobrze znane, zaczynają opowiadać historię kobiety, jej życia, jej relacji z matką, jej sztuki i choroby, jej wiary, nadziei i miłości.

Kora wychodzi z plakatów, okładek i ekranu telewizora, wyciągając do nas dłoń. Dużo w tej biografii trudnych wątków, ale rozładowanych czarnym humorem i mrugnięciem w stronę widza oraz fantastyczną warstwą muzyczną (sprawdźcie bisy ze spektaklu, kilka nagrań krąży w sieci).

W czasie tego jednego spektaklu doświadczyłam tylu emocji, że chyba przeszłam przyspieszone katharsis. Określiłabym to byciem na pospektaklowym haju. I przyznaję, że bardzo mi tego uczucia brakowało. Takich wrażeń doświadcza się tylko na dobrych, mocnych spektaklach, oglądanych w teatrze na żywo. Dym, światła, muzyka, ruch sceniczny, wszystko to przenosi widza w baśniowy świat, zawieszony między orbitami.

Mogłabym pisać o tym spektaklu jeszcze długo, ale już przekroczyłam stronę w edytorze i nie chciałabym rozwadniać tych kilku myśli. Skończę więc tutaj, zostawiając Wam serdeczne polecenie zweryfikowania tych wszystkich ochów i achów na własną rękę, przy najbliższej okazji. Kora.Boska zaiste jest boska. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

O SPEKTAKLU:
KORA. BOSKA
Scenariusz i Reżyseria: Katarzyna Chlebny
Obsada:
Katarzyna Chlebny – Kora

Piotr Sieklucki – Matka Boska Częstochowska

Paweł Rupala – Matka Boska Fatimska

Łukasz Błażejewski – Matka Boska z Guadalupe

Scenografia i kostiumy: Łukasz Błażejewski

Aranże: Paweł Harańczyk

Ruch sceniczny: Karol Miękina

Charakteryzacja: Artur Świetny


Informacje na stronie Teatru Nowego Proxima: https://teatrnowy.com.pl/repertoire/kora-boska/

Wędrówka ze Stachurą. „Nie Brookliński Most” w Teatrze Szczęście

Obejrzane 15.02.2019 r. o 18:00 w Teatrze Szczęście.

15 lutego w Teatrze Szczęście miałam ogromną przyjemność obejrzeć spektakl muzyczny w wykonaniu Jacka Wojciechowskiego, Wiesława Murzańskiego (kontrabas, wiolonczela) i Jerzego Kluzowicza (pianino), „Nie Brookliński Most”, oparty na utworach Edwarda Stachury.

Jak to u Stachury bywa, przeplatają się w nim słodko-gorzkie opowiastki o chwilach uchwyconych w codzienności. Dobre teksty, świetne wykonanie i muzyka na żywo to elementy, które złożyły się na artystyczny pejzaż, zbudowany z emocji.

Chociaż „Nie Brookliński Most” miał swoją premierę kilka dekad temu, jest spektaklem ponadczasowym i uniwersalnym, bo opowiada o wędrówce człowieka przez życie. A przecież każdy z nas kimś jest, skądś pochodzi i zmierza w jakimś kierunku. „Wędrówką życie jest człowieka” – pisał Stachura, dodając w innym tekście: „Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba”.

O tym właśnie opowiada Jacek Wojciechowski, układając mozaikę widoków z drogi, przemyśleń z pracowni artysty i jego osobistych przeżyć. Piosenki przeplatają się z krótkimi monologami a całość sprawia wrażenie a to śledzenia artysty przez dziurkę od klucza, a to wchodzenia z nim w niemal przyjacielską relację. Oto przed nami człowiek, jego problemy i jego radości, z którymi można się utożsamiać.

Wcześniej nie do końca zastanawiałam się nad tym, czy mam jakieś swoje ulubione utwory z repertuary Stachury. Traktowałam je jak piosenki w różnych wykonaniach, których po prostu lubiłam posłuchać. Forma spektaklu pokazała mi, że Stachura wychodzi daleko poza interpretację, choć oczywiście jest ona ważna w odbiorze dzieła. Niemniej jednak zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę porusza mnie tekst. To wspaniałe, że „Nie Brookliński Most” daje wybrzmieć w pełni tekstom Stachury. Kameralna forma przedstawienia jest dla tej twórczości idealna. I są oczywiście piosenki z tekstami, które kochałam już wcześniej: „Z nim będziesz szczęśliwsza” czy „Życie to nie teatr”. W „Nie Brooklińskim Moście” usłyszałam je na nowo i naprawdę mnie zachwyciły te wiersze ubrane w muzykę, czasem liryczne, czasem surowe. Szczególne wrażenie wywarły na mnie „Piosenka dla Potęgowej” oraz „Zabraknie ci psa i”, dwie zupełnie różne, a jednak bliźniaczo urokliwe ballady o włóczędze.

Lubię duże, czasem dziwne, albo i groteskowe w formie spektakle, jednak istnieją takie treści, które do pełnego uwydatnienia potrzebują prostych form. Twórczość Stachury zdecydowanie najlepiej brzmi z kameralną muzyką na żywo, w pięknych aranżacjach i w wykonaniu kogoś, kto tę twórczość po prostu czuje. Jacek Wojciechowski nie tylko czuje atmosferę tych tekstów, ale potrafi je także pięknie opowiedzieć swoimi interpretacjami. To był jeden z takich koncertów, po których jako widz czułam się spełniona i pełna optymizmu.