Dokąd prowadzi noc [opowiadanie]

Wychodząc w krakowską noc mijamy setki turystów, rozświetlone witryny sklepowe, w tle wyje karetka, dudnią tramwaje… Kobiety i mężczyźni w różnym wieku poruszają się bez celu, lub od pubu do baru, od dyskoteki do klubu nocnego, od knajpy do restauracji… A jak by to było w 1906 roku? Nie wiem, ale próbowałam to sobie wyobrazić.

Najpierw przyszło do mnie pierwsze zdanie: „Ruszyła w noc energicznym krokiem…”. Bywa. Zdania przychodzą i odchodzą. To zostało. I tak powstał ten tekst

Sergey Zolkin, Maszyna do pisania, (źródło: unsplash.com)
Sergey Zolkin (źródło: unsplash.com)

Ruszyła w noc energicznym krokiem zdecydowanej na wszystko kobiety. W głowie huczało jej od nadmiaru myśli.

‑ Wyjść za mąż! Też coś! – mruczała pod nosem. – Matka chyba postradała zmysły.

Fela nie miała zamiaru nikogo słuchać. Osiągnęła pełnoletniość i guzik ją obchodziły czyjekolwiek chore mrzonki o jej przyszłości. Zresztą ona bardzo dobrze wiedziała, czego chce. Na pewno nie tego, czego jej matka.

Podkute trzewiki rytmicznie uderzały o bruk. Stuk, stuk, stuk… Minęła Saski, nie zważając na gapiącego się na nią chłopca hotelowego. Patrzył zresztą bez wyraźnego zainteresowania, nie takie rzeczy widywał u hotelowych wrót. Zapóźnieni przechodnie dobijali się do bramy, chyba na Tomasza, ale słychać było jeszcze za hotelem.

Patrol nocnej straży przeczekała za węgłem i ruszyła dalej, wzdłuż szpaleru rynkowych kamienic. Pod Baranami grzmiało od muzyki. Zdaje się, że Potoccy przyjmowali dzisiaj jakiegoś oficjela ze stolicy. Czas notował to na pierwszej stronie. Doprawdy, jakby nie było o czym pisać. „A choćby i samego Franciszka Józefa! Snobomaniacy!” – pomyślała ze złością i wcisnęła się w ścianę, gdy z bramy wytoczyła się roześmiana parka. Nic jej ci Potoccy nie zawinili, ale zła była ogólnie, to i hrabiostwu się dostało.

Bo ona chciała być studentką. Przecież już czas najwyższy, by kobiety mogły swobodnie korzystać z dobrodziejstw nauki. Prychała wewnętrznie, przyspieszając kroku. Była cierpliwa przez ostatnie dwa lata, kiedy matka wynajdywała jej coraz to koszmarniejszych kandydatów na męża, za to z niezłą sumką na koncie i pokaźnymi majątkami. Mogła jakoś ścierpieć fakt, że jeden miał zeza, a drugi co pięć minut zwracał się do niej „moja duszko”, ale ten dzisiejszy był najkoszmarniejszy. Żółty wąs, monokl i złoty ząb nie były wcale najgorszymi składowymi jego osoby. Najgorsze było to, że ów absztyfikant natychmiast się oświadczył, padając teatralnie na kolana i powodując u matki fontannę łez radości (bo jak dotąd tylko on się oświadczył, a ponadto należały do niego dwie kamienice czynszowe w samym środku miasta).

U Feli natomiast spowodował tylko wygięcie ust w geście odrazy i uparte milczenie. A także silne postanowienie nie wychodzenia za mąż do końca świata oraz opuszczenia domu, gdy tylko nadarzy się okazja. I oczywiście udania się na studia. Chciała iść na medycynę i nic nie mogło jej już powstrzymać. Znała na pamięć każdą kość, każdy organ i każde ścięgno ludzkiego ciała. I zamierzała tę wiedzę wykorzystać. Miała ochotę zrobić to już wczoraj, łamiąc panu absztyfikantowi ten i ów gnat. Jednak uznała, że gra nie jest warta świeczki

Okazja opuszczenia domu nadarzyła się zaraz po kolacji, gdy matkę złożył globus, a absztyfikanta nerwy i wreszcie sobie poszedł. Na razie dziewczyna szła przed siebie. Obok mignęła jej Kamienica Szara. Myślała o tym, żeby przejść Sienną przez Plantacje i skierować się do Pareńskich, na Wielopole. Służyła tam jedna z jej byłych gospodyń, z którą Fela się przyjaźniła, zanim matka pozbyła się jej z powodu jakiegoś głupstwa. Może Katarzyna pozwoli jej przenocować do rana, a potem Fela zastanowi się, co dalej. Słyszała, że pani Pareńska jest raczej postępową kobietą, na pewno nie wyda jej przed matką. I może coś doradzi. Przynajmniej miała taką nadzieję. Fela wzięła ze sobą trochę oszczędności, teraz upchniętych w małej, atłasowej torebce. Co za bzdura! Gdy pójdzie na studia kupi sobie porządną, skórzaną torbę! Matka uważała, że taka torba nie przystoi prawdziwej kobiecie.

W ostatniej chwili dziewczyna zmieniła zdanie i skręciła na Floriańską. Musiała się trochę wyszumieć po mieście, była zbyt wzburzona. Nie chciała nastraszyć Katarzyny. Podejrzewała, że młoda gosposia i tak już będzie w szoku, gdy zobaczy ją w środku nocy przed tylnym wejściem.

Miasto w zasadzie spało spokojnie. Cichy wiatr szumiał w koronach drzew na Rynku. Nocny Kraków był naprawdę ułożony. Dolatywał tylko stłumiony dźwięk zabawy Pod Baranami. Potoccy nie musieli obawiać się interwencji Straży z powodu łamania ciszy nocnej. Mogli wszystko. Szybko jednak ten hałasik został zastąpiony zupełnie inną kakofonią dźwięków.

Fela minęła właśnie Hotel Pod Różą i zbliżała się do Cukierni Lwowskiej Jana Apolinarego Michalika. No tak, sobota. Krakowska „hołota” i „malaria” zabawia się wulgarnie przy dzikich orgiach i satanistycznych rytuałach. Przynajmniej tak twierdziła matka. Fela przystanęła gwałtownie przed wejściem do lokalu, niepewna, czy wchodzić, czy lepiej ominąć. Przez szybę widziała, że w środku było ciasno, a powietrze co chwilę przecinały salwy głośnego śmiechu. Nie dostrzegła ani składania krwawych ofiar, ani nagich ciał. Tym ostatnim była troszeczkę zawiedziona.

– Czy panienka ma papierek? – zwrócił się do niej postawny mężczyzna, pilnujący drzwi.

– Papierek? – zapytała zdezorientowana.

– Zaproszenie – wyjaśnił uprzejmie.

– Och. Nie, nie mam. Czy mimo wszystko, nie mógłby pan szanowny w drodze wyjątku wpuścić mnie na salę? – zapytała, coraz bardziej zaintrygowana.

– Przykro mi, ale w żadnym razie! – tajemniczy odźwierny był nieugięty. – Takie mamy zasady. Nie ma papierka, nie ma wejścia!

– Ależ Nosku. Gdzie twoje maniery? – zza olbrzyma wynurzył się zgrabny blondyn, w cylindrze i białym szalu. – Pani jest ze mną – skłamał bez mrugnięcia okiem i podał Feli ramię. – Idziemy, moja droga?

– A no jak tak, to zapraszam! Noskowski Witold, do usług – skinął głową, przepuszczając Felę w ślad za blondynem.

– Straszny z niego służbista, ale dobry chłop – powiedział mężczyzna, gdy udało im się wepchnąć w jakiś jeszcze wolny kąt sali.– Sierosławski. Stanisław. – Ściągnął cylinder i pochylił głowę, by ucałować jej dłoń. – Ale może pani nazywać mnie Stasinkiem. Tutaj wszyscy tak o mnie mówią.

Fela spojrzała w jego roziskrzone oczy.  Uśmiechnął się do niej. Takiego pana matka nigdy jej nie przedstawiła.

To tyle o Feli. Pozostawiam ją w tej niespodziewanej nocnej przygodzie sprzed ponad stu lat. Mam nadzieje, że żyło jej się tak, jak sobie to wymyśliła tej nocy.

Napisałam jeszcze kilka tekstów osadzonych w podobnych “retro”  realiach. Jeden z nich został nagrodzony wyróżnieniem w postaci publikacji na blogu wykupslowo.wordpress.com -> Nikomu się nie śniło

Drugi znajdziecie na blogu verbumnapolu.wordpress.com -> Nie do pomyślenia!. Kliknijcie w odnośniki, jeśli macie chęć poczytać więcej.

Łąka Cafe, odc. 24: Kolorowe okulary [opowieść]

W POPRZEDNIM ODCINKU

Stefan spędził wspaniałą, rodzinną Wigilię. Klara sprowadziła jego mamę, poza tym w Łąka Cafe pojawili się wszyscy przyjaciele. Ślimak przeczytał Opowieść Wigilijną, by uhonorować ten wieczór czymś specjalnym. Znów udało mu się podarować radość wszystkim swoim bliskim.

lakowyserial_24

ŁĄKA CAFE

 ODC. 24: Kolorowe okulary

– Co robisz w Sylwestra? – Stefan instynktownie wyczuwał, że to jedno z najbardziej irytujących pytań we wszechświecie. Jemu zostało ono zadane już po raz piąty w ciągu tygodnia. Tym razem jego autorką była kawka Klara.

– Nie wiem, Klaro, doprawdy, nie zastanawiałem się nad tym jeszcze… – odparł Stefan, uparcie wpatrzony w okno. Śnieg stopił się niemal zupełnie, ale te szarobure barwy też miały w sobie jakiś trudny urok. Niedawno minęły Święta, poprzedzone bardzo udaną Wigilią. Wreszcie spotkał się z matką. Klarze udało się też przetransportować jego brata z maluchami. Niestety, ślimak nie mógł dłużej uciekać przed rzeczywistością. Wielki Bob dopiął swego. Paskudny gołąb. Znowu trzeba będzie zmienić siedzibę Łąka Cafe. A przecież tak pięknie się tutaj urządzili.

– Stefan, przecież to już! Dzisiaj! – podekscytowała się Klara.

– Wiesz, jakoś nie mam ochoty. Na nic – Stefan nie mógł nic poradzić na ogarniające go przygnębienie. Walczył tak długo. Ale ten koniec roku, to całe bieganie… Myślał, że będzie mu lżej, miał wokół siebie przyjaciół. Zaczął myśleć o tym, co mógł zrobić inaczej? Czy mógł uniknąć tych problemów? Wielki Bob nie był zbyt miły, ale może należało się go słuchać. No, ale teraz i tak już było za późno. – To był dziwny rok. Nie uważasz? – zapytał Klary.

– Ale jaki udany! – Klara nie poddawała się. Już zauważyła, że nie chodziło tylko o Sylwestra. – Spójrz, znaleźliśmy tę Łąkę, tutaj na Wrzosowym Wzgórzu. Spotkałeś wiele wspaniałych osobowości! Nauczyłeś się czytać i świat od razu wypiękniał!

– Masz rację! – uśmiechnął się ślimak, choć jeszcze bez przekonania.

– No i najważniejsze – Klara puściła oczko do przyjaciela. – Poznałeś Stefanię.

– Rozmawiacie o mnie? – Stefania wpełzła między przyjaciół, pchając tacę na kółkach z trzema kielichami wypełnionymi kolorowymi drinkami ze słomkami. – Pomyślałam, że sobie zrobimy tutaj takiego małego Sylwestra. Tak jak nasi ludzi. Oni tu później wpadną. Stenia zaraz przyjdzie. A potem jeszcze… kilku znajomych. – Stefan nie mógł oderwać od niej wzroku. – Co, ubrudziłam się?

– Jesteś niesamowita – powiedział ślimak, przytulając się do swojej wybranki. – Obie jesteście! – dodał, zerkając na Klarę.

– Jestem zazdrosna! – Stenia przycupnęła obok nich ze swoją szklaneczką.

– Steniu! Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez ciebie! – odparł ślimak, zupełnie szczerze.

– Dlatego nie musisz się przejmować kolejną zmianą lokalu, wiesz? – powiedziała Stenia. – Przecież was nie zostawię.

– Nie muszę? – Stefan rzucił to pytanie w pustkę, ale naprawdę nie musiał się tym przejmować! Stenia miała rację! – No nie muszę! – rzucił uradowany. I rzeczywiście czuł, że to tylko kolejna zmiana, nic, czego nie można pokonać wspólnymi siłami. Wielki Bob nie może zniszczyć tego, co najważniejsze. Przyjaźni, solidarności, lojalności. Przywiązania. W zasadzie było mu go żal. On chyba nie miał przyjaciół.

– Dokładnie. Chciałeś stworzyć miejsce spotkań. Miejsce wymiany myśli, poglądów i powszechnie serwowanej radości. Nawet jeśli tylko pod postacią filiżanki z kawą – dodała Klara. – Udało ci się raz i drugi. Uda się i po raz trzeci. No i cieszmy się tymi chwilami, które nam tutaj zostały – mówiła Klara, klepiąc przyjaciela po skorupce.

–  Masz rację, Klaro. Zabraliśmy Łąkę do miasta. Ona jest w nas. Możemy przenieść ją gdziekolwiek, ona zawsze będzie z nami – mówił Stefan. To było jak nagłe olśnienie. Miejsce jest ważne, to prawda. Ale miejsce tworzą ci, którzy w nim bywają. Wiedział to od dawna. Musiał sobie to tylko przypomnieć.

A potem nagle Stefan przestał rozpamiętywać to, co było nie tak. Myślał o tym, jak radośnie było w czasie ostatniej Wigilii i czekał, aż pojawią się jego przyjaciele. Przyszli wszyscy: Eustachy, i mrówki, i Bob, zaprzyjaźniony gołąb. I nawet ten Bob, który jeszcze niedawno był ochroniarzem Wielkiego Boba (bo wszystkie gołębie miały na imię Bob). Już nie chciał nim być. Były żuki (także narzeczony Stenii), Mole Książkowe i oczywiście, ludzie z Łąka Cafe. Oni też powiedzieli, że pójdą ze Stefanem, dokąd tylko będzie chciał.

Wybiła północ. Stefania, nie zważając na otoczenie, obdarzyła Stefana długim całusem. Ślimakowi zakręciło się w głowie, ale uśmiech nie znikał z jego oblicza.

– To będzie dobry rok – wyszeptała Stefania, przytulając się do ślimaka. – Mam takie przeczucie.

Gdy  Łąkę wypełniły życzenia noworoczne, Stefan wiedział, że to naprawdę będzie dobry rok. Za oknem, na nocnym niebie, błyskały wielobarwne fajerwerki. Stefan pomyślał, że tak musi wyglądać świat oglądany przez kolorowe okulary. I postanowił już nigdy ich nie zdejmować. No, chyba tylko po to, żeby przetrzeć szybki.

KONIEC

To już ostatni odcinek serialu o Łąka Cafe, ślimaku Stefanie, kawce Klarze i ich przyjaciołach. Wszystkie odcinki zostaną zebrane w e-booku, który znajdziecie na mojej stronie, jak tylko powstanie.

Zapraszam Was do prawdziwej Łąka Cafe. Stefan tam już na Was czeka. Na razie jeszcze przy Zamoyskiego 50. Wpadnijcie do niego na kawę, a może opowie Wam jeszcze jakieś inne historie. Dobrego Nowego Roku!

 

Łąka Cafe, odc. 23: Przy jednym stole [opowieść]

W POPRZEDNIM ODCINKU

Stefan usiłował oprzeć się przedświątecznej gorączce, żeby wydłużyć moment oczekiwania. Nie do końca mu się to udało, gdyż jego przyjaciele poczuli się w obowiązku przyspieszyć nadejście Świąt na własne sposoby. I tak oto w kawiarni stanęła choinka od kretów, pachniało świeżo pieczonymi piernikami, w kątach brzmiały kolędy, Bob błyszczał owinięty w migające lampki,  a Stefania wreszcie mogła zaplanować układ świątecznych dekoracji. Oczywiście, razem z Eustachym.

 

 lakowyserial_23

ŁĄKA CAFE

ODC. 23: Przy jednym stole

 

Niestety, groźby Wielkiego Boba sprzed kilku miesięcy, zaczynały się spełniać i u ludzi z Łąka Cafe już pojawiły się jakieś tajemnicze plany zamienienia Wrzosowego Wzgórza w inne miejsce. Podobno zostało im jeszcze kilka miesięcy.

– O nie, znowu – myślał Stefan. – Znów trzeba będzie szukać nowego miejsca – zamartwiał się. Ale potem postanowił, że nie będzie się tym teraz martwił. Było przecież tyle do zrobienia! Święta pukały już do łąkowych drzwi.

Choinka stanęła w rogu Łąka Cafe, idealnie zakrywając dziurę, którą ponownie przez przypadek przewiercił kret Łukasz. Dostarczając zresztą tę choinkę tydzień wcześniej. Była Wigilia. Łąka Cafe, w części zajmowanej przez ludzi, była cicha i spokojna, wszyscy byli w swoich domach z rodzinami. Ale u ślimaka Stefana trwał wesoły rozgardiasz.

W zeszłym tygodniu Stefan zgodził się na wszystko, czego sobie zażyczyli jego przyjaciele. Na wszystko – poza ubraniem choinki. Tę przyjemność zarezerwował na sam koniec. I właśnie teraz, w wigilijne popołudnie, przy największym stole w kawiarni, pochylały się głowy debatujących nad doborem dekoracji. Eustachy nie pozwalał zawiesić na drzewku żadnych plastikowych ozdób, i po raz pierwszy w życiu ślimak zgadzał się z nim całkowicie. Jedynym ustępstwem w tej kwestii było użycie migających lampek, które Bob zdecydował się ofiarować na wspólny cel, z ciężkim sercem ściągając je z własnych piórek.

Stół pokryty był więc różnego rodzaju ręcznie robionymi ozdobami, które Eustachy i Stefania wykonali przy pomocy śpiewających kolędy mrówek. Były tam gwiazdki ze słomy i patyczków, szyszki pomalowane na złoto i srebrno, łańcuchy z suszonych kwiatów i pajacyki z papieru. Stefan osobiście srebrzył orzechy włoskie. Na szczycie choinki miał znaleźć się anioł. Ślimak uparł się, by wyglądał on jak Stefania, więc oto po raz pierwszy można było zobaczyć anioła ze skrzydłami przyczepionymi do ślimaczej muszli. No i były też stosy polukrowanych pierników, zrobionych przez Stenię i Klarę. I tylko Klary nie było. Stefan nie wiedział, gdzie zniknęła, ale wyszła rano, mówiąc, że będzie na kolację, i żeby się nie martwić. Stefan zatem od razu zaczął się martwić.

Kiedy już uradzono, co ma gdzie wisieć, mrówki i motyle zaczęły dekorować drzewko, a pozostali rozwieszali na ścianach świąteczne girlandy. Zapachniało lasem. Po godzinie Łąka Cafe była pięknie przystrojona. A kawki Klary nadal nie było.

Ze stołu zniknęły już rozsypane dekoracje i zaczynały się na nim pojawiać różne pyszności, przewidziane na wigilijną kolację. Nakryć Stefan nie liczył, ale pilnował, by starczyło ich dla wszystkich nowych gości. A przyjaciół przybywało z każdą chwilą. Tylko kawki nadal nie było. Stefan zaczynał się niepokoić coraz mocniej, choć Klara przecież sama go uspokajała przed wyjściem, że trochę może jej to zająć.

Pod drzewkiem rosła sterta prezentów. Każdy dokładał nową paczuszkę. Stefan wyjrzał za okno. Jeszcze nie było widać Pierwszej Gwiazdki, a ludzie mówili, że właśnie wtedy zaczyna się kolację. Pomyślał, że to dobrze, bo kawki nadal nie było, a nie chciał bez niej zaczynać.

Jednak już wkrótce, gdy wyjrzał przez okno, zobaczył na niebie migający punkt. Jest. Pierwsza Gwiazdka. Westchnął i postanowił zacząć, żeby inni nie musieli zbyt długo czekać. Jeszcze z Klarą wymyślił, że zaczną od czytania Opowieści Wigilijnej. W kawiarni zebrał się już niezły tłumek, wszyscy zasłuchali się w jego głos, gdy opowiadał historię o trzech duchach świątecznych. Gdy doszedł do miejsca, w którym pojawia się pierwszy duch, drzwi kawiarni otworzyły się głośno. Wszyscy podskoczyli i zachichotali, gdy ujrzeli, że hałas spowodowała Klara.

– No, jestem! – zaświergotała od progu, bardzo wesoła.

– Cześć, Stefan – przywitała się Laura, siostra Klary, wchodząc do środka.

– Spójrz, kogo przyprowadziłam, Stefan! – powiedziała radośnie Klara. Zza kawki wychyliła się pani ślimak o czułkach bardzo podobnych do tych stefanowych.

– Mama! – krzyknął Stefan. – Co ty tutaj robisz? – zawołał uradowany.

– Witaj, Stefanku! – odparła uśmiechnięta ślimaczyca. – Klara odszukała mnie dzisiaj rano i zapytała, czy chcę się z tobą zobaczyć. Nie mogła zabrać też taty, bo dołączyłby do mnie, ale wpadnie do was później.

– Odszukałam też twoje rodzeństwo, ale spotkanie z nimi zorganizujemy później. Muszę pomyśleć, jak przetransportować dzieci. Pozdrawiają cię. Nie mam dla ciebie prezentu. Nie zdążyłam niczego poszukać.

– Żartujesz? – śmiał się ślimak. – To najlepszy prezent!

– A to kto? – zapytała mama Stefana, wpatrując się w zerkającą na nich Stefanię w czapce Mikołaja.

– A to… – Stefan przysiągłby, że właśnie się zaczerwienił. – To jest Stefania. Moja Stefania – dodał.

– Wspaniale! To przedstaw mnie wszystkim i wracajmy do świętowania.

Wtedy każdy zgromadzony w Łąka Cafe zrozumiał, skąd u Stefana taki wrodzony optymizm i życzliwość. Stefan usadowił się między dwiema kobietami swego życia (w zasadzie to trzema, jeśli liczyć wsparcie Klary) i wrócił do czytania Opowieści Wigilijnej.

Drugi raz przerwało mu intensywne pukanie do drzwi. Klara poszła zobaczyć, kto tak się dobija. Za drzwiami stał dysząc ogromny gołąb Bob z obstawy Wielkiego Boba. Ten sam, który tyle razy wynosił ich jedzenie. Wszyscy spojrzeli na niego niepewnie, gotowi do odparcia ataku. Ale na jego dziobie nie było wrogości. Tylko strach i bezradność.

– No, no… kogo my tu mamy? – rzuciła kpiąco Klara.

– Pomóżcie, proszę – powiedział przybysz. – Ściga mnie jakiś jastrząb.

– O! Pewnie ten, co mnie kiedyś dziabnął – Laura pokiwała ze zrozumieniem głową.

– Ale… – zaczęła Klara ostrym tonem.

– Klaro… – szepnął Stefan.

– A niech tam! Dobra, właź, jest Wigilia – Klara przepuściła niespodziewanego gościa. – Miejsca starczy dla każdego. Tylko grzecznie!

– Dzięki, dzięki, dzięki! – gołąb wtoczył się do sali i opadł na wskazaną mu poduchę. – Tak mi głupio, że byłem wobec was niemiły! Jesteście fajni.

– No mówiłem ci, stary! – zaprzyjaźniony Bob szturchnął go skrzydełkiem.

Stefan dokończył Opowieść Wigilijną i wszyscy zaczęli łamać się opłatkiem, wymieniając życzenia. Potem zasiedli do stołu i jedli, rozmawiając. Nowoprzybyły Bob faktycznie był grzeczny.

W tym momencie nic nie miało znaczenia, poza tym poczuciem wspólnoty. Ani przeszłość, ani przyszłość. Była to absolutnie doskonała chwila obecna. Stefan czuł się u siebie, jak nigdy przedtem. Nawet te prezenty pod choinką nie miały większego znaczenia. Znowu udało mu się podarować prostą radość wszystkim przyjaciołom. I to przy jednym stole.

W NASTĘPNYM ODCINKU

Przełom nowego i Starego roku skłania Stefana do dalszych refleksji nad przyszłością.