Świąteczna Opowieść

Opowiadanie świąteczno-zimowe, które napisałam dla mojej Chrześnicy i jej Brata. Może i Wam się spodoba:).

Nie tak dawno temu, nie tak daleko stąd, pewna rodzinka z Króliczkowa szykowała swoją norkę na zimowe świętowanie. Zuzia i Jaś pomagali Rodzicom sprzątać i przystrajać dom już od początku grudnia. Mama kupiła nawet całe pudło nowych bombek, które oglądali z zachwytem przy kolacji. Nic nie zapowiadało problemów.

Zuzia i Jaś byli co prawda jeszcze małymi króliczkami, ale rozumieli, że marchewki na obiad nie obierają się same, a naczynia same się nie zmywają. Kiedy więc pewnego dnia Mama z Tatą wieszali w oknach nowe zasłony, Siostra i Brat postanowili powycierać regał w spiżarni. Nie przewidzieli jednak, że ciężkie słoje mogą być zbyt duże dla ich małych łapek. Ojej!

-Zuziu, nie dostanę do półki – Jaś stał na palcach, ale nie sięgał dalej niż do pierwszej półki regału.

– Poczekaj! – uśmiechnęła się Zuzia. – Staniemy na stole!

Z wielkim trudem przepchnęli drewniany stół spod ściany pod regał ze słojami i wskoczyli na niego podstawiając krzesło. Teraz oboje mogli dosięgnąć do najwyższej półki.

– Musimy przesunąć słoiki! – Zuzia starła widoczny kurz, ale wiedziała, że rodzice zawsze przecierają też wszystkie ukryte miejsca. Wyciągnęła łapki i chwyciła ogromny słój z kompotem wiśniowym. Przyciągnęła go do brzegu półki i zachwiała się, pociągając słoik w dół.

– Nie, Zuziu, niee! – krzyknął Jaś, ale było już za późno. Słoik wylądował na tekturowym pudle z nowymi ozdobami.

Rozległ się głośny chrzęst. Króliczki popatrzyły na siebie przerażone.

– O nie! Nasze nowe ozdoby choinkowe! – Zuzia zeskoczyła na podłogę i oglądała z bliska zniszczenia. – Pomóż mi, Jasiu, musimy ściągnąć słoik z pudła zanim Mama go zobaczy!

Dzieci podniosły razem ciężki słoik i postawiły go w kącie pod regałem.

– I co teraz? – zapytał Jaś.

– Coś wymyślimy, tylko nic nie mów Rodzicom – szepnęła Zuzia.

Następnego dnia były Mikołajki. Króliczki całą noc denerwowały się, czy Rodzice znaleźli zniszczone pudło z bombkami i nawet prezenty od Mikołaja nie sprawiły im takiej radości jak zwykle. Choć Mikołaj najwyraźniej przeczytał ich listy, bo dostały to, o co prosiły.

Po obiedzie cichutko jak myszki zakradły się do spiżarni, żeby pomyśleć jak ukryć pokruszone bombki i sprawdzić, czy jakieś są całe. Pudło z bombkami zniknęło!

Zuzia i Jaś z wrażenia aż chwycili się za łapki.

– Co się stało z pudłem? – oczy Jasia z zaskoczenia zrobiły się duże i okrągłe, jak te bombki, które przez przypadek stłukli.

– To musiał być Mikołaj! Na pewno chciał nam pomóc… Bo przecież on wszystko wie. A jednak dał nam prezenty! – zdziwiła się Zuzia.

– Bo przecież nie chcieliśmy napsocić… – powiedział Jaś.

Dzieciakom zrobiło się trochę smutno, że Mikołaj sprzątnął pudło, choć to one zbiły bombki. Postanowiły znaleźć zastępstwo dla stłuczonych ozdób.

Rano po śniadaniu Zuzia zarządziła dwuosobowe zebranie w kąciku zabaw.

– Może zawiesimy na choince to! – Jaś z dumą wyciągnął z pudełka figurki dinozaurów.

– No co ty! Widziałeś kiedyś choinkę z dinozaurami? – oburzyła się Zuzia.

– Nie… Ale nasza może być pierwsza!

– Ciekawe, jak byś je zawiesił! Za ogon? To nietyczne! – zdenerwowała się Zuzia.

– Jakie? – zdziwił się Jaś.

– Mama mówiła, że nie można dręczyć innych, bo to nietyczne! To znaczy złe! Chcesz być nietyczny? – Zuzia kontynuowała edukację Brata.

– Nie chcę! – wystraszył się Jaś.

-No właśnie, dinozaury odpadają – ucięła temat dinozaurów Zuzia.

Po godzinie burzliwych rozmów, Króliczki postanowiły nie psuć Mamie radości ze Świąt i nie mówić jej o stłuczonych bombkach.

– Były takie ładne! Srebrne i czerwone… – zasmuciła się Zuzia.

– Słuchaj, a może namalujemy coś i przyczepimy na choinkę? – Jaś wpadł na nowy pomysł.

– Trzeba zrobić próbę… Chodźmy do ogrodu za naszą norką. Tam rosną choinki. Może spróbujemy coś zawiesić… – zgodziła się Zuzia.

Dwie godziny malowali kolorowe bombki farbami. Było tak cicho, że Mama zaniepokojona kilka razy sprawdzała, czy dzieci na pewno są w swoim pokoju. Zrobiło się ciemno, więc Zuzia i Jaś ustalili, że swoje malowane bombki wypróbują następnego dnia.

Zaraz po śniadaniu założyli ciepłe szaliki i czapki, żeby wyjść do zimowego ogrodu. Drzewa zdążyły się otrząsnąć z białego puchu, więc ich zielone gałęzie ochoczo poddały się zabiegom upiększającym króliczków. Nie było łatwo zawiesić obrazki króliczymi łapkami bez kciuków, ale dzieciaki wpadły na pomysł, aby ponabijać swoje malunki na końce gałązek najniższego drzewka.

– Drzewko wygląda pięknie – uśmiechnął się Jaś. I naprawdę wyglądało pięknie z bajkowymi, kolorowymi obrazkami bombek na swoich gałązkach.

Śnieg zaczął sypać dużymi płatkami, więc Brat z Siostrą szybko wrócili do domu. Popołudniu zrobiło się już zupełnie biało, a drzewa wokół króliczej norki przykrył wilgotny śnieg. Było dość ciepło jak na tę porę roku. Tata wyszedł na zakupy, a gdy wrócił, wokół jego butów na wycieraczce pojawiła się kolorowa plama.

– Kochanie – zawołał do Mamy. – Dlaczego śnieg w ogródku jest tęczowy?

Zuzia i Jaś spojrzeli na siebie i oboje zachichotali, tłumiąc śmiech. Wbiegli do swojego pokoju i roześmiali się głośno.

– Obrazki z bombkami chyba odpadają! – powiedziała Zuzia, nieustannie chichocząc. – Jutro wymyślimy coś innego.

– Szkoda, że nasze obrazki się rozpuściły… – zmartwił się Jaś odrobinkę.

– Zrobimy sobie nowe. Ale na drzewko musimy powiesić coś innego, bo nie zdążymy namalować ich aż tyle – podsumowała Zuzia.

Reszta popołudnia upłynęła im na malowaniu kolejnych świątecznych obrazków i szukaniu nowych rozwiązań.

O ile tęczowy śnieg poprzedniego dnia rozbawił dzieci, humor psuł im brak nowego pomysłu na zastąpienie stłuczonych ozdób choinkowych.

– Zuziu, może poszukamy w naszych książkach? – zapytał Jaś.

– Dobry pomysł! – odpowiedziała Zuzia i podeszła do regału z książkami. Wróciła ze sporym stosem świątecznych opowieści.

Dzieci spędziły miło godzinę na przeglądaniu swoich świątecznych książeczek i wybrały tę, która miała najwięcej obrazków.

– Patrz! – Zuzia zatrzymała się na dużej ilustracji choinki stojącej przy kominku. – Tam wiszą orzechy!

– I jabłka! – dodał Jaś.

– To jest to! – krzyknęli razem.

– Myślisz o tym samym, co ja? – uśmiechnęła się Zuzia. Jaś zadowolony pokiwał głową. Zerwali się na równe nogi i wybiegli z pokoju.

Tym razem próba generalna nowego pomysłu na ozdoby choinkowe odbyła się niedaleko placu zabaw przy norce króliczków. Dzieci zaopatrzyły się w skrzynkę po klockach, do której schowały jabłka i marchewki ze spiżarni. Miały nadzieję, że Mama nie od razu zauważy zmniejszenie się zapasów. Tym razem w akcji przystrajania drzewka udział wzięli ich koledzy z podwórka.

Część ozdób została zjedzona przez pomocników, ale większość jabłek i marchewek wylądowała jednak na iglaku. Drzewko wyglądało ślicznie. Zuzia i Jaś zadowoleni wrócili do domu. Rodzice nie mogli się nadziwić, jak chętnie ich pociechy bawią się na podwórku przez kilka ostatnich dni. Dzieciaki nie przewidziały jednak kilku drobnych szczegółów, co wyszło na jaw już następnego dnia.

Była grudniowa sobota i do norki miała wpaść Ciocia z przedświąteczną wizytą. Dzieci bardzo się cieszyły na jej przyjście, bo razem planowali pieczenie pierniczków. Ciocia była smakoszką i uwielbiała dobre jedzenie. Była już zresztą trochę spóźniona. Zuzia i Jaś zniecierpliwieni wyglądali przez okno.

– Jest! – Jaś wskazał postać idącą ścieżką w stronę norki.

– Czy ona coś gryzie? – zapytała Zuzia.

Ciocia zapukała do drzwi i maluchy pobiegły otworzyć. Rzeczywiście coś przeżuwała.

– Cześć…kochani – przywitała się, przełykając swoją przekąskę. – Nie uwierzycie! Przy placu zabaw ktoś zawiesił marchewki na drzewie. Zjadłam chyba z pięć!

– Ojej… – westchnęły króliczki.

– A jabłka? Jabłka też tam były? – spytała Zuzia.

– Skąd wiedziałaś? – zdziwiła się Ciocia. – Były i jabłka, ale ptaki je zjadły i zostały same ogryzki – roześmiała się. – Chodźmy piec te pierniczki!

Wkrótce w całym domu unosił się zapach ciastek. Dzieciom jednak nie było do śmiechu. Kolejny plan na ozdoby nie wypalił. No tak, mogli je zawiesić w domu, ale wtedy Rodzice by zauważyli, że coś kombinują. Ale skąd mogli wiedzieć, że w okolicy jest tyle głodnych ptaków. Przecież karmiki uzupełniane są codziennie i ptaki mają co jeść, nawet gdy ziemia pokryta jest grubą warstwą śniegu. A już na pewno nikt nie mógł przewidzieć ogromnego apetytu Cioci akurat na tamte marchewki.

– I co teraz? – zapytał Jaś starszej Siostry.

– Nie wiem. Chyba musimy powiedzieć Rodzicom – szepnęła Zuzia.

– Powiedzieć o czym, kochanie? – Mama weszła do salonu z talerzem ciastek.

– Ups! – uszy Jasia zrobiły się czerwone na koniuszkach, jak zawsze, kiedy się denerwował.

– No bo… – zaczęła Zuzia – Pamiętasz tamte nowe bombki, które kupiłaś na naszą choinkę?

– Hmmm. Te bombki, których resztki razem z Tatą wyrzuciliśmy do kosza? – zapytała z uśmiechem Mama.

– To wiedzieliście? – teraz i uszy Zuzi były czerwone z przejęcia.

– Oczywiście! – dodał Tata, wchodząc do salonu. – Zrobiliście taki hałas w spiżarni, kiedy te bombki się zniszczyły, że Mama i ja ucieszyliśmy się, że nic Wam się nie stało! No i wiemy, że nie chcieliście źle.

– Nie jesteś zła, Mamo? – zapytał Jaś cichutko.

– Zła? Nie. Cieszę się, że próbowaliście jakoś naprawić to, co się stało. To było naprawdę miłe.

– Nie udało nam się… – zmartwiła się Zuzia. – Co teraz zawiesimy na choince?

– Króliczku… – Mama pogłaskała Córkę po głowie. – Nie przejmuj się, to tylko piękne rzeczy. Coś wymyślimy.

– Ale obiecajcie nam jedno… – Tata podszedł do Jasia i jego także pogładził po głowie. – Nie bójcie się do nas przyjść z jakimkolwiek problemem. Dobrze? – uśmiechnął się.

– Dobrze! – dzieciom od razu poprawił się humor.

– Ale co zrobimy z choinką? – zapytał Jaś.

Mama zadowolona podniosła się z kanapy.

– Chodźcie ze mną. Teraz to ja mam pomysł! – Cała Rodzinka ruszyła za Mamą, która zdjęła z półki stary album. – Widzicie? – wskazała zdjęcie kilku króliczków z Babcią, ale o wiele młodszą. Siedzieli wokół choinki. – To moja mama a Wasza Babcia i moje rodzeństwo. A ozdoby z tej choinki są w pudełku na strychu. To nimi ozdobimy nasze drzewko.

– Świetny pomysł, Mamo! – ucieszyły się dzieci.

– A ja mam jeszcze jeden! – odezwał się głos z korytarza.

– Babciaa! – dzieci rzuciły się uściskać nowego gościa.

– Dzień dobry, kochani! – Babcia usiadła w fotelu i wyciągnęła z wielkiej torby kolorowe słomki i papiery. – Kto ma ochotę zrobić ozdoby na choinkę? – W kilka godzin zapas starych, pięknych bombek został uzupełniony o wykonane przez wszystkich gwiazdki, aniołki i łańcuchy z papieru. – A Dziadek następnym razem na pewno opowie Wam historie o świętach w jego starym domu na wsi – powiedziała Babcia pod koniec wizyty. – I da Wam piękną gwiazdę na szczyt choinki.

W Wigilię Dziadek z Tatą przynieśli do domu prawdziwą choinkę. Taką w doniczce, żeby po świętach móc ją zasadzić w ogrodzie. Mama wyciągnęła pudło z bombkami ze swojego dzieciństwa. Króliczki zawiesiły też swoje nowe ozdoby choinkowe. Na szczycie choinki Dziadek zamocował obiecaną przez Babcię złotą gwiazdę. Drzewko wyglądało bajkowo!

Pierwsza gwiazdka zjawiła się na niebie według planu, a po Wigilii cała rodzina usiadła wokół pięknej, kolorowej choinki, by zrobić nowe świąteczne zdjęcie do rodzinnego albumu.

– A teraz wszyscy powiedzcie głośno MARCHEW! – Tata ustawił aparat i dołączył do reszty Rodziny. – MARCHEW! – krzyknęli wszyscy chórem. Święta w Króliczkowie dawno nie były tak udane.

KONIEC

Dokąd prowadzi noc [opowiadanie]

Wychodząc w krakowską noc mijamy setki turystów, rozświetlone witryny sklepowe, w tle wyje karetka, dudnią tramwaje… Kobiety i mężczyźni w różnym wieku poruszają się bez celu, lub od pubu do baru, od dyskoteki do klubu nocnego, od knajpy do restauracji… A jak by to było w 1906 roku? Nie wiem, ale próbowałam to sobie wyobrazić.

Najpierw przyszło do mnie pierwsze zdanie: „Ruszyła w noc energicznym krokiem…”. Bywa. Zdania przychodzą i odchodzą. To zostało. I tak powstał ten tekst

Sergey Zolkin, Maszyna do pisania, (źródło: unsplash.com)
Sergey Zolkin (źródło: unsplash.com)

Ruszyła w noc energicznym krokiem zdecydowanej na wszystko kobiety. W głowie huczało jej od nadmiaru myśli.

‑ Wyjść za mąż! Też coś! – mruczała pod nosem. – Matka chyba postradała zmysły.

Fela nie miała zamiaru nikogo słuchać. Osiągnęła pełnoletniość i guzik ją obchodziły czyjekolwiek chore mrzonki o jej przyszłości. Zresztą ona bardzo dobrze wiedziała, czego chce. Na pewno nie tego, czego jej matka.

Podkute trzewiki rytmicznie uderzały o bruk. Stuk, stuk, stuk… Minęła Saski, nie zważając na gapiącego się na nią chłopca hotelowego. Patrzył zresztą bez wyraźnego zainteresowania, nie takie rzeczy widywał u hotelowych wrót. Zapóźnieni przechodnie dobijali się do bramy, chyba na Tomasza, ale słychać było jeszcze za hotelem.

Patrol nocnej straży przeczekała za węgłem i ruszyła dalej, wzdłuż szpaleru rynkowych kamienic. Pod Baranami grzmiało od muzyki. Zdaje się, że Potoccy przyjmowali dzisiaj jakiegoś oficjela ze stolicy. Czas notował to na pierwszej stronie. Doprawdy, jakby nie było o czym pisać. „A choćby i samego Franciszka Józefa! Snobomaniacy!” – pomyślała ze złością i wcisnęła się w ścianę, gdy z bramy wytoczyła się roześmiana parka. Nic jej ci Potoccy nie zawinili, ale zła była ogólnie, to i hrabiostwu się dostało.

Bo ona chciała być studentką. Przecież już czas najwyższy, by kobiety mogły swobodnie korzystać z dobrodziejstw nauki. Prychała wewnętrznie, przyspieszając kroku. Była cierpliwa przez ostatnie dwa lata, kiedy matka wynajdywała jej coraz to koszmarniejszych kandydatów na męża, za to z niezłą sumką na koncie i pokaźnymi majątkami. Mogła jakoś ścierpieć fakt, że jeden miał zeza, a drugi co pięć minut zwracał się do niej „moja duszko”, ale ten dzisiejszy był najkoszmarniejszy. Żółty wąs, monokl i złoty ząb nie były wcale najgorszymi składowymi jego osoby. Najgorsze było to, że ów absztyfikant natychmiast się oświadczył, padając teatralnie na kolana i powodując u matki fontannę łez radości (bo jak dotąd tylko on się oświadczył, a ponadto należały do niego dwie kamienice czynszowe w samym środku miasta).

U Feli natomiast spowodował tylko wygięcie ust w geście odrazy i uparte milczenie. A także silne postanowienie nie wychodzenia za mąż do końca świata oraz opuszczenia domu, gdy tylko nadarzy się okazja. I oczywiście udania się na studia. Chciała iść na medycynę i nic nie mogło jej już powstrzymać. Znała na pamięć każdą kość, każdy organ i każde ścięgno ludzkiego ciała. I zamierzała tę wiedzę wykorzystać. Miała ochotę zrobić to już wczoraj, łamiąc panu absztyfikantowi ten i ów gnat. Jednak uznała, że gra nie jest warta świeczki

Okazja opuszczenia domu nadarzyła się zaraz po kolacji, gdy matkę złożył globus, a absztyfikanta nerwy i wreszcie sobie poszedł. Na razie dziewczyna szła przed siebie. Obok mignęła jej Kamienica Szara. Myślała o tym, żeby przejść Sienną przez Plantacje i skierować się do Pareńskich, na Wielopole. Służyła tam jedna z jej byłych gospodyń, z którą Fela się przyjaźniła, zanim matka pozbyła się jej z powodu jakiegoś głupstwa. Może Katarzyna pozwoli jej przenocować do rana, a potem Fela zastanowi się, co dalej. Słyszała, że pani Pareńska jest raczej postępową kobietą, na pewno nie wyda jej przed matką. I może coś doradzi. Przynajmniej miała taką nadzieję. Fela wzięła ze sobą trochę oszczędności, teraz upchniętych w małej, atłasowej torebce. Co za bzdura! Gdy pójdzie na studia kupi sobie porządną, skórzaną torbę! Matka uważała, że taka torba nie przystoi prawdziwej kobiecie.

W ostatniej chwili dziewczyna zmieniła zdanie i skręciła na Floriańską. Musiała się trochę wyszumieć po mieście, była zbyt wzburzona. Nie chciała nastraszyć Katarzyny. Podejrzewała, że młoda gosposia i tak już będzie w szoku, gdy zobaczy ją w środku nocy przed tylnym wejściem.

Miasto w zasadzie spało spokojnie. Cichy wiatr szumiał w koronach drzew na Rynku. Nocny Kraków był naprawdę ułożony. Dolatywał tylko stłumiony dźwięk zabawy Pod Baranami. Potoccy nie musieli obawiać się interwencji Straży z powodu łamania ciszy nocnej. Mogli wszystko. Szybko jednak ten hałasik został zastąpiony zupełnie inną kakofonią dźwięków.

Fela minęła właśnie Hotel Pod Różą i zbliżała się do Cukierni Lwowskiej Jana Apolinarego Michalika. No tak, sobota. Krakowska „hołota” i „malaria” zabawia się wulgarnie przy dzikich orgiach i satanistycznych rytuałach. Przynajmniej tak twierdziła matka. Fela przystanęła gwałtownie przed wejściem do lokalu, niepewna, czy wchodzić, czy lepiej ominąć. Przez szybę widziała, że w środku było ciasno, a powietrze co chwilę przecinały salwy głośnego śmiechu. Nie dostrzegła ani składania krwawych ofiar, ani nagich ciał. Tym ostatnim była troszeczkę zawiedziona.

– Czy panienka ma papierek? – zwrócił się do niej postawny mężczyzna, pilnujący drzwi.

– Papierek? – zapytała zdezorientowana.

– Zaproszenie – wyjaśnił uprzejmie.

– Och. Nie, nie mam. Czy mimo wszystko, nie mógłby pan szanowny w drodze wyjątku wpuścić mnie na salę? – zapytała, coraz bardziej zaintrygowana.

– Przykro mi, ale w żadnym razie! – tajemniczy odźwierny był nieugięty. – Takie mamy zasady. Nie ma papierka, nie ma wejścia!

– Ależ Nosku. Gdzie twoje maniery? – zza olbrzyma wynurzył się zgrabny blondyn, w cylindrze i białym szalu. – Pani jest ze mną – skłamał bez mrugnięcia okiem i podał Feli ramię. – Idziemy, moja droga?

– A no jak tak, to zapraszam! Noskowski Witold, do usług – skinął głową, przepuszczając Felę w ślad za blondynem.

– Straszny z niego służbista, ale dobry chłop – powiedział mężczyzna, gdy udało im się wepchnąć w jakiś jeszcze wolny kąt sali.– Sierosławski. Stanisław. – Ściągnął cylinder i pochylił głowę, by ucałować jej dłoń. – Ale może pani nazywać mnie Stasinkiem. Tutaj wszyscy tak o mnie mówią.

Fela spojrzała w jego roziskrzone oczy.  Uśmiechnął się do niej. Takiego pana matka nigdy jej nie przedstawiła.

To tyle o Feli. Pozostawiam ją w tej niespodziewanej nocnej przygodzie sprzed ponad stu lat. Mam nadzieje, że żyło jej się tak, jak sobie to wymyśliła tej nocy.

Napisałam jeszcze kilka tekstów osadzonych w podobnych “retro”  realiach. Jeden z nich został nagrodzony wyróżnieniem w postaci publikacji na blogu wykupslowo.wordpress.com -> Nikomu się nie śniło

Drugi znajdziecie na blogu verbumnapolu.wordpress.com -> Nie do pomyślenia!. Kliknijcie w odnośniki, jeśli macie chęć poczytać więcej.

Łąka Cafe, odc. 24: Kolorowe okulary [opowieść]

W POPRZEDNIM ODCINKU

Stefan spędził wspaniałą, rodzinną Wigilię. Klara sprowadziła jego mamę, poza tym w Łąka Cafe pojawili się wszyscy przyjaciele. Ślimak przeczytał Opowieść Wigilijną, by uhonorować ten wieczór czymś specjalnym. Znów udało mu się podarować radość wszystkim swoim bliskim.

lakowyserial_24

ŁĄKA CAFE

 ODC. 24: Kolorowe okulary

– Co robisz w Sylwestra? – Stefan instynktownie wyczuwał, że to jedno z najbardziej irytujących pytań we wszechświecie. Jemu zostało ono zadane już po raz piąty w ciągu tygodnia. Tym razem jego autorką była kawka Klara.

– Nie wiem, Klaro, doprawdy, nie zastanawiałem się nad tym jeszcze… – odparł Stefan, uparcie wpatrzony w okno. Śnieg stopił się niemal zupełnie, ale te szarobure barwy też miały w sobie jakiś trudny urok. Niedawno minęły Święta, poprzedzone bardzo udaną Wigilią. Wreszcie spotkał się z matką. Klarze udało się też przetransportować jego brata z maluchami. Niestety, ślimak nie mógł dłużej uciekać przed rzeczywistością. Wielki Bob dopiął swego. Paskudny gołąb. Znowu trzeba będzie zmienić siedzibę Łąka Cafe. A przecież tak pięknie się tutaj urządzili.

– Stefan, przecież to już! Dzisiaj! – podekscytowała się Klara.

– Wiesz, jakoś nie mam ochoty. Na nic – Stefan nie mógł nic poradzić na ogarniające go przygnębienie. Walczył tak długo. Ale ten koniec roku, to całe bieganie… Myślał, że będzie mu lżej, miał wokół siebie przyjaciół. Zaczął myśleć o tym, co mógł zrobić inaczej? Czy mógł uniknąć tych problemów? Wielki Bob nie był zbyt miły, ale może należało się go słuchać. No, ale teraz i tak już było za późno. – To był dziwny rok. Nie uważasz? – zapytał Klary.

– Ale jaki udany! – Klara nie poddawała się. Już zauważyła, że nie chodziło tylko o Sylwestra. – Spójrz, znaleźliśmy tę Łąkę, tutaj na Wrzosowym Wzgórzu. Spotkałeś wiele wspaniałych osobowości! Nauczyłeś się czytać i świat od razu wypiękniał!

– Masz rację! – uśmiechnął się ślimak, choć jeszcze bez przekonania.

– No i najważniejsze – Klara puściła oczko do przyjaciela. – Poznałeś Stefanię.

– Rozmawiacie o mnie? – Stefania wpełzła między przyjaciół, pchając tacę na kółkach z trzema kielichami wypełnionymi kolorowymi drinkami ze słomkami. – Pomyślałam, że sobie zrobimy tutaj takiego małego Sylwestra. Tak jak nasi ludzi. Oni tu później wpadną. Stenia zaraz przyjdzie. A potem jeszcze… kilku znajomych. – Stefan nie mógł oderwać od niej wzroku. – Co, ubrudziłam się?

– Jesteś niesamowita – powiedział ślimak, przytulając się do swojej wybranki. – Obie jesteście! – dodał, zerkając na Klarę.

– Jestem zazdrosna! – Stenia przycupnęła obok nich ze swoją szklaneczką.

– Steniu! Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez ciebie! – odparł ślimak, zupełnie szczerze.

– Dlatego nie musisz się przejmować kolejną zmianą lokalu, wiesz? – powiedziała Stenia. – Przecież was nie zostawię.

– Nie muszę? – Stefan rzucił to pytanie w pustkę, ale naprawdę nie musiał się tym przejmować! Stenia miała rację! – No nie muszę! – rzucił uradowany. I rzeczywiście czuł, że to tylko kolejna zmiana, nic, czego nie można pokonać wspólnymi siłami. Wielki Bob nie może zniszczyć tego, co najważniejsze. Przyjaźni, solidarności, lojalności. Przywiązania. W zasadzie było mu go żal. On chyba nie miał przyjaciół.

– Dokładnie. Chciałeś stworzyć miejsce spotkań. Miejsce wymiany myśli, poglądów i powszechnie serwowanej radości. Nawet jeśli tylko pod postacią filiżanki z kawą – dodała Klara. – Udało ci się raz i drugi. Uda się i po raz trzeci. No i cieszmy się tymi chwilami, które nam tutaj zostały – mówiła Klara, klepiąc przyjaciela po skorupce.

–  Masz rację, Klaro. Zabraliśmy Łąkę do miasta. Ona jest w nas. Możemy przenieść ją gdziekolwiek, ona zawsze będzie z nami – mówił Stefan. To było jak nagłe olśnienie. Miejsce jest ważne, to prawda. Ale miejsce tworzą ci, którzy w nim bywają. Wiedział to od dawna. Musiał sobie to tylko przypomnieć.

A potem nagle Stefan przestał rozpamiętywać to, co było nie tak. Myślał o tym, jak radośnie było w czasie ostatniej Wigilii i czekał, aż pojawią się jego przyjaciele. Przyszli wszyscy: Eustachy, i mrówki, i Bob, zaprzyjaźniony gołąb. I nawet ten Bob, który jeszcze niedawno był ochroniarzem Wielkiego Boba (bo wszystkie gołębie miały na imię Bob). Już nie chciał nim być. Były żuki (także narzeczony Stenii), Mole Książkowe i oczywiście, ludzie z Łąka Cafe. Oni też powiedzieli, że pójdą ze Stefanem, dokąd tylko będzie chciał.

Wybiła północ. Stefania, nie zważając na otoczenie, obdarzyła Stefana długim całusem. Ślimakowi zakręciło się w głowie, ale uśmiech nie znikał z jego oblicza.

– To będzie dobry rok – wyszeptała Stefania, przytulając się do ślimaka. – Mam takie przeczucie.

Gdy  Łąkę wypełniły życzenia noworoczne, Stefan wiedział, że to naprawdę będzie dobry rok. Za oknem, na nocnym niebie, błyskały wielobarwne fajerwerki. Stefan pomyślał, że tak musi wyglądać świat oglądany przez kolorowe okulary. I postanowił już nigdy ich nie zdejmować. No, chyba tylko po to, żeby przetrzeć szybki.

KONIEC

To już ostatni odcinek serialu o Łąka Cafe, ślimaku Stefanie, kawce Klarze i ich przyjaciołach. Wszystkie odcinki zostaną zebrane w e-booku, który znajdziecie na mojej stronie, jak tylko powstanie.

Zapraszam Was do prawdziwej Łąka Cafe. Stefan tam już na Was czeka. Na razie jeszcze przy Zamoyskiego 50. Wpadnijcie do niego na kawę, a może opowie Wam jeszcze jakieś inne historie. Dobrego Nowego Roku!