Teatromania postępująca. Część VII, czyli podsumowanie sezonu 2016/2017 w Starym Teatrze

21 czerwca zakończyłam swój sezon teatralny w Starym Teatrze spektaklem Wróg Ludu. To były wspaniałe miesiące i żałuję, że nie udało mi się wciąż zobaczyć całego repertuaru. Przy dobrych wiatrach mam nadzieję te braki nadrobić w przyszłości. Liczę, że zespół nie złamie szyków i nie ugnie się pod przeciwnościami losu. W tym sezonie powstały naprawdę wspaniałe spektakle a zwieńczeniem tych wspaniałości było dla mnie Wesele  w reżyserii Jana Klaty. Dzięki takim współczesnym aktualizacjom klasyczne teksty mają szansę przetrwać w dobrym zdrowiu jeszcze wiele pokoleń.

Nie każdy spektakl zwalił mnie z nóg, natomiast każdy był zagrany na pełnych obrotach, przygotowany drobiazgowo. Cieszy mnie różnorodność teatralnych spojrzeń na świat. Wspaniale było obejrzeć różnych reżyserów, porównać ich realizacje i tych samych aktorów w tak odmiennych rolach, jak np. te z Dekalogu, Triumfu Woli, Głodu i Kopciuszka. Nie do każdej sztuki wrócę, ale satysfakcjonuje mnie myśl, że mogłam porównać różne stylistyki i wyrobić sobie własne zdanie na ich temat.

Część ze spektakli widziałam już wcześniej, część zobaczyłam krótko po premierze, niektóre na pewno będę chciała obejrzeć jeszcze raz. I jeszcze raz.  I jeszcze… Pozytywnym zaskoczeniem był Triumf Woli, odbiegający nieco od nurtu krytycznego teatru, choć nadal zmuszający twórczo do myślenia o świecie obok nas.

Tak, spektaklom Starego Teatru daleko do farsy, ale znajdziemy w nich ironię i czarny humor. Wbrew opiniom przeróżnych ekspertów od sztuki, uważam, że teatr powinien być krytyczny  wobec świata. Nie zawsze muszę zgadzać się z tą krytyką, ale każde jej zaznaczenie zmusza do uruchomienia własnych szarych komórek i przemyślenia sprawy. I chociaż nie lubię polityki w kabarecie i w sztuce, uważam, że czasem jej obecność, choćby w formie krytyki pewnych postaw, jest potrzebna i uzasadniona. Problem pojawia się wtedy, kiedy politycznych aluzji doszukujemy się na siłę, ignorując uniwersalny, społeczny, ogólnoludzki aspekt omawianych spraw.

Nie wyobrażam sobie, żeby ze sceny (narodowej zresztą) w Starym zniknął spektakl Do Damaszku, obnażający pustotę współczesnej duchowości; żeby usunięto z niej Bitwę Warszawską 1920, rozprawiającą się z mitami i przywarami polskości; żeby nie zagrano więcej Kosmosu, demaskującego obojętność; aby nie pokazano już ironicznego Triumfu Woli; żeby nie było na niej miejsca dla więzionego konwenansami Płatonowa i trudnej, kontrowersyjnej sprawy uchodźców z Podopiecznych; by nie przedstawiano na niej Dekalogu, opracowanego z punktu widzenia odmiennego kręgu kulturowego; żeby nie wystawiano Głodu, negatywnie wypowiadającego się na temat globalnego przymykania oczu; by nie ugoszczono tam więcej Kopciuszka, sięgającego po trudny temat  dziecięcej (i nie tylko) żałoby oraz Edwarda II, który mógłby wygłosić przemowę o bezowocnej walce o własne przekonania i niszczącej sile władzy; żeby nie zaproszono widzów na kolejne Wesele, uświadamiające nam, jak wciąż nam blisko do bronowickiej chaty. I wreszcie nie potrafię sobie wyobrazić tej sceny bez spektaklu Wróg Ludu, w którym Juliusz Chrząstowski wygłasza ważny, częściowo improwizowany, częściowo interaktywny monolog  na tematy niewygodne (ten ostatni był fenomenalny).

To było kilka wspaniałych miesięcy. Liczę na kolejne. Szanowny Zespole Starego Teatru, Artyści i Organizatorzy: nie zmieniajcie się! Chyba że na jeszcze lepsze. Trzymaj się, Stary!

Poniżej wstawiam odnośniki do tekstów na temat spektakli, które obejrzałam w sezonie 2016/2017.

Do Damaszku (11.10.2016 r., po raz kolejny)

Dekalog (18.10.2016)

Bitwa Warszawska  1920 (16.11.2016, po raz kolejny)

Kosmos (22.11.2016)

Triumf Woli (05.01.2017)

Płatonow (22.02.2017, po raz kolejny)

Podopieczni (28.02.2017)

Głód (21.03.2017)

Kopciuszek (27.04.2017)

Edward II (31.05.2017)

Wesele (09.06.2017)

Wróg Ludu (21.06.2017, po raz kolejny)

Inni to my. Podopieczni w Starym Teatrze [recenzja / refleksja]

Obejrzany 28 lutego 2017 roku.

 

Problem imigrantów, poruszony w Podopiecznych Elfride Jelinek, z każdym dniem staje się bardziej uniwersalny, bliższy naszej rzeczywistości. Spektakl Starego Teatru zdaje się wykraczać poza jednostkowy przypadek z austriackiego kościoła Votivkirche, w którym obozowali nielegalni imigranci, ostatecznie wydaleni z kraju, mającego stać się ich schronieniem. Oglądając ten spektakl, wzbogacony scenami z Niewiny reżysera, Pawła Miśkiewicza, czułam, że spoglądam w oczy niewygodnej prawdy.

Bo problem imigracji w Europie rośnie z roku na rok i dotyczy nas wszystkich. To społeczeństwo smartfonów i kolorowych pisemek, w którym żyjemy, którego częścią jesteśmy, wypatruje najdrobniejszych potknięć celebrytów, a zamyka oczy na krzywdę bliźniego o innym kolorze skóry, innej tradycji, innej religii, innym statusie społecznym. To europejskie, a więc i nasze rządy, zamykają drzwi przed tymi złowrogo zapowiadanymi „innymi”, wśród których znajdują się pobożne kobiety, samotne matki, młodzi mężczyźni, starcy i dzieci, niepełnosprawni i całkiem sprawni, którym konflikt zbrojny, na jakim by tle nie był, odebrał dom, pracę, normalne życie i zwykłą, ludzką, elementarną godność.

Jasne, w takiej masie przybyszów muszą znajdować się i niebezpieczne, wrogie jednostki. Jasne, imigracja zarobkowa to nie to samo, co migracja spowodowana ucieczką przed nieprzyjaznym reżimem, czy wojną domową. Jednak generalizowanie w tym przypadku jest niebezpieczne. Nie idzie tu o poprawność polityczną i osobiste wybielanie się. Nie. Wszystkim nam ciąży na sumieniu los tych, którym moglibyśmy pomóc, gdybyśmy tylko zechcieli. Nie chciałabym sięgać po argumenty religijne i też nie w takim celu przytaczam biblijną opowieść, ale gdy Bóg nakazał zniszczyć miasta, w których zapanował występek, czyż  nie zostawił możliwości ocalenia ich, gdyby znalazł się w nich choć jeden sprawiedliwy?  Czy nie warto pomóc grupie, w której mogą znajdować się bardzo wartościowe, również dla naszej kultury, jednostki, nawet jeśli miałoby być ich tylko kilka? Na takie argumenty zwykle sypią się odpowiedzi: „To sam przyjmij tych obcych pod swój dach, jak jesteś taki mądry”. Tyle, że o to powinien zatroszczyć się rząd, poparty głosem społeczeństwa. Stworzyć możliwości i zapewnić środki, także bezpieczeństwa, dla obydwu stron. Ponadto, może wystarczyłoby nie okazywać wrogości tym, którzy nie okazują jej nam. I rozmawiać. Wszelkie konflikty i nieporozumienia zwykle sprowadzają się do braku rozmowy.

Reżyser obsadził w spektaklu aktorów Starego, których zewnętrze warunki kwalifikują jako Słowian. To pozwala nam pomyśleć także o sytuacji odwrotnej: co, jeśli to my musielibyśmy uciekać? Jeśli to my musielibyśmy błagać o pomoc w obcym kraju? Jeśli to naszą wolność ograniczyłaby wojna? Polska była w takiej sytuacji zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz, a potem niewiele lepszej, za panowania komuny. I jeszcze wcześniej, gdy powstania rozniosły nasz naród po obcych ziemiach, o czym wspomina, wtrącona jakby mimochodem, jeszcze w antrakcie, wspaniale wyśpiewana przez Krzysztofa Zawadzkiego i zespół, pieśń Przy sadzeniu róż. A co, jeśli inni to my?

Na pewno spektakl stawia przed widzem szereg pytań, większość z nich pozostawiając bez odpowiedzi wprost. Na pewno pozostawia po sobie zgrzyt w naszej idealnie szarej codzienności. Na pewno prezentuje całą masę stereotypów i prawd objawionych, które krążą w naszym europejskim społeczeństwie na temat tych wszystkich „innych”.

Na scenie panuje chaos. Postaci dramatu brodzą po kostki zanurzone w wodzie, wszędzie walają się pontony, kamizelki ratunkowe i pozostałości po różnych „darach”, najczęściej gó..nych, jak wynika z narracji. Tam, w plątaninie ciał, w brudzie i strachu, kotłują się złamane nadzieje na lepsze życie. Wszelki spokój jest sztuczny, apatyczny, udawany. Jest ciszą przed burzą. Rozbrzmiewają syreny alarmowe, albo zapewnienia o chęci przyjęcia zasad panujących w kraju, który mógłby stać się schronieniem, a jest tylko przystankiem w długiej tułaczce bez końca.

Tam, na scenie, rozgrywa się prawdziwy ludzki dramat, godny wspaniałej tragedii Szekspira. A mimo to nie można nie uśmiechnąć się, obserwując wyczyny Bartosza Bieleni, będącego jakby uosobieniem stereotypu buńczucznego imigranta, takiego, co to porywa „nasze” kobiety i zachowuje się jak nieokrzesany dzikus. Nie można zignorować czarnego humoru w scenie z Krzysztofem Globiszem, grającym na harmonijce (zresztą bardzo uroczej) czy rzucanych od niechcenia żartów ludzi, którym, zdaje się, jest już wszystko jedno. Przy całym tym nagromadzeniu ludzkiej tragedii znalazło się miejsce na wybuch śmiechu, choć, co prawda, jest to śmiech gorzki, poparty narzucającą się zewsząd samokrytyką.

„Kto nas przygarnie?” – pytają w zakończeniu bohaterowie sztuki. I zaraz sami sobie udzielają odpowiedzi: „Nikt nie chce?”. Chcemy?

 

O SPEKTAKLU

 PODOPIECZNI

Premiera: 9.04.2016 r., Scena Kameralna Starego Teatru, Starowiślna 21

 

TEKST: Elfriede Jellinek

REŻYSERIA: Paweł Miśkiewicz

PRZEKŁAD: Karolina Bikont

 

ADAPTACJA:  Joanna Bednarczyk, Paweł Miśkiewicz

SCENOGRAFIA: Barbara Hanicka

MUZYKA: Rafał Mazur

ŚWIATŁO: Marek Kozakiewicz

CHOREOGRAFIA: Maćko Prusak

PRZEKŁAD ANGIELSKI: Sören Alberto Gauger

 

OBSADA:

Iwona Budner

Aldona Grochal

Ewa Kaim

Urszula Kiebzak

Ewa Kolasińska

Katarzyna Krzanowska

Marta Nieradkiewicz

Jaśmina Polak

Marta Ścisłowicz

Bartosz Bielenia

Szymon Czacki

Roman Gancarczyk

Krzysztof Globisz

Zygmunt Józefczak

Zbigniew W. Kaleta

Patryk Kulik (PWST)

Jan Peszek

Krzysztof Zawadzki

 

MUZYCY:

Paulina Owczarek

Sebastian Mac

Tomasz Chołoniewski

Rafał Mazur

 

TRAILER