Pięć książek o władczych kobietach. Literatura kobieca inaczej.

Siostry Pareńskie, Dagny Juel-Przybyszewska, Maria Curie, Helena Modrzejewska i Elżbieta Batory: historyczne postaci kobiece na miarę powieściowych heroin.
Siostry Pareńskie, Dagny Juel-Przybyszewska, Maria Curie, Helena Modrzejewska i Elżbieta Batory: historyczne postaci kobiece na miarę powieściowych heroin.

Kobiety to nie tylko matki, żony i kochanki. Od wieków inspirują artystów, tworzą sztukę, odkrywają świat i rządzą duszami. Ich życie staje się kanwą książek biograficznych, dokumentalnych i beletrystycznych. Ich losy są dowodem na to, że interesujące i intrygujące historie toczą się obok nas. Wystarczy tylko po nie sięgnąć – jako czytelnik, lub twórca. Oto opowieści, dzięki którym zobaczycie literaturę kobiecą w innym świetle.

1. Muzy Młodej Polski, Monika Śliwińska

Iskry, Warszawa 2014

16 marca 1901 roku młody dramaturg, Stanisław Wyspiański, wywołał w małym, ciasnym Krakowie skandal obyczajowy premierą swojej sztuki, Wesele. Sportretował w niej biesiadników, biorących udział w przyjęciu weselnym Lucjana Rydla, w bronowickiej chacie. Osoby te opisał dosłownie, i dopiero po namowach zgodził się na drobne zmiany i usunięcie nazwisk na rzecz ogólniejszych określeń, np. Radczyni, Dziennikarz. Ale nie zmienił imion dwóch panien Pareńskich, Maryny i Zosi.

Ich matka, Eliza Pareńska, była protektorką i wielbicielką Wyspiańskiego, toteż artysta często gościł w jej domu. To tam po raz pierwszy spotkał Marię i Zofię, późniejszą panią Boyową-Żeleńską, a także trzecią z sióstr – Lizkę, które chętnie portretował.

Piękne siostry Pareńskie zawróciły w głowach całej bohemy artystycznej Krakowa. Były inteligentne i wygadane, do tańca i do rozmowy. Jak na epokę, w której się wychowywały, dysponowały dużą swobodą i nie wahały się jej wykorzystywać.

Bardzo się cieszę, że ta książka powstała. Jest świetnie napisana i widać, że autorka włożyła mnóstwo pracy, by zebrać dokumentację. Nie brakuje w niej także starych fotografii. Część z nich znałam, część zobaczyłam po raz pierwszy. Dobrze mieć przed oczami opisywane osoby, to skraca dystans i pozwala lepiej wniknąć w epokę. Przy okazji sióstr Pareńskich biografistyka skreśliła także portrety ich niezwykłych rodziców, już nie mówiąc o przeróżnych znakomitościach tego okresu, które przewinęły się przez ich dom.

2. Dagny Przybyszewska. Zbłąkana gwiazda, Ewa K. Kossak

seria Ludzie Żywi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973

Była jesień 1898 roku, gdy do galicyjskiego Krakowa przyjechał Stanisław Przybyszewski, budząc do życia miejscową inteligencję. Nie mniej rozbudziła wyobraźnię złotej młodzieży jego żona, Dagny-Juel Przybyszewska.

Norweska pianistka i pisarka, zasłynęła jako muza berlińskiej cyganerii. To jej twarz widnieje na płótnach Muncha. Zostawiała za sobą dzieła sztuki i złamane serca. Historia przykleiła jej łatkę femme fatale, i nie było to do końca bezpodstawne. Poza tym była jednak wrażliwą, inteligentną kobietą, która dobrowolnie zgodziła się na bycie tłem dla swojego genialnego męża, jak mówiono o Przybyszewskim.

Czy był aż tak genialny? Wtedy uważano, że tak. Ja mam odmienne zdanie. Ale nawet on, kapryśny i nieznośny jak dzieciak, przez lata kochał ją do szaleństwa. To jej zawdzięczał złoty okres swojej twórczości.

Dagny była czułą matką, kochającą żoną i raczej nieobojętną na męskie wdzięki kobietą, choć potrafiła ustawić zbyt nachalnych adoratorów jednym gestem. Opisywano ja jako chłodną, norweską księżniczkę, choć miała w sobie wiele serdeczności. Ceniła dobre malarstwo, uwielbiała literaturę Wyspiańskiego, którego znała z niemieckiego przekładu. Była oczytana i wykształcona, choć trudno było jej opanować język polski, więc w ojczyźnie męża nie mogła w pełni zabłysnąć.

Książka Ewy Kossak jest cennym dokumentem nie tylko życia Dagny Juel, ale i pewnej epoki oraz narastającej wokół niej legendy tamtych lat.

3. Maria Curie, Ewa Curie

przeł. Hanna Szyllerowa, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1972

Czy wiedzieliście, że Maria Skłodowska-Curie zawsze wybierała ciemne suknie? Kupowała ich niewiele, uznając nowe ubrania za fanaberię, więc by dłużej nadawały się do użytku, używała ciemnych materiałów, po których mniej było widać stan zużycia. Nawet jej suknia ślubna była granatowa.

Maria Curie wyprzedziła swoje czasy. Swoim uporem i niezłomnością wyrobiła sobie pozycję w świecie nauki, zasłynęła jako wielka uczona i w zasadzie przyćmiła swojego męża, Piotra Curie. Połączyła ich miłość do nauki i wycieczek rowerowych. Szaleli za sobą.

Maria Curie dobrze wiedziała, czego chce, i co musi poświęcić, żeby to osiągnąć. Żyła skromnie, nawet gdy mogła pozwolić sobie na większy luksus. Sława jej nie interesowała. To historia, która pokazuje, ile można osiągnąć, gdy się czegoś naprawdę mocno pragnie. I jaką cenę trzeba za to zapłacić.

4. Gwiazda dwóch kontynentów, Juliusz Kydryński

Nasza Księgarnia, Warszawa 1989

Kiedy Helena Opid podawała bułeczki i mleko w krakowskim lokalu swojej matki, nikt jeszcze nie przypuszczał, że wyrośnie na największą aktorkę szekspirowską swoich czasów. Ba! Że będzie grała Szekspira w oryginale!

Zaczynała w Bochni i teatrach objazdowych, przyjmując pseudonim Modrzejewska, później była scena krakowska, Warszawskie Teatry Rządowe, sceny europejskie, i w końcu Ameryka. To tam zdobyła sławę międzykontynentalną i ponadczasową.

Biografię napisaną przez Kydryńskiego czyta się jak dobrą powieść. Jej bohaterka konsekwentnie dążyła do celu. Wierzyła w swoje możliwości i nie poddawała się. Pokonywała przeszkody, choć na każdym etapie jej kariery znalazł się ktoś, kto jej odradzał dalsze próby. Na szczęście miała także ogromne wsparcie ze strony najbliższych. Jej ruchy były przemyślane, siły mierzone na zamiary. Opłaciło się.

5. Hrabina. Tragiczna historia Elżbiety Batory, Rebecca Johns

przeł. Anna Bereta-Jankowska, Pascal, 2013

To najbardziej mroczna opowieść w tym zestawieniu i umieszczenie jej tutaj jest dość kontrowersyjne. Długo zastanawiałam się, czy to zrobić. Jednak ostatecznie jest to jedna z moich ulubionych postaci kobiecych. A ta książka jest wspaniale napisana. Ma w sobie wiele odcieni, nie tylko tych ciemnych.

Elżbieta Batory była inspiracją dla wielu horrorów o krwawych hrabinach. Z tego, co mi wiadomo, jest to najsłynniejsza seryjna morderczyni wszechczasów. Trudno stawiać ją za wzór do naśladowania, niemniej jednak jest to bardzo interesująca i wieloznaczna postać historyczna.

Rebecca Johns w swojej fabularyzowanej biografii, spisanej w formie pamiętnika Elżbiety, przedstawia nam jej fascynujące, niełatwe życie. Poznajemy więc czternastolatkę, zmuszoną do zbyt wczesnego zamążpójścia, która wyrasta na twardą, bezwzględną panią na zamku.

Pierwsze morderstwa biorą się z poczucia sprawiedliwości. Elżbieta każe służących podejrzanych o niedopełnienie obowiązków, by przypodobać się mężowi. Jej okrucieństwo narasta, a wszelkie granice zostają przekroczone po śmierci jej małżonka, kiedy giną córki znamienitych rodów, przysłane na naukę.

Jednak ta hrabina z powieści wydaje się mimo wszystkich tych potworności bardzo ludzka. Czasem mocno nieszczęśliwa. I może nawet godna współczucia. To jest w tym wszystkim najstraszniejsze. Ona sama nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zła wyrządziła. Eskalacja tego zła zaczyna się niewinnie, już we wczesnym dzieciństwie, gdy Elżbieta jest świadkiem okrutnego karania poddanych przez członków rodziny. Można potraktować tę opowieść jako ostrzeżenie przed drzemiącymi w nas demonami. Niech one lepiej dalej drzemią. Chyba, że są to demony przyjazne otoczeniu.

Kobieca strona mocy

Pięć kobiecych historii, siedem różnych losów, odmiennych pragnień i celów. Te wszystkie kobiety łączy jedno – każda z nich miała nad kimś władzę. Siostry Pareńskie władały światem artystycznym bohemy, podobnie Dagny Juel-Przybyszewska. Elżbieta Batory dosłownie sprawowała władzę nad swymi poddanymi. Maria Skłodowska-Curie zawładnęła światem nauki, otwierając w nim nowe możliwości. A Helena Modrzejewska posiadła konradowski rząd dusz. Tyle odcieni kobiecości. Tej dobrej i złej. I pięć naprawdę dobrych książek na długie wieczory, odczarowujących sztampowe pojmowanie literatury kobiecej.

Biały wiersz dla dziewczyny (oo!) – o nierymowaniu

biały wiersz_grafika

Nie trzeba wiedzieć, jak składa się rymy, żeby być poetą. Dla liryków i wierszokletów, których przeraża rymowanie, bo zamiast zamierzonego sonetu piszą coś w rodzaju „Na dole róże, na górze róże, a twoje oczy są takie duże”, ktoś kiedyś wynalazł cudowne remedium – wiersze białe.

Dla każdego?

Pokutuje przekonanie, że taki nierymowany wiersz może napisać każdy. A proszę bardzo, w tej chwili udowodnię:

PODOBNO

podobno żeby
napisać biały wiersz
wystarczy zapisać
dowolną liczbę
słów
w wersach
o proszę
i jest

I najlepiej, żeby wersów nie ograniczały wielkie litery ani znaki przestankowe. Po co to komu. Wiem, zaczyna wyglądać to tak, jakbym krytykowała autorów białych wierszy. A jest wręcz przeciwnie.

Bo może nie trzeba rymować, żeby napisać wiersz. I rzeczywiście każdy jest w stanie rozpisać jakiekolwiek zdanie w wersy i nazwać to poezją. Ale według mnie nieprawdą jest, że wystarczy jedynie zapisać słowa w wersach. Wypadałoby coś jeszcze za tą formą ukryć. Jakąś myśl, jakiś przekaz (mile widziane przekazy gotówkowe), jakieś uczucia. Użyć metafory, ubrać rzeczywistość w nierzeczywiste obrazy, w słowa o znaczeniu do rozszyfrowania.

Jednak sztuka

Barbara Gruszka-Zych, Halina Poświatowska, Czesław Miłosz, Marcin Świetlicki, Claude Beausoleil… Takie nazwiska przychodzą mi na myśl, gdy myślę o białych wierszach. To są wiersze o czymś ważnym: dla ogółu, lub dla autora, ale o czymś, co ma wartość w momencie powstawania danego utworu i jest w stanie wytworzyć jakąś wartość dla czytelnika.

Nie zgłębiałam naukowych aspektów konstruowania wierszy białych. Ale wiem jedno: każdy z tych poetów ma swój rytm. Bo biały wiersz nie oznacza wiersza niechlujnego i nieprzemyślanego. To po prostu utwór bez rymów. Poza tym jest tyle rodzajów nierymowanej poezji: poematy prozą, przekłady, krótkie wierszyki i długie wierszydła o zapędach traktatu filozoficznego (już nie wspominając tych wszystkich technicznych podziałów: sylabotoniczne, toniczne itp.). Jest w czym wybierać.

Czy biały wiersz jest prostszy od rymowanego? Pewnie. Ale tylko ze względów formalnych. Przynajmniej dla mnie.

Złapać myśl

Zdarzało mi się używać wiersza białego jako rodzaju poetyckiego notatnika. Gdzieś jeszcze mam pochowane po rozmaitych stronach i dokumentach zapisane na szybko myśli, które później rozwinęłam w sonet czy inne rymowane twory. Czasem nawet te pierwsze szkice brzmiały lepiej.

Biały wiersz jest bliższy mowie potocznej, łatwiej więc uchwycić nim na szybko jakieś przemyślenia. Czy rozwiniemy to w rymach, czy nie, to już kwestia indywidualna. Ja lubię rymować. Nie twierdzę, że zawsze mi to wychodzi, jak i że moje białe wiersze (i te nie białe również) są szczególnie głębokie. Ale ja po prostu lubię zabawę słowem, dla samej zabawy, więc często samo już układanie wersów jest dla mnie atrakcją (z czytelnikami bywa różnie).

Zamiast misia

A zatem dla kogo są białe wiersze? Poezja jest dobrem wspólnym, każdy ma prawo dzielić się swoją wizją świata w takiej formie, na jaką ma ochotę. Wiersz biały jest dla każdego, kto zechce go użyć, by przekazać coś innym (albo schować to do szuflady). Nie każdemu musi przypaść do gustu nasz punkt widzenia i nasz utwór. Podobnie jest zresztą z wierszami rymowanymi. Ale to już kwestia gustu.

Na pewno pisanie takich wierszy jest dobrym ćwiczeniem, jeśli ktoś zamierza dopiero zacząć przekazywać swoje odczucia w mowie wiązanej. Łatwiej rozpocząć od prostszej formy i skupić się na szlifowaniu treści, by później móc swobodniej ubierać te treści w dowolne formy, również rymowane.

Na koniec taka luźna propozycja: panowie, a może by tak zamiast „na górze róże” i „białych misiów” podarować wybrance biały wiersz? Dotyczy to oczywiście każdej innej konfiguracji w związku. Białe wiersze są ponad podziałami.

Szczęśliwy romans z Płatonowem [recenzja]

Obejrzany 3 marca 2016 roku.

Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)
Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)

To było moje drugie podejście do „Płatonowa”, pierwszy raz nie mogłam obejrzeć go w całości. Czekanie było męką. Zdaje się, że jestem kolejna ofiarą tego Don Juana. Z każdego spektaklu Teatru Starego wychodzę zadowolona, ale są takie sztuki, które trzymają mnie w zachwycie przez dłuższy czas. W tedy wiem, że będę na nie wracać. To zdecydowanie jest właśnie jedna z takich sztuk.

W „Płatonowie” podoba mi się wszystko, od pierwszej chwili. Wspaniała scenografia, prosta, ale pełna sensów. Ni to salon, ni to sypialnia, ni to kuchnia. A i pralka się trafiła. Automatyczna. Ot, dobrobyt ziemiański. Drewniane meble, stare lustro, trochę jak te poupychane po strychach naszych babć. Zatrzymany w czasoprzestrzeni kadr. I tylko jedno wyjście. Idealne tło dla kolejnych scen, i po prostu ładne.

Zdążyłam już zapoznać się z oryginalną sztuką. W opracowaniach zaznacza się, że jest to debiut literacki Antoniego Czechowa (technicznie rzecz ujmując, chyba druga sztuka młodzieńcza). Ma to znaczenie w przypadku oceny utworu wystawionego na scenie. Gdyby chcieć wystawić całość tego dramatu, bez cięć, dynamika spektaklu nie byłaby tak płynna i zapraszająca. Tekst oryginalny (choć przeczytany przeze mnie nie w oryginalnym języku) jest dosyć długi, objętościowo obszerny, czasem „przegadany”, choć napisany bardzo plastycznym językiem, dającym bardzo dobre pojęcie o władających nim osobach.

W tym świecie, który prezentuje Konstantin Bogomołow, nic nie jest takie, jakie być powinno: kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami, młodzi grają starszych, starsi grają młodszych. Tutaj kobiety są z Marsa a mężczyźni z Wenus i nikogo to nie dziwi. Na małej, odosobnionej planecie rosyjskiego dworku wszystko jest wyolbrzymione, przeinaczone, zdefiniowane na nowo przez stare zasady.

Reżyser w prosty a genialny sposób ukazał stereotypy na temat płci. Jak mocno brzmią zdania zaczynające się od „Wy kobiety” wypowiedziane przez kobiety. Jak śmieszne wydają się wypowiedzi mężczyzn udających przeciwną płeć. Wszystkie nierówności ukazują się z podwójną siłą rażenia.

Płatonow (Anna Radwan) zaburza spokój wszystkich pań. Przystojny (czy może jednak piękny?), zabawny, inteligentny, wykształcony, w tym małym, ziemiańskim świecie o zbyt dużych ambicjach a zbyt małych chęciach, jest objawieniem. Kocha się w nim gospodyni dworku, Anna Wojnicew (Adam Nawojczyk), traci dla niego głowę małżonka jej syna, Siergieja (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), Sonia (Zbigniew W. Kaleta). Jego żona, Sasza (Bartosz Bielenia), kocha go i cierpi w milczeniu, co prawda do czasu. Sporo tego cierpienia zadaje Michaił Płatonow swoim pięknym (przystojnym?) ofiarom.

Anna Radwan-Gancarczyk jest najwspanialszym Płatonowem, jakiego można sobie wyobrazić: silna kobieta grająca cynicznego mężczyznę, to najlepsze połączenie dla tej postaci. Adam Nawojczyk okazuje się mieć w sobie wiele kobiecości, jest bardzo zalotną Anną Wojnicew. Nieodmiennie zachwyca mnie Anna Dymna, tutaj występująca jako lekarz bez powołania, za to alkoholik z zamiłowania, Nikołaj, szwagier Płatonowa. Jego siostra, a żona Michała Płatonowa, Sonia, to rola grana przez Zbigniewa W. Kaletę, z bardzo oszczędna ekspresją, która uwypukla niedojrzałość tej kobiety. Jaśmina Polak, jako Iwan Trylecki, ich ojciec, jest chyba najmocniej skontrastowaną ze swym scenicznym wcieleniem postacią. Zachowuje się jak nastolatka, a wysławia jak stary żołnierz, efekt jest piorunujący. Siergiej, mąż Sonii, syn Anny Wojnicew, to wcielenie Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, wspaniałe zresztą. Po Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu to kolejna rola męska, w której artystka pokazuje swój kunszt w sposób, który przykuwa uwagę i zapada w pamięć. Małgorzata Gałkowska wykreowała intrygującą postać Głagoliewa, domorosłego filozofa, wielbiciela gospodyni domu, Anny. Ewa Kaim wcieliła się w postać Żyda, Abrahama Wiengierowicza, wystylizowaną przewrotnie na istotę o egzotycznych, baśniowych cechach. Miejscowy postrach, Osipa, zagrała Ewa Kolasińska, stwarzając postać o skomplikowanej naturze – z jednej strony twardego rozbójnika, z drugiej – lirycznego, zakochanego w Annie mężczyzny, gotowego na wszystko, by pomścić jej krzywdy.

Nuda i zaściankowość tego dworku, który zmierza ku upadkowi, stanowią doskonałe pole dla popisu ludzkich wad i przywar. Próżność, lenistwo, pustota pragnień, ksenofobia, życie na kredyt, podążanie za kaprysami. A jednak nie zgodziłabym się z opinią, że nie ma tu ani jednego pozytywnego bohatera. W tym wykreowanym świecie uwypuklają się bardzo powszechne braki ludzkiego charakteru. Po raz kolejny oglądając spektakl Teatru Starego odnoszę takie wrażenie, w ten sposób odczytuję bohaterów sztuki. Przekonuje mnie to. Bohaterowie mylą się w osądach, popełniają błędy, swym zachowaniem, nie zawsze na miejscu, budząc szorstką sympatię, czasem przywołując uśmiech politowania. Każdy z nas znajdzie w sobie coś, z czym walczy bezskutecznie. Czy to jednak czyni z nas bohaterów negatywnych? Bohaterowie „Płatonowa” są niedoskonali, owszem, ale czy to od razu znaczy, że źli?

Myślę, że nieprzypadkowo elementem scenografii jest lustro. W tym spektaklu, w tym małym światku, odbija się nasza współczesność. Groteskowa i przerysowana, ale rozpoznawalna pod grubą kreską słów Czechowa podanych nam przez zespół aktorów Teatru Starego.

Poza tym wszystkim smaku nadaje osadzenie wydarzeń w nieziemskiej scenerii. Dosłownie. Fragmenty scenografii ukazują nam wycinek kosmicznej rzeczywistości: UFO, mówiące sprzęty, tajemnicze istoty. Tak mali jesteśmy wobec wszechświata. Tak śmieszne wydają się nasze sprawy wobec faktu, że Ziemia krąży wokół Słońca, i nie jest w tym sama. Za Gogolem, śmiejemy się sami z siebie. Pomagają nam w tym aktorzy, którzy wydają się bawić równie dobrze, choć lekkości tej sztuki towarzyszy stale nuta goryczy. „Szczęśliwie kończą się tylko te romanse, w których mnie nie ma” – mówi Płatonow. No chyba, że jest to romans z teatrem.

PŁATONOW
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej
Premiera: 19.12.2015 r. (Scena Kameralna, ul. Starowiślna 21)

TEKST: Anton Czechow
REŻYSERIA: Konstantin Bogomołow
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY: Larisa Łomakina
TŁUMACZENIE: Agnieszka Lubomira Piotrowska

OBSADA:
Anna Wojnicew – Adam Nawojczyk
Sergiej, jej pasierb – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik
Sofia, jego żona – Zbigniew W. Kaleta
Porfiry Głagoliew – Małgorzata Gałkowska
Iwan Trylecki – Jaśmina Polak
Nikołaj Trylecki, jego syn – Anna Dymna
Abraham Wiengierowicz – Ewa Kaim
Michaił Płatonow – Anna Radwan-Gancarczyk
Aleksandra (Sasza), jego żona, córka Tryleckiego – Bartosz Bielenia
Osip – Ewa Kolasińska

TRAILER