Książki – krótka historia o miłości [refleksja]

ksiazunie_2

Ten tekst nie jest niczym odkrywczym. Po prostu chciałabym zapisać moje uczucia względem książek. To takie wyznanie miłosne. Z pełną akceptacja tej drugiej strony. Być może czujecie podobnie. W moim domu zawsze było dużo książek. Może to sprawiło, że odkąd nauczyłam się czytać, jest to jeden z moich ulubionych sposobów na spędzanie czasu. Z czasem zmieniły się moje upodobania literackie, zmienił się nieco rodzaj lektury.  Obok powieści pojawiły się książki dokumentalne. Obok poezji – opracowania naukowe. Ale nadal uwielbiam czytać.

Nie udało mi się przeczytać 52 książek w 2016 roku, ale nie mam z tego powodu ani wyrzutów sumienia, ani złego samopoczucia. Przyjemności płynącej z lektury nie da się zmierzyć liczbami. W 2016 roku zdarzały się tygodnie, gdy nie miałam siły przeczytać więcej niż kilka stron. Były i takie, gdy i po dwóch książkach czułam niedosyt. Ponadto przeczytałam wiele interesujących wpisów na różnych blogach: kulturowych, kabaretowych, marketingowych. Wiele stron wspaniałych wywiadów z aktorami, aktorkami, muzykami, pisarzami… Gdyby te strony zebrać i wydać, byłyby z nich całkiem niezłe książki. Czasem zabawne, czasem straszne. Życiowe. Rozwojowe. Motywujące. Nie liczę też tych wszystkich książek, które zdołałam jedynie lekko nadgryźć i zamierzam do nich jeszcze wrócić.

Na świecie jest tyle wspaniałych rzeczy do wyczytania. Są i takie niezbyt przyjemne, ale warte lektury, choćby w celach poznawczych. Są książki lekkie i przyjemne, które pozwalają szybować myślom swobodnie. Są takie wymagające skupienia i uwagi. Niektóre tytuły wolelibyśmy może przemilczeć. Bywa i tak. Jasne, nie wszystko, co czytam, ścina mnie z nóg. Nie wszystko budzi mój zachwyt.

Ale czytanie rozwija nas na wiele różnych sposobów. A czasem zapewnia po prostu rozrywkę. Nawet tę najprostszą. Dlaczego by, zamiast włączać kolejny odcinek serialu, nie sięgnąć po jakiś romans, czy kryminał?

W zasadzie nie jest ważne, ile czytamy. Każdy dozuje sobie tę przyjemność według własnych potrzeb. Ważne, że w ogóle to robimy. Czasem jedna przeczytana książka da nam więcej, niż setka innych.

Teraz, gdy jeszcze podsumowuję zeszły rok, by przygotować solidny grunt pod nowy, naprawdę czuję wdzięczność dla autora 52 book challenge, Marcina Gnata. Nie będę bić rekordów. Ale dobrze, że ktoś wykorzystał potrzebę ludzkiego umysłu do stawiania sobie wyzwań w tak przydatny sposób. Może w 2017 roku uda mi się przeczytać kilka książek więcej. A może nie. Ale dobrze mieć przed sobą taki cel. Czytajcie na zdrowie.

Moje ulubione książki dla dzieci (i młodzieży)

Fot. Glen Noble
Fot. Glen Noble

Dzisiaj Dzień Dziecka, więc postanowiłam cofnąć się do czasów, gdy sama byłam dzieckiem. Czytałam wtedy naprawdę dużo. Pamiętam magiczną, biblioteczną szafę z naszej małej Szkoły Podstawowej, która już dawno przeszła do wieczności. Wynosiłam stamtąd stosy książek i żal było mi się z nimi rozstawać, gdy trzeba było je oddać. Do niektórych wracałam wielokrotnie, czasem jeszcze po nie sięgam. Są też takie, które czytałam stosunkowo późno, ale kojarzą mi się mocno właśnie z moim dzieciństwem, kiedy mojej wyobraźni nie ograniczała wbijana do głowy wiedza i codzienność. Do tej pory książka kojarzy mi się z wolnością. Prezentowana lista nie jest kompletna, ale o tych książkach myślę w pierwszej kolejności. Z każdą z nich mam związane pewne konkretne wspomnienia, wycinki literackiego świata.

Ania z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery

Powieść o tej rudowłosej sierotce sprawiła, że przez lata chciałam mieć właśnie taki kolor włosów. Zresztą nadal podobają mi się rude czupryny. Podobał mi się niepokorny charakter bohaterki, przy równoczesnym marzycielstwie i romantycznym usposobieniu. No i wątek romantyczny z Gilbertem Blythem, rzecz jasna. Tę książkę czytałam wiele razy, nawet sama nie wiem, ile. Na pewno dwa-trzy razy w roku.

Pamiętam wiśnię, Królową Śniegu, zaglądającą do małego pokoiku na poddaszu. Widzę to bardzo wyraźnie: Zielone Wzgórze, kwitnąca aleja, którą Ania zmierzała z Mateuszem do nowego domu i białe kwiaty wiśni tuż pod oknem jej pokoju.

Dzieci z Bullerbyn, Astrid Lindgren

Szóstka dzieciaków z malutkich osad w Bullerbyn potrafiła bawić się w każdych warunkach. Lasse, Bosse, Ole, Lisa, Britta i Anna dogadywali się, bo inaczej zanudziliby się na śmierć. Ale oni nie znali pojęcia nudy. Wszędzie widzieli przygodę.

Najbardziej wbił mi się w pamięć opis zbierania poziomek na źdźbło trawy. Pamiętam nawet ilustrację z mojego egzemplarza książki. Mogłam prawie wyczuć zapach owoców. Tę powieść też czytałam wiele razy. O stanie zużycia świadczy zmordowana okładka. Zdarzało mi się czytać w wannie.

Bez rodziny, Hector Malot

Tę książkę na pewno czytałam w wannie. Była tak wciągająca, że nie mogłam się od niej oderwać, aż do ostatniej strony. Cierpiałam, gdy musiałam zrobić przerwę.

Rémi zostaje wykradziony jako dziecko i szuka swoich prawdziwych rodziców. Na szczęście dla czytelników i na nieszczęście dla bohatera, los go nie oszczędza. Wielokrotnie przekonuje się o prawdziwości przysłowia, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Książka jest obszerna, ale czyta się ją jednym tchem. Chętnie do niej wrócę.

Pamiętam moment, w którym Rémi ma urodziny i jego przybrana matka postanawia zdobyć mleko, jajka i mąkę, by upiec dla niego naleśniki. Naleśniki! To był szczyt jego marzeń w tamtej chwili. Słyszałam jak skwierczą na patelni, daję słowo.

Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i Stara Szafa, C. S. Lewis

Ta mocno alegoryczna i symboliczna opowieść pełna jest ukrytych znaczeń, które wcale nie utrudniają podążania za fantastyczną fabułą (w sensie „nierealistyczną”, ale też po prostu intrygującą). Magiczna szafa, prowadząca do krainy Narnii, w której włada Biała Czarownica, walcząca z mówiącym Lwem, Aslanem, to gadżet, który chciałoby mieć każde ciekawskie dziecko. Ja chciałam. Dla czwórki dzieciaków, które chroniły się przed wojną w wiejskiej posiadłości, była przepustką do oderwania myśli od niewesołej rzeczywistości.

Najbardziej fascynuje mnie tutaj moment przejścia. Stare futra ocierające się o policzek. Zapach naftaliny, przechodzący w woń zimowego lasu. Gałązki drzew, pokryte śniegiem. Cisza przed powieściową burzą.

Ten Obcy, Irena Jurgielewiczowa

Do paczki przyjaciół na odludnej wyspie dołącza nieznajomy chłopak. Jest chory, więc pozostali opiekują się nim. W tle mamy historię miłosną bez happy-endu. Podobał mi się ten pomysł, stworzenia sobie małego, osobnego świata, w którym pojawia się nieznany nikomu outsider.

Nadal pamiętam miętę parzoną przy palenisku, wprost ze świeżych liści, dopiero co zerwanych. Czuję ten smak. Pewnie dlatego tak lubię herbatę miętową z zielonych, miętowych listków.

Tajemniczy Ogród, Frances Hodgson Burnett

Już sam tytuł wystarczy, by rozbudzić wyobraźnię! Lubię tę książkę za pokazanie, że życie w zgodzie z naturą potrafi przynieść szczęście. Nie jestem typem ogrodniczki, ale gdy czytam tę książkę naprawdę mam ochotę uprawiać swój ogródek, i to całkiem dosłownie. Poza tym mamy tutaj opowieść o uzdrawiającej mocy czystej przyjaźni.

Ta powieść ma wiele zakamarków. Stare klucze, zagrzebane w ziemi, otwierające porosłe bluszczem przejścia do zupełnie innego świata, choć należącego do tej samej rzeczywistości. Ocienione zakątki budzącego się wiosną ogrodu i wiatr hulający po wrzosowisku. Piękne scenerie do wyobrażania!

Baśnie Braci Grimm

Nie wskażę konkretnego tytułu. Przeczytałam ich wiele, w różnych wersjach. Nadal czasem po nie sięgam, bo tęsknię za takim magicznym, baśniowym światem. Znam też wersje bez cenzury. Są nieco mroczniejsze. Może i dobrze. Baśnie odbijają życie, a życie przecież nie zawsze jest kolorowe.

Zawsze zastanawiałam się, jak to jest nosić szklane pantofelki. Założę się, że to piekielnie niewygodne. Sporo tych butów w baśniach: pantofelek Kopciuszka, Kot w Butach, stańcowane pantofelki królewskich córek, szalejących na tajemniczych, nocnych balach. Siedmiomilowe buty. Już nawet nie wiem, ile z tych opowieści należało do świata Braci Grimm.

Baśnie Hansa Christiana Andersena

I tutaj nie wskażę konkretnego tytułu. Mam w domu książkę, która należy do mojej mamy. Przynajmniej należała, dopóki jej nie przywłaszczyłam. Nie ma już okładek, ani żadnej ilustracji. I jest jedną z najwspanialszych książek, jaka kiedykolwiek wpadła w moje dłonie. Opowieści Andersena należą raczej do tych smutnych. Sporo w nich także okrucieństwa.

Pamiętam zamkniętą w klatce Stokrotkę, która towarzyszyła Słowikowi. Nie skończyli zbyt dobrze. Pamiętam historię Choinki, która była w centrum uwagi przez całe święta, a potem została wyrzucona. A jedną z najsmutniejszych opowieści jest ta o Matce, która oddała m.in. swoje oczy, by ocalić od Śmierci swoje dziecko. Wiele tam takich smutnych historii. Ale bardzo mi się one podobają.

Cykl Jeżycjada, Małgorzata Musierowicz

Cykl powieściowy o rodzinie Borejków. Tej serii zbyt dobrze nie pamiętam, ale czytało się to świetnie. Było tam wielu zbuntowanych nastolatków no i grupa Eksperymentalnego Sygnału Dobra, propagująca wysyłanie w świat uśmiechu.

Utkwił mi w pamięci moment, gdy jedna z bohaterek była chyba w trakcie ucieczki z domu i akurat miała gorączkę. Piła soczek w kartoniku. Pamiętam takie soki w małych kartonach z mojego dzieciństwa. Ten był chyba brzoskwiniowy. Mogę sobie wyobrazić słodki płyn, który sączyła przez słomkę, chłodzący jej spierzchnięte usta.

Seria o Harrym Potterze, J. K. Rowling

Te książki dorwałam najpóźniej, ale czekałam na kolejne części z niecierpliwością. Jak połowa świata. Pamiętam, że ustawiały się po nie kolejki. To jedne z najlepiej napisanych książek, jakie czytałam. Nie wiem, czy wszystkie nadają się dla młodszych dzieci, ja czytałam je już w dość zaawansowanym wieku i chętnie uczynię to jeszcze raz. Świat stworzony przez tę autorkę jest bardzo realistyczny. To trochę jak z Matrixem – spróbujcie udowodnić, że Matrix nie istnieje. Po ekranizacjach łatwiej stworzyć sobie obraz świata przedstawionego we własnej wyobraźni. Książki nie zastąpi jednak najlepszy film.

Nie mogę pozbyć się widoku Hogwartu sprzed oczu duszy mojej. A Lord Voldemort to jeden z najbardziej przerażających czarnych charakterów w historii literatury. Mam nadzieję, że nie jestem Mugolem.

Rzemieślnicy czy artyści? Recenzja książki „Rzemiosło Teatru”

Rzemiosło Teatru, pod red. Agaty Dąbek i Wandy Świątkowskiej, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.

Rzemiosło Teatru, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.
Rzemiosło Teatru, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.

Mam przed sobą wspaniałą książkę, wydaną przez Łaźnię Nową i Księgarnię Akademicką. Jak napisano we wstępie, jest to pokłosie sympozjum naukowego, „Duchy teatru”, zorganizowanego przez teatr Łaźnia Nowa i Uniwersytet Jagielloński. Powstała również wystawa o tej samej nazwie. Po szczegóły na ten temat odsyłam do wspomnianej publikacji lub na stronę Łaźni a ja od razu przejdę do omówienia tego wydawnictwa.

Biorąc pod uwagę, że fascynuje mnie zakulisowe życie teatru, ta książka jest spełnieniem moich marzeń o literaturze dokumentującej te aspekty teatralnej rzeczywistości, które są niewidoczne dla widza lub przez niego ignorowane. Przyznam, że nie wiedziałabym o jej istnieniu, gdyby nie szczęśliwy zwrot, który sprawił, że zdobyłam wyróżnienie w konkursie Łaźni Nowej na limeryk, a jedną z nagród była właśnie książka Rzemiosło Teatru.

Dusza teatru zaklęta w papier

Po pierwsze, jest ona przepięknie wydana. Ma wspaniałą okładkę, która zachęca do sprawdzenia, co czeka nas dalej. A dalej dzieją się książkowe cuda. Dobrej jakości papier zadrukowany solidną porcją informacji na temat bogatego zaplecza teatralnej działalności. Piękne zdjęcia, przedstawiające niestandardowe ujęcia teatralnych duchów i ich działalności. Przejrzysty podział na rozdziały: Etos, Profesje i Materia, które wzajemnie się uzupełniają. Nie zwykłam oceniać książek po okładkach, ale ta mnie nie rozczarowała. Jest naprawdę śliczna i idealnie prezentuje tematykę publikacji.

Zerknijmy głębiej. Spis treści odsyła nas do artykułów specjalistów. Napisanych różnym stylem, ale łączy je interesujący dobór tematów i ukierunkowanie na to, czego zazwyczaj jako widzowie nie dostrzegamy. Co do mnie, każda strona sprawiała mi szaloną radość, zwłaszcza, gdy trafiałam na znane nazwiska i umiałam połączyć je z tym, co sama widziałam. Ze względu na swój zbiorczy charakter ta książka nie wyczerpuje tematu, ale jestem przekonana, że stanowi znakomity punkt wyjścia do własnych badań w tym zakresie. Nie będę tutaj przytaczać nazwisk, bo musiałabym zapełnić nimi kilka stron, jeśli chciałabym rzetelnie wymienić osoby ważne dla funkcjonowania teatru, ale cieszę się, że miałam możliwość zapoznania się z nimi. Na pewno będę wracać do tej publikacji bardzo często.

W cieniu kurtyny

Pierwszy raz zetknęłam się z książką, która tak kompleksowo prezentuje mikrokosmos teatru. Co prawda dopiero od niedawna szukam pogłębionych informacji na ten temat. Dotąd czytałam o aktorach, reżyserach, nawet i dyrektorach. Czasem ktoś przeprowadził wywiad ze scenografem. Może najbliżej charakteru tej publikacji były wspomnienia o Reducie Juliusza Osterwy i wzorowanych na niej placówkach. Ale to wszystko.

Rzemiosło Teatru idzie dalej. Opisuje nieistniejące już profesje, ewolucję tych, które nadal są wykonywane, narodziny nowych działalności w dziedzinie teatru. Ta publikacja daje nam wgląd w to, co dzieje się po drugiej stronie kurtyny. Mamy tutaj przegląd pojęć słownikowych, stan wiedzy na temat, anegdoty i wypowiedzi ludzi pracujących na sukces danej placówki. I pobrzmiewającą w tle odpowiedź na pytanie: co jest ważniejsze?

Rzemiosło czy sztuka?

Ta książka udowadnia nam, że sztuka może być rzemiosłem, rzemiosło może być sztuką, a tak naprawdę dopiero połączone razem dają nam teatralną duszę i ciało. Magia teatru nie może istnieć bez aktorów, ale aktorzy bez technicznej otoczki, pomocy maszynistów, inspicjentów, marketingowców, bileterów i innych, nie będą mieli komfortu potrzebnego do wytworzenia tej magii na scenie.