Rosyjski sen po amerykańsku – Ożenek w PWST [recenzja]

Obejrzany 30.04.2016 r.

Fot. Bartek Warzecha (źródło: pwst.krakow.pl)
Fot. Bartek Warzecha (źródło: pwst.krakow.pl)

Muzyka disco, gry komputerowe, niebieski pudel, sombrero, stopklatki, stroboskop, gramofon, hawajskie koszule, maska z horroru… Raczej nie o tym myślał Mikołaj Gogol, gdy pisał Ożenek. Dobrze, że pomyśleli o tym twórcy spektaklu dyplomowego PWST.

W opisie spektaklu na stronie uczelni napisano:

„Ta klasyczna historia, będąca również satyrą na obyczajowość XIX-wiecznej Rosji, w ujęciu studentów PWST w Krakowie zmienia się w opowieść bliższą nam, bo przeniesioną w środek Ameryki lat 50. i 60. XX wieku, z ówczesną muzyką i modą. Staje się szalonym rejsem skojarzeniowym po oceanie absurdalnego humoru, groteski, komiksowej konwencji, silnie zarysowanych postaci i vintage’owej estetyki.”

I tak właśnie jest. Świat w tej wersji sztuki jest przesadzony i kiczowaty, jak historia o superbohaterze. Jednocześnie jednak jest wspaniałą grą z wyobraźnią widza i siecią intertekstów. Reżyser, Wiktor Loga-Skarczewski, potrafił znaleźć drogę dla wykorzystania młodzieńczej energii aktorów.

Rosyjska Dynastia – słowo o formie

Gdy patrzyłam na przewijające się na scenie obrazki, w uszach brzęczała mi muzyka czołówki Dynastii, a przed oczami miałam kadry z tego serialu, choć czas akcji tej fabuły odbiega od czasu akcji inscenizacji o kilkadziesiąt lat. To jednak takie treści utrwaliły w popkulturze stereotypowy obraz świata ludzi, którzy wyśnili swój amerykański sen na jawie.

Spektakl był dynamiczny, energetyczny, mocno farsowy. I naprawdę zabawny. Rosyjska satyra okazała się satyrą uniwersalną dzięki pełnemu energii zespołowi studentów PWST. Gogol zagrany w ten sposób ma w sobie coś z przedstawienia kabaretowego.

Wspomnę jeszcze o ruchu scenicznym, bo bogata choreografia robiła wrażenie. Widać, że włożono w przygotowanie tego spektaklu wiele wysiłku. Zazwyczaj to, co wyglądaj najlżej, wymaga najcięższych przygotowań. Przy Ożenku twórcy musieli się bardzo mocno napracować. Fantastyczny rezultat tych działań nie powinien dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przygotowanie tego elementu spektaklu konsultowano z Maćko Prusakiem.

Amerykański Płatonow – słowo o treści

Lubię współczesne interpretacje klasycznych sztuk, pozbawione klasycznych kostiumów i dekoracji. Pozwalają spojrzeć na temat w nowym świetle, wydobyć kontury postaci i zjawisk, wyjąć je z ram historycznych i uświadomić ich ponadczasowość. Wraca do mnie Płatonow Czechowa z Teatru Starego. Tam reżyser odwrócił role męskie i żeńskie, zamykając bohaterów w kosmicznej kapsule. Tutaj – co prawda pozostawiono aktorom płeć ich postaci, ale rzucono ich w cukierkowe życie rodem z Amerykańskiego Snu. W obu przypadkach uzyskano podkreślenie ponadczasowego i ponadnarodowego przekazu tych rosyjskich sztuk.

Bohaterowie Gogola, przeniesieni w realia serialowej Ameryki, zdają się być postaciami z kreskówek. Obrysowani absurdem i groteską, tym mocniej prezentują swoją pocieszność. Bo w całej tej naiwności postaw i egocentrycznych dążeń, budzą jednak wiele sympatii. Może w właśnie dzięki tej kreskówkowej, komiksowej stylistyce.

Gogol sprowadził miłość do przedmiotu handlu, tutaj dodano jeszcze zbiór frazesów i cukierkowych obrazków. Choć wystrzałowe (nawet dosłownie) zakończenie tej wersji historii wydaje się bardziej sprawiedliwe. Przynajmniej z kobiecej perspektywy. Mimo wszystko nie brakuje w tej inscenizacji momentów sentymentalnych, zawsze jednak w tle ktoś mruga porozumiewawczo do publiczności.

Polski szał iluzji – słowo o artystach

Aktorzy, choć młodzi, zagrali wspaniale. W taki sposób powinno grywać się Fredrę, Czechowa i samego Gogola. Lekko, bez nadęcia, pozwalając sobie na odrobinę fantazji (tu nawet więcej niż odrobinę). Jest coś ekscytującego w myśli, że te studenckie próby, wykonane bardzo profesjonalnie, są dla widza okazją do odkrycia prawdziwych talentów.

Aleksandra Batko (Fiokła) stworzyła postać energicznej swatki, której nie obce są tajniki flirtu a i zapewne drinki z palemką. Postać ta była chyba najmocniej zarysowana, wydała mi się najbardziej schematyczna. Miała w sobie także dużo kobiecości, takiej agresywnej, którą można przypisać dynamicznej bizneswoman. Jednocześnie jednak, głównie za sprawą aktorki, było w tej postaci coś świeżego i orzeźwiającego. Zaraźliwy śmiech uczyniła swoją bronią, zresztą dosyć skuteczną.

Śmiechem, choć bardziej gorzkim i często zakłopotanym, wojowała również ciotka głównej bohaterki, Arina. Grająca tę rolę Joanna Połeć również działała bardzo efektywnie, choć może mniej efektownie. Na pewno udało jej się uchwycić determinację, a może wręcz desperację, tej postaci, w szukaniu męża dla podopiecznej.

Role dublowane fascynują mnie ze względu na swoją nieoczywistość. Zaznacza się w ten sposób najczęściej istnienie granic w osobowości bohatera, skrajnych odczuć. Rozplanowano w ten sposób postaci Agafii i Podkolesina. Agafia, panna na wydaniu, centrum całego zamieszania, sprawiała wrażenie rozbitej wewnętrznie. Podkreślono to rozbicie udziałem dwóch aktorek: Sandry Drzymalskiej i Joanny Rozkosz. Obie panie uzupełniały się idealnie. Zabieg okazał się udany i spełnił swoją rolę.

Podobnie było w przypadku postaci Podkolesina, głównego kandydata do ręki. Dzięki temu mógł się ze sobą (znów dosłownie) kopać wewnętrznie. Chyba każdy zna taki stan, gdy w jednej chwili przychodzi do głowy jakaś myśl, którą natychmiast staramy się zakrzyczeć. Unaoczniono to na scenie dzięki Mateuszowi Korsakowi i Pawłowi Kulikowi. W świetle tych dwóch interpretacji bohaterów zupełnie innego znaczenia nabiera pojęcie „wewnętrznego głosu”.

W przypadku tych bohaterów ich podwójne wcielenia tak się ze sobą zrosły, że nie jestem w stanie oddzielić wrażeń z odbioru indywidualnej gry tych aktorów. I to jest komplement dla artystów, bo świadczy o pełnym zgraniu na scenie.

Drugą barwną postacią w tym zestawie, obok Fiokły, był Koczkarow (Mariusz Galilejczyk), przyjaciel Podkolesina. Jego znakiem rozpoznawczym było ogromne sombrero. Rzeczywiści, temperament tego pana był iście latynoamerykański. I tak oto publiczność zapoznała się z żartownisiem i krętaczem, którego jednak trudno nie lubić. Przy tym chorobliwym romantykiem. Myślę, że Mariusz Galilejczyk będzie w przyszłości bardzo dobrym aktorem charakterystycznym.

Zostało jeszcze trzech absztyfikantów Agafii (piękne są te rosyjskie imiona). Maksymilian Wesołowski grał postać Anuczkina, która formalnie wydała mi się bardzo zbliżona do Towarzysza Mrównicy z Kabaretu Moralnego Niepokoju (Mikołaj Cieślak). Niemówiący po francusku marzyciel, który za najważniejszy przymiot kobiety uznawał znajomość tego języka, był dosyć patetyczny, ale chwilami miało ochotę się go przytulić. Taki był nieporadny. Pan o wdzięcznym nazwisku Jajecznica, przeliczał wartość kobiety na wartość jej posiadłości. Tę rolę powierzono Patrykowi Czerniejewskiemu. Z sukcesem. Stworzył postać egoistycznego perfekcjonisty i zapalonego służbisty. Waleczny Żewakin w wydaniu Oskara Winiarskiego skojarzył mi się z postacią Fidela Castro skrzyżowanego z Rambo. Udana ta krzyżówka. Kto by pomyślał, że taki bawidamek i macho zechce się ożenić. A jednak. Widać w najtwardszym typie drzemie marzyciel.

A jednak sen – słowo podsumowania

Na co dzień wolę mniej farsowe przedstawienie. Nie wiem czy tym razem to sprawa dobrego tekstu w świetnym przekładzie Tuwima, czy może ta uwspółcześniona forma, ale Ożenek w tej wersji bardzo przypadł mi do gustu. Taka migawkowa, popkulturowa formuła dawała złudzenie przebywania w samym środku marzenia sennego, w którym obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Przyjemnie obserwowało się te sceniczne zaloty, choć było tam przecież sporo dramatu odrzucenia i niezdecydowania. Przerysowanie w krzywym zwierciadle już i tak przerysowanego świata dało, o dziwo, bardzo dobry efekt. Nie spodziewałam się, że będę się aż tak dobrze bawić. Od barwnego początku, aż do spektakularnego finału. Brawo!

OŻENEK
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Ludwika Solskiego w Krakowie
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego
Premiera: 15.03.2016 r.

TEKST: Mikołaj Gogol
PRZEKŁAD: Julian Tuwim
REŻYSERIA: Wiktor Loga-Skarczewski
SCENOGRAFIA: Mirek Kaczmarek
KOSTIUMY: Hanka Podraza
KONSULTACJE RUCHOWE: Maćko Prusak

OBSADA:
ALEKSANDRA BATKO – FIOKŁA
SANDRA DRZYMALSKA – AGAFIA
JOANNA POŁEĆ – ARINA
JOANNA ROZKOSZ – AGAFIA
PATRYK CZERNIEJEWSKI – JAJECZNICA
MARIUSZ GALILEJCZYK – KOCZKAROW
MATEUSZ KORSAK – PODKOLESIN
PATRYK KULIK – PODKOLESIN
MAKSYMILIAN WESOŁOWSKI – ANUCZKIN
OSKAR WINIARSKI – ŻEWAKIN

7 wcieleń Judasza. Przegląd wersji Jesus Christ Superstar

Grafika promująca spektakl Jesus Christ Superstar w Teatrze Rozrywki (źródło: www.januszradek.pl)
Grafika promująca spektakl Jesus Christ Superstar w chorzowskim Teatrze Rozrywki (źródło: www.januszradek.pl). Na zdjęciu: Janusz Radek (Judasz) i Maciej Balcar (Jezus).

Zbliża się Wielkanoc, więc pewnie któraś z telewizji zaproponuje widzom filmową wersję tego broadwayowskiego musicalu. Oby tę pierwszą, bo miałam nieszczęście trafić i na nowszą adaptację. Ale po kolei.

Postanowiłam skupić się na piosence tytułowej, którą śpiewa Judasz Iskariota. Jest to moja ulubiona postać z tego musicalu, uważam, że całkiem sprawnie zarysowana przez twórców. Taki Judasz wydaje mi się najbardziej prawdopodobny. Nie zimny, wyrachowany zdrajca, tylko bardziej narzędzie w dłoniach siły wyższej. Człowiek, który chcąc chronić przyjaciela, wystawia go na śmiertelne niebezpieczeństwo i nie może żyć z takim ciężarem. Postać tragiczna, ale ludzka. Nie wyidealizowana i nie okrojona z uczuć. Człowiek z krwi i kości, skazany na dylematy i błądzenie po omacku. Tak wynika z mojej interpretacji wersji filmowej z 1973 roku, oraz tej z Teatru Rozrywki w Chorzowie, którą miałam okazję dwukrotnie zobaczyć.

 Superstar

Przeprowadziłam małe poszukiwania i dokopałam się do kilku różnych nagrań, mniej lub bardziej oficjalnych, piosenki Superstar. W musicalu jest to moment, w którym duch Judasza wraca na ziemię, by zadać jedno ważne pytanie: Dlaczego? Poniżej pięć interpretacji tego utworu, które spodobały mi się najbardziej.

1. Janusz Radek – Teatr Rozrywki w Chorzowie
  -> Posłuchajcie: https://youtu.be/eZpt09HBRx8

Wiem, nie każdemu podchodzi to wykonanie. Ale ja po prostu od wielu lat jestem wielbicielką wokalu Janusza Radka, więc naturalnie ta wersja jest mi bardzo bliska. Zwłaszcza, że mogłam posłuchać tego w wystąpieniu na żywo, w Chorzowie, kilka lat temu i byłam pod wielkim wrażeniem. Podoba mi się też polskie tłumaczenie, choć przyznam, że nie wszystkich utworów. Ten akurat jest w porządku.

To jest taki Judasz, którego ja chcę w tej postaci widzieć: nie cwaniak w złocie, tylko chłopak z przedmieścia. Taki, co rozumie bardziej i widzi więcej.

Polecam gorąco obejrzenie spektaklu na żywo, choćby dla tej jednej roli. Żadne nagranie tego nie odda.

2. Murray Head – pierwsza wersja z albumu koncepcyjnego z 1970 roku
  -> Nagranie: https://youtu.be/YOn1ILgE4Qw

Tej wersji nie znałam wcześniej, ale bardzo mi się podoba. Zwłaszcza opracowanie muzyczne. Nic dziwnego, że z tak dobrej muzyki powstał tak dobry musical. Chętnie przesłucham cały album.

3. Carl Anderson – wersja filmowa z 1973
  -> Zobaczcie tę scenę: https://youtu.be/IvVr2uks0C8

Widziałam tę filmową wersję Jesus Christ Superstar już jakiś czas temu i sięgam czasem po fragmenty. Wokalnie bez zarzutu. Wizualnie już trochę mniej. Co wygląda dobrze na scenie, niekoniecznie sprawdzi się w filmie. Jednak warto zobaczyć film, dla samej muzyki. I po to, by porównać sobie stylistykę musicalu filmowego z lat 70. XX wieku z tym współczesnym. Chyba jednak na korzyść tego pierwszego. A i postać Judasza jest tutaj poprowadzona odpowiednio, wielowymiarowo.

4. Josh Young – wznowienie broadwayowskie z 2010 roku, wersja z Tony Awards 2012
  -> Obejrzyjcie występ:  https://youtu.be/fcyqIrxy4Y4

Najciekawiej brzmiący Judasz. Wyróżnia go barwa głosu. W tym wykonaniu drażnią mnie odrobinę cekiny, w które przyodziany jest interpretator, ale to drobiazg. Zważywszy na charakter wystąpienia (Tony Awards) i dynamikę utworu, nie będę się czepiać.

Samo wykonanie jest bardzo dobre. Pewnie i na scenie teatralnej się sprawdza, skoro wznowienie musicalu zdobyło tak prestiżową nagrodę. Ciekawa jestem, jak wypadła interpretacja postaci Judasza w całości tego broadwayowskiego spektaklu.

5. Dayde – francuska wersja z 1972 roku
  -> Nagranie wersji: https://youtu.be/ymPKkhA2zBo

Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła także wykonania francuskiego. W tej wersji w interpretacji Dayde. Bardzo podobne do oryginalnego wykonania anglojęzycznego.

Podoba mi się. Można słuchać bez obaw o poranienie uszu. Nie wiem, jak to wyglądało na scenie, ale z takim brzmieniem wiele ujdzie na sucho.

Judaszowe cuda

W tytule artykułu była mowa o siedmiu wcieleniach. Wymieniona powyżej piątka jest według mnie najlepsza brzmieniowo. Ale w dziedzinie adaptacji musicali można znaleźć naprawdę cuda na kiju. Konwencja musicalu zakłada pewien poziom kiczu. Kiedy do tego pakietu podstawowego dodamy drzemiącego w adaptatorach Andy’ego Warhala, skrzyżowanego z gustem modowym Lady Gaga, otrzymamy…

1. Wersja koreańska
-> Występ „na żywo”: https://youtu.be/B2o-P0WLQL8

Niestety nie dokopałam się do nazwiska aktora. Nie brzmi to źle, pomijając dziwną mieszankę koreańskiego i angielskiego. Ale chyba wolałabym nie widzieć całości na scenie. Zwłaszcza, że wyczuwam ogólną tendencję interpretacyjną tej postaci i nie podoba mi się ona za bardzo.

2. Jerome Pradon kinowa wariacja na temat, czyli wersja filmowa z 2000 roku
  -> Sami oceńcie: https://youtu.be/R1MB3348rLQ

W skrócie: lateksy i SS-mani. Dlaczego myślę o niemieckim porno, gdy na to patrzę? (Zwłaszcza, że nigdy nie widziałam niemieckiego porno. Choć to chyba nawet bardziej stylistyka NRD.)

Po obejrzeniu tego fragmentu w ocenie nie pomaga nawet to, że wokal do najgorszych nie należy. Podany w ten sposób, brzmi dużo gorzej.

Uff! Koniec. Zestawienie tych wszystkich interpretacji było bardzo interesujące. Uwielbiam musicale, czego nie ukrywam. Jednak nawet tutaj można przekroczyć granicę, poza którą kicz przestaje być zabawą, a staje się torturą dla oczu i uszu.

Na szczęście Jesus Chris Superstar broni się muzycznie, w niemal każdej sytuacji. A to jest w zasadzie najważniejsze. Oglądajcie dobre musicale!

 BONUS

Jest jeszcze taka bardzo ładna wersja niemieckojęzyczna Heaven on their minds, której możecie posłuchać klikając tutaj. Nie mogłam znaleźć wykonania Superstar w tym języku, jeśli na nie wpadniecie, dajcie znać.

O fabrykowaniu marzeń – Ziemia Obiecana w Teatrze Słowackiego [refleksja]

Obejrzane 19 marca 2016 roku.

Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.
Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.

Spotykają się Polak, Żyd i Niemiec… Brzmi jak początek dowcipu, a to tylko ironia losu. Trzy nacje rzucone na jedną ziemię, trzech bohaterów: Karol Borowiecki (Rafał Szumera), Moryc Welt (Marcin Kątny) i Maks Baum (Dawid Kartaszewicz), opętanych jednym marzeniem. Każdy z nich chce zarobić olbrzymie pieniądze w łódzkim Eldorado. Poza tym dzieli ich wszystko.

Nie czytałam Ziemi Obiecanej. Nie oglądałam też wersji filmowej. Powiem więcej: nie przepadam za Reymontem odkąd próbowałam przeczytać Chłopów. Jak zwykle nadrobię lekturę. Do tej pory zapoznałam się jednak z jej treścią i fragmentami. Zapowiada się ciekawiej, niż wspomniana lektura szkolna. Sądząc po tym, co widziałam na scenie, nie jest to mylne przekonanie.

Fabryki snów

Co łączy industrialną Łódź z przełomu XIX i XX wieku ze współczesnym musicalem? Każda z tych rzeczywistości kreuje sny o pewnym spełnieniu. A z ich połączenia otrzymujemy taki oto aktualny w treści spektakl muzyczny o łódzkiej Ziemi Obiecanej.

Każda namiętność może zamienić się w nałóg. Uwikłani w codzienne zmagania bohaterowie wciąż chcą więcej. Pragną więcej produkować, by więcej zarabiać. Pozostałe aspekty życia podporządkowane są więc pieniądzom. Ubodzy ich potrzebują, by żyć, bogaci ich pragną, by po prostu je mieć. Budują kolejne pałace, dokupują więcej maszyn, przez co cierpią zwalniani robotnicy, traktowani jak niewolnicza siła napędowa, małe trybiki w wielkich machinach fabrycznych.

Ale posiadacze sami stają się jednymi z tych zębatych kół, częścią maszynerii. Takie uwikłanie społeczeństwa w pogoń za pieniądzem doskonale oddaje spektakl Kombinat, oparty na piosenkach zespołu Republika (prezentowany na jednym z koncertów galowych PPA we Wrocławiu). Te same chłodne kalkulacje rządzące ludzkimi zachowaniami. To samo uzależnienie od systemu. Inny moment w historii, ale opisane mechanizmy są niemal identyczne.

Miasto, Masa, Maszyna

Te trzy „M”, które przytaczam tutaj za Peiperem, znalazły swoje zastosowanie również w jednym z tekstów Rafała Dziwisza ze spektaklu Teatru Słowackiego. Są doskonałym streszczeniem tej historii.

Miasto – Łódź. Moloch, który rozwinął się zaledwie w kilkadziesiąt lat z małej osady rolniczej. Miasto pożerające swych mieszkańców. Miasto układów, których podstawą są nie uczucia, a interesy.

Masa – robotnicy. Nie postrzegani  przez właścicieli fabryk jako indywidualne istoty, tylko elementy taśmy produkcyjnej. Jednolici poglądowo, z ambicjami przytłumionymi przez próbę przetrwania. Wepchnięci w  seryjną produkcję dla ludzi takich jak oni.

Maszyna – obietnica lepszego życia i bajecznych karier. Potwór wypierający czynnik ludzki z produkcji czegokolwiek. Drogie zabawki kapitalistów, sprowadzane z mitycznego Zachodu.

Kto potrafił ujarzmić te trzy elementy, stawał się lokalnym królem i mógł wybudować sobie kolejny łódzki pałac. Kto sobie z nimi nie radził – lądował na bruku.

Władza nici

Te wszystkie zależności ukazano poprzez dosłowne wplątanie bohaterów w sieć błękitnych nici. Tych samych, które produkowały owe masy ludzkie, przy udziale bezdusznych maszyn, w tym ogromnym, zimnym mieście. Jednym dawały bogactwo, innym odbierały życie.

Więziły głównych bohaterów tej opowieści. Wpływały na jakość  ich egzystencji, kontrolowały ich uczucia, budziły niskie instynkty, popychały do zbrodni, do aktów rozpaczy i zamiast łączyć – dzieliły.

 Tu przytoczę fragment songu z musicalu Rudolf. Afera Mayerling, Sznurki władzy, w przekładzie Doroty Kozielskiej:  „Sznurki w tył, sznurki w przód! Marionetki wprawiam w ruch! I znów tak tańczą jak im gram!  (…) Stłumię krzyk, zdławię bunt, prowodyra znajdę i wokół szyi sznur okręcę (Nie wychyli się już nikt!). Szczęście wam może dać ten, kto sznurki władzy ma i wie, jak nie poplątać ich!”

Tymi słowami opisywał swoją rolę na dworze cesarskim demoniczny hrabia Taafe. To mniej więcej taką władzę oferowała produkcja tych błękitnych nitek. Umiejętnie prowadzona, dawała kontrolę nad otoczeniem i własnym losem. Wystarczył jednak jeden błąd, jeden kiepski krok, by wpaść w zastawioną przez siebie sieć. To właśnie spotkało bohaterów tej barwnej opowieści.

Kapitalny musical

Dobra historia to podstawa, kapitał początkowy, dobrego spektaklu, także tego muzycznego. Tak określają tę produkcję sami twórcy. Dla mnie jest to idealnie zbilansowany musical. Dobry kapitał zaprocentował pięknym widowiskiem.

Podobała mi się surowość scenografii, bez sztucznie wybudowanego miasta, ze schematycznymi zarysami maszyn i zasugerowanymi delikatnie wnętrzami prywatnych mieszkań, czy przestrzeni miejskiej, z wykorzystaniem elementów multimedialnych i światła.

Pierwszoplanowa postać, Karol Borowiecki, młodzieniec szlacheckiego pochodzenia, stawia wszystko na jedną kartę i postanawia założyć własną fabrykę w Łodzi. Już tylko ten wątek daje podstawy dla widowiska skupionego wokół realizacji jednego z tych wielkich, Amerykańskich Snów, których echa pobrzmiewają w wielkich, amerykańskich musicalach. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Czym byłby spektakl muzyczny bez wątku miłosnego?  Karola otaczają piękne kobiety, które za nim szaleją, co on wykorzystuje bez specjalnych wyrzutów sumienia. Uwielbia go bałwochwalczo wspaniała Lucy, żona żydowskiego bankiera. Nadzieję na przyszłość wiąże z nim narzeczona Anka, dobra i miła dziewczyna z rodzinnego Kurowa, która dla niego rzuca majątek i wyprowadza się do Łodzi. I wreszcie zakochuje się w nim bez pamięci Mada, córka niemieckiego fabrykanta, właściciela jednego ze słynnych  łódzkich pałaców.

Są w tej historii szemrane interesy, zdrady, konflikty pokoleniowe, czarne charaktery, a przede wszystkim – indywidualne historie, przez które opowiedziano o stosunkach między różnymi warstwami społecznymi (posiadacze a robotnicy) i narodowymi (Polacy, Niemcy, Żydzi). Nie obyło się, rzecz jasna, bez stereotypowego podania postaci, pewnego ich uproszczenia, ale to też mieści się w konwencji musicalowej i przemawia raczej na korzyść spektaklu.

Całe to bogactwo fabuły przekazano w dialogach Reymonta oraz songach autorstwa Rafała Dziwisza i Piotra Dziubka, które połączył w całość Wojciech Kościelniak. I zrobił to naprawdę dobrze. Adaptatorowi udało się uchwycić sedno historii opowiedzianej przez Reymonta i przekazać je w bardzo atrakcyjnej formie słowno-muzycznej.

Część  piosenek jest dosyć prosta (mogłam bez problemu dopowiedzieć sobie rym w kolejnym wersie, nie znając go wcześniej), ale nie prostacka. Autor tekstów zna się na swojej sztuce doskonale. Utwory wpadają w ucho i świetnie ilustrują charaktery postaci, które je wykonują: namiętne wyznania miłosne Lucy, determinację Karola, rozpacz zdradzanego bankiera, cynizm lichwiarza. Niestety żadna z piosenek nie zachowała się w mojej pamięci, jednak pamiętam dobrze siłę ich przekazu.

Oglądanie tego spektaklu sprawiało mi dużo przyjemności. Zawsze czekam z utęsknieniem na podniesienie kurtyny. Za kurtyną teatralną czai się nowy świat. Ten z Ziemi Obiecanej był naprawdę wspaniały i pełen spełnionych obietnic. Przynajmniej tych złożonych wobec widza.

ZIEMIA OBIECANA (spektakl muzyczny)
Teatr im. Juliusza Słowackiego, Kraków, Duża Scena
Premiera: wrzesień 2011 roku

TEKST: Władysław Stanisław Reymont
ADAPTACJA I REŻYSERIA: Wojciech Kościelniak
TEKSTY PIOSENEK: Rafał Dziwisz
MUZYKA: Piotr Dziubek
SCENOGRAFIA: Damian Styrna
KOSTIUMY: Katarzyna Paciorek
CHOREOGRAFIA: Beata Owczarek
CHOREOGRAFIA: Janusz Skubaczkowski
PRZYGOTOWANIE WOKALNE: Halina Jarczyk
ASYSTENT REŻYSERA: Magdalena Kozińska
INSPICJENT: Agata Schweiger

OBSADA:

Karol Borowiecki: Rafał Szumera
Moryc Welt: Karol Śmiałek (gościnnie) / Marcin Kątny (gościnnie)
Maks Baum: Dawid Kartaszewicz (gościnnie)
Lucy Zuker: Katarzyna Zawiślak-Dolny
Müller: Krzysztof Jędrysek
Mada Müller: Barbara Garstka (gościnnie) / Ewelina Przybyła
Anka: Karolina Kazoń
Herman Bucholc: Tomasz Wysocki
Mateusz: Maciej Jackowski
Horn: Rafał Dziwisz
Zuker: Feliks Szajnert
Grosglik: Tadeusz Zięba
Robert Kessler: Wojciech Skibiński
Dawid Halpern: Sławomir Rokita
Stach Wilczek: Błażej Wójcik (gościnnie)
Bum-Bum: Grzegorz Łukawski
Michalakowa: Marta Waldera / Agnieszka Judycka
August: Rafał Sadowski
Baum: Jerzy Światłoń
Zosia Malinowska: Julia Siewniak / Matylda Wojsznis
Adam Malinowski: Aleksander Kopański / Michał Woźnica
Malinowska: Hanna Bieluszko Papuga: Gabriela Pawłowicz

TANCERZE:

Aleksander Kopański
Karol Miękina
Gabriela Pawłowicz
Piotr Skalski
Natalia Staninska
Dorota Wacek
Michał Woźnica

ORKIESTRA W SKŁADZIE:

DYRYGENT, I SKRZYPCE: Halina Jarczyk
II SKRZYPCE: Tomasz Góra / Mateusz Jędrysek
WIOLONCZELA: Jacek Kociuban / Alicja Góra
FORTEPIAN: Jacek Bylica
AKORDEON: Jacek Hołubowski / Grzegorz Polus
KLARNET CL, CLB: Andrzej Godek / Jakub Sztencel
TUBA: Przemysław Sokół
BANJO: Krzysztof Oczkowski
KONTRABAS:
Grzegorz Piętak
PERKUSJA:
Sławomir Berny / Bartłomiej Szczepański

TRAILER