Inni to my. Podopieczni w Starym Teatrze [recenzja / refleksja]

Obejrzany 28 lutego 2017 roku.

 

Problem imigrantów, poruszony w Podopiecznych Elfride Jelinek, z każdym dniem staje się bardziej uniwersalny, bliższy naszej rzeczywistości. Spektakl Starego Teatru zdaje się wykraczać poza jednostkowy przypadek z austriackiego kościoła Votivkirche, w którym obozowali nielegalni imigranci, ostatecznie wydaleni z kraju, mającego stać się ich schronieniem. Oglądając ten spektakl, wzbogacony scenami z Niewiny reżysera, Pawła Miśkiewicza, czułam, że spoglądam w oczy niewygodnej prawdy.

Bo problem imigracji w Europie rośnie z roku na rok i dotyczy nas wszystkich. To społeczeństwo smartfonów i kolorowych pisemek, w którym żyjemy, którego częścią jesteśmy, wypatruje najdrobniejszych potknięć celebrytów, a zamyka oczy na krzywdę bliźniego o innym kolorze skóry, innej tradycji, innej religii, innym statusie społecznym. To europejskie, a więc i nasze rządy, zamykają drzwi przed tymi złowrogo zapowiadanymi „innymi”, wśród których znajdują się pobożne kobiety, samotne matki, młodzi mężczyźni, starcy i dzieci, niepełnosprawni i całkiem sprawni, którym konflikt zbrojny, na jakim by tle nie był, odebrał dom, pracę, normalne życie i zwykłą, ludzką, elementarną godność.

Jasne, w takiej masie przybyszów muszą znajdować się i niebezpieczne, wrogie jednostki. Jasne, imigracja zarobkowa to nie to samo, co migracja spowodowana ucieczką przed nieprzyjaznym reżimem, czy wojną domową. Jednak generalizowanie w tym przypadku jest niebezpieczne. Nie idzie tu o poprawność polityczną i osobiste wybielanie się. Nie. Wszystkim nam ciąży na sumieniu los tych, którym moglibyśmy pomóc, gdybyśmy tylko zechcieli. Nie chciałabym sięgać po argumenty religijne i też nie w takim celu przytaczam biblijną opowieść, ale gdy Bóg nakazał zniszczyć miasta, w których zapanował występek, czyż  nie zostawił możliwości ocalenia ich, gdyby znalazł się w nich choć jeden sprawiedliwy?  Czy nie warto pomóc grupie, w której mogą znajdować się bardzo wartościowe, również dla naszej kultury, jednostki, nawet jeśli miałoby być ich tylko kilka? Na takie argumenty zwykle sypią się odpowiedzi: „To sam przyjmij tych obcych pod swój dach, jak jesteś taki mądry”. Tyle, że o to powinien zatroszczyć się rząd, poparty głosem społeczeństwa. Stworzyć możliwości i zapewnić środki, także bezpieczeństwa, dla obydwu stron. Ponadto, może wystarczyłoby nie okazywać wrogości tym, którzy nie okazują jej nam. I rozmawiać. Wszelkie konflikty i nieporozumienia zwykle sprowadzają się do braku rozmowy.

Reżyser obsadził w spektaklu aktorów Starego, których zewnętrze warunki kwalifikują jako Słowian. To pozwala nam pomyśleć także o sytuacji odwrotnej: co, jeśli to my musielibyśmy uciekać? Jeśli to my musielibyśmy błagać o pomoc w obcym kraju? Jeśli to naszą wolność ograniczyłaby wojna? Polska była w takiej sytuacji zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz, a potem niewiele lepszej, za panowania komuny. I jeszcze wcześniej, gdy powstania rozniosły nasz naród po obcych ziemiach, o czym wspomina, wtrącona jakby mimochodem, jeszcze w antrakcie, wspaniale wyśpiewana przez Krzysztofa Zawadzkiego i zespół, pieśń Przy sadzeniu róż. A co, jeśli inni to my?

Na pewno spektakl stawia przed widzem szereg pytań, większość z nich pozostawiając bez odpowiedzi wprost. Na pewno pozostawia po sobie zgrzyt w naszej idealnie szarej codzienności. Na pewno prezentuje całą masę stereotypów i prawd objawionych, które krążą w naszym europejskim społeczeństwie na temat tych wszystkich „innych”.

Na scenie panuje chaos. Postaci dramatu brodzą po kostki zanurzone w wodzie, wszędzie walają się pontony, kamizelki ratunkowe i pozostałości po różnych „darach”, najczęściej gó..nych, jak wynika z narracji. Tam, w plątaninie ciał, w brudzie i strachu, kotłują się złamane nadzieje na lepsze życie. Wszelki spokój jest sztuczny, apatyczny, udawany. Jest ciszą przed burzą. Rozbrzmiewają syreny alarmowe, albo zapewnienia o chęci przyjęcia zasad panujących w kraju, który mógłby stać się schronieniem, a jest tylko przystankiem w długiej tułaczce bez końca.

Tam, na scenie, rozgrywa się prawdziwy ludzki dramat, godny wspaniałej tragedii Szekspira. A mimo to nie można nie uśmiechnąć się, obserwując wyczyny Bartosza Bieleni, będącego jakby uosobieniem stereotypu buńczucznego imigranta, takiego, co to porywa „nasze” kobiety i zachowuje się jak nieokrzesany dzikus. Nie można zignorować czarnego humoru w scenie z Krzysztofem Globiszem, grającym na harmonijce (zresztą bardzo uroczej) czy rzucanych od niechcenia żartów ludzi, którym, zdaje się, jest już wszystko jedno. Przy całym tym nagromadzeniu ludzkiej tragedii znalazło się miejsce na wybuch śmiechu, choć, co prawda, jest to śmiech gorzki, poparty narzucającą się zewsząd samokrytyką.

„Kto nas przygarnie?” – pytają w zakończeniu bohaterowie sztuki. I zaraz sami sobie udzielają odpowiedzi: „Nikt nie chce?”. Chcemy?

 

O SPEKTAKLU

 PODOPIECZNI

Premiera: 9.04.2016 r., Scena Kameralna Starego Teatru, Starowiślna 21

 

TEKST: Elfriede Jellinek

REŻYSERIA: Paweł Miśkiewicz

PRZEKŁAD: Karolina Bikont

 

ADAPTACJA:  Joanna Bednarczyk, Paweł Miśkiewicz

SCENOGRAFIA: Barbara Hanicka

MUZYKA: Rafał Mazur

ŚWIATŁO: Marek Kozakiewicz

CHOREOGRAFIA: Maćko Prusak

PRZEKŁAD ANGIELSKI: Sören Alberto Gauger

 

OBSADA:

Iwona Budner

Aldona Grochal

Ewa Kaim

Urszula Kiebzak

Ewa Kolasińska

Katarzyna Krzanowska

Marta Nieradkiewicz

Jaśmina Polak

Marta Ścisłowicz

Bartosz Bielenia

Szymon Czacki

Roman Gancarczyk

Krzysztof Globisz

Zygmunt Józefczak

Zbigniew W. Kaleta

Patryk Kulik (PWST)

Jan Peszek

Krzysztof Zawadzki

 

MUZYCY:

Paulina Owczarek

Sebastian Mac

Tomasz Chołoniewski

Rafał Mazur

 

TRAILER

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *