Syn Szawła. Kilka refleksji po seansie [archiwalia]

Z pewnych powodów nie mogłam opublikować tego tekstu wcześniej. Czekał cierpliwie na swoją kolej. Chciałabym przybliżyć Wam film, o którym myślałam jeszcze bardzo długo po seansie. Trudno przejść obok niego obojętnie. Chyba nie będę chciała do niego wracać, bo oglądanie go męczy psychicznie, uważam jednak, że warto go zobaczyć, bo to z pewnością jeden z ważniejszych dla ludzkości filmów ostatnich lat.

Obejrzany 29 stycznia 2016 r.

Jeden z plakatów reklamowych filmu (źródło: kina.krakow.pl)
Jeden z plakatów reklamowych filmu (źródło: kina.krakow.pl)

Żaden z wielu filmów, podejmujących tematykę Holocaustu, nie wywarł na mnie tak mocnego wrażenia, jak Syn Szawła. Nic, co działo się za bramami Auschwitz-Birkenau nie mogło wydostać się na zewnątrz. Takie było założenie nazistów. Członkowie Sonderkommando, którzy strzegli tych tajemnic wbrew sobie, byli uśmiercani po kilku miesiącach. Oglądając obraz w reżyserii Laszlo Nemesa miałam wrażenie, że robię coś niedozwolonego, że patrzę na coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.

Podobne wrażenie podglądania miałam oglądając Matkę Teresę od Kotów Skolimowskiego. Tam również sposób prowadzenia kamery narzucał nam ogląd filmowej rzeczywistości, widzianej zza pleców bohaterów, jakby przez palce dłoni zasłaniającej twarz przed niechcianym widokiem. Teraz jednak to wrażenie było dużo silniejsze. Cisza, która zapadła w sali kinowej po ostatniej scenie filmu, była bardzo wymowna. Nie ma bowiem słów, którymi można by oddać to, co działo się na ekranie. Nie przejdą tutaj gładkie teksty, opisujące wspaniałą grę aktorów i piękne zdjęcia. Od pierwszych chwil uderza surowość tych obrazów (choć rzeczywiście pięknych w jakiś straszliwy sposób). Ich bezwzględność. Tak mógłby wyglądać dokument z tamtych dni, nakręcony ukrytą kamerą. Pierwszy plan zajmuje twarz bohatera, jego plecy, czasem pojawiają się w kadrze postaci drugoplanowe. Świat wokół jest rozmyty, niewyraźny, ale widz doskonale wie, co wyłania się z półmroku krematorium, z kąta komory gazowej. Przechowujemy te obrazy w pamięci zbiorowej, pogrzebane głęboko pod próbami wytłumaczenia po ludzku tego, co nieludzkie.

W jednym z wywiadów grający drugoplanową postać Marcin Czarnik wspomniał, że oglądając ten film nie płacze się. To prawda. Nie jest on obliczony na wyciskanie łez, których wręcz brak, gdy patrzy się na ludzi już dawno pozbawionych łez. Nie znajdziemy tutaj hollywoodzkiej narracji, popularnych gwiazd i gwiazdeczek w obsadzie, budujących obrazków. Dialogi są nieliczne, wielojęzyczne i skąpe w słowa. Wieża Babel nieszczęścia i tragedii. Brak porozumienia na tak wielu poziomach.

Główny bohater, Szaweł, nie płacze. To z jego perspektywy oglądamy obozową rzeczywistość. Widzimy to, co i on musiał oglądać. On i jego współtowarzysze z Sonderkommando są skazani na brak celowości egzystencji. Ich jedynym przeznaczeniem jest śmierć, będąca drogą i celem. Niewiele mówią, być może niewiele już czują, całą energię zużywając na przetrwanie kolejnej doby, dnia, godziny, a może minuty. Mimowolni nihiliści. Szaweł nie ma wyboru. Nie mają go również pozostali. Nie ma nadziei. I wie, że nie ma też życia, choć przecież chodzi, oddycha, je. A jednak w tych potwornych okolicznościach, bez nadziei na lepsze jutro, albo po prostu jutro, Szaweł próbuje ocalić to, co zostało z jego duszy. Jego apatia, machinalne wykonywanie czynności, obojętność, to jedyny sposób, by wyrazić sprzeciw wobec rzeczywistości.

Zetknięcie z opisami wojny, okupacji, obozów koncentracyjnych, zawsze budzi mój wewnętrzny opór. Bunt wobec przeszłości, że tyle złego już się wydarzyło. I wobec własnej bezradności. Poczucie, że nie jestem w stanie zmienić przeszłości, ani zapobiec takim czynom w przyszłości, czy teraźniejszości. Bo najgorsze nie jest to, że opisane przez węgierskiego reżysera wydarzenia miały miejsce w naszym kraju, kilkadziesiąt lat temu (jakże to niewiele), ale że podobne rzeczy dzieją się zawsze, gdzieś na świecie. Człowiek od zawsze jest swoim największym wrogiem. Frazes, ale jak boleśnie prawdziwy.

TRAILER

Rzemieślnicy czy artyści? Recenzja książki „Rzemiosło Teatru”

Rzemiosło Teatru, pod red. Agaty Dąbek i Wandy Świątkowskiej, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.

Rzemiosło Teatru, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.
Rzemiosło Teatru, Łaźnia Nowa, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015.

Mam przed sobą wspaniałą książkę, wydaną przez Łaźnię Nową i Księgarnię Akademicką. Jak napisano we wstępie, jest to pokłosie sympozjum naukowego, „Duchy teatru”, zorganizowanego przez teatr Łaźnia Nowa i Uniwersytet Jagielloński. Powstała również wystawa o tej samej nazwie. Po szczegóły na ten temat odsyłam do wspomnianej publikacji lub na stronę Łaźni a ja od razu przejdę do omówienia tego wydawnictwa.

Biorąc pod uwagę, że fascynuje mnie zakulisowe życie teatru, ta książka jest spełnieniem moich marzeń o literaturze dokumentującej te aspekty teatralnej rzeczywistości, które są niewidoczne dla widza lub przez niego ignorowane. Przyznam, że nie wiedziałabym o jej istnieniu, gdyby nie szczęśliwy zwrot, który sprawił, że zdobyłam wyróżnienie w konkursie Łaźni Nowej na limeryk, a jedną z nagród była właśnie książka Rzemiosło Teatru.

Dusza teatru zaklęta w papier

Po pierwsze, jest ona przepięknie wydana. Ma wspaniałą okładkę, która zachęca do sprawdzenia, co czeka nas dalej. A dalej dzieją się książkowe cuda. Dobrej jakości papier zadrukowany solidną porcją informacji na temat bogatego zaplecza teatralnej działalności. Piękne zdjęcia, przedstawiające niestandardowe ujęcia teatralnych duchów i ich działalności. Przejrzysty podział na rozdziały: Etos, Profesje i Materia, które wzajemnie się uzupełniają. Nie zwykłam oceniać książek po okładkach, ale ta mnie nie rozczarowała. Jest naprawdę śliczna i idealnie prezentuje tematykę publikacji.

Zerknijmy głębiej. Spis treści odsyła nas do artykułów specjalistów. Napisanych różnym stylem, ale łączy je interesujący dobór tematów i ukierunkowanie na to, czego zazwyczaj jako widzowie nie dostrzegamy. Co do mnie, każda strona sprawiała mi szaloną radość, zwłaszcza, gdy trafiałam na znane nazwiska i umiałam połączyć je z tym, co sama widziałam. Ze względu na swój zbiorczy charakter ta książka nie wyczerpuje tematu, ale jestem przekonana, że stanowi znakomity punkt wyjścia do własnych badań w tym zakresie. Nie będę tutaj przytaczać nazwisk, bo musiałabym zapełnić nimi kilka stron, jeśli chciałabym rzetelnie wymienić osoby ważne dla funkcjonowania teatru, ale cieszę się, że miałam możliwość zapoznania się z nimi. Na pewno będę wracać do tej publikacji bardzo często.

W cieniu kurtyny

Pierwszy raz zetknęłam się z książką, która tak kompleksowo prezentuje mikrokosmos teatru. Co prawda dopiero od niedawna szukam pogłębionych informacji na ten temat. Dotąd czytałam o aktorach, reżyserach, nawet i dyrektorach. Czasem ktoś przeprowadził wywiad ze scenografem. Może najbliżej charakteru tej publikacji były wspomnienia o Reducie Juliusza Osterwy i wzorowanych na niej placówkach. Ale to wszystko.

Rzemiosło Teatru idzie dalej. Opisuje nieistniejące już profesje, ewolucję tych, które nadal są wykonywane, narodziny nowych działalności w dziedzinie teatru. Ta publikacja daje nam wgląd w to, co dzieje się po drugiej stronie kurtyny. Mamy tutaj przegląd pojęć słownikowych, stan wiedzy na temat, anegdoty i wypowiedzi ludzi pracujących na sukces danej placówki. I pobrzmiewającą w tle odpowiedź na pytanie: co jest ważniejsze?

Rzemiosło czy sztuka?

Ta książka udowadnia nam, że sztuka może być rzemiosłem, rzemiosło może być sztuką, a tak naprawdę dopiero połączone razem dają nam teatralną duszę i ciało. Magia teatru nie może istnieć bez aktorów, ale aktorzy bez technicznej otoczki, pomocy maszynistów, inspicjentów, marketingowców, bileterów i innych, nie będą mieli komfortu potrzebnego do wytworzenia tej magii na scenie.

Sprawiedliwość według Ajschylosa. Oresteja w Teatrze Starym [prawie recenzja]

Obejrzany 06 maja 2016 r.

oresteja
Fotos ze spektaklu (źródło: stary.pl)

Dla odświeżenia przed spektaklem przeczytałam ponownie Oresteję Ajschylosa (Ha! Wreszcie coś, co znałam wcześniej!). Jeśli myślicie, że macie problemy, poczytajcie greckie tragedie. Dowiecie się z nich między innymi, że powiedzenie „robić coś jak baba” prawdopodobnie tam ma swoje źródło, tchórzliwy facet to „pół-niewiasta”, zemsta nie popłaca, a bogowie są przekupni. A po spektaklu w reżyserii Jana Klaty dodatkowo przekonacie się, że „rodzina nie cieszy, gdy jest” (cytat niby z Jeremiego Przybory, ale autor Orestei mógłby się pod nim podpisać).

Czasoprzestrzenne puzzle

Intrygują mnie spektakle Jana Klaty. Budowane z oryginalnych treści, ale bez nacisku na ścisłe trzymanie się tekstu, w zupełnie nieklasycznej formie. Zilustrowane mocną, psychodeliczną muzyką i współczesną piosenką. Nie zaskoczyła mnie podobna mieszanka firmowa w tej wersji Orestei. Czekałam na takie rozwiązania i dostałam je, w dodatku w wykonaniu wspaniałego zespołu.

Scenografia przypominała mi trochę tę ze spektaklu Stara kobieta wysiaduje: krajobraz tuż po katastrofie, w oczekiwaniu na kolejną. Choć teraz była ona dużo skromniejsza. Tylko warstwa szarego kamienia i mgła, gęstniejąca w tle. W jednej z recenzji przeczytałam, że sceneria ta przypomina koszmar senny, z którego nie można się obudzić. I na takim tle pojawiają się ludzie ubrani w garnitury, jak w nowoczesnym korpo-piekle. Każda postać wydaje się upchnięta w swój mundurek. Klasyczny tekst greckiej tragedii wypowiadają postaci ubrane współcześnie. Chór męski nie tylko komentuje wydarzenia, ale i nieraz nieźle się przy tym bawi. Bogowie zachowują się jak celebryci, a Klitajmestra biega po scenie z toporną siekierą, a nie z eleganckim sztyletem. Postaci umazane są pyłem, jak po wybuchu bomby. A Erynie to trzy bardzo atrakcyjne kobiety w bardzo sfatygowanych fatałaszkach. Zwariowana układanka stylów, czasów, klisz, które, o dziwo, tworzą jednak spójną całość. Rzeczywiście, trochę jak ze snu wariata.

Taka patchworkowa struktura idealnie wpasowała się w szaloną historię rodu Atrydów. Dzisiaj mógłby powstać z tego sezon Horror Story, z tym, że nie American a Greek. Bo na pewno nie jest to materiał na odcinki z serii Rodzinka.pl. Nie sądzę, żeby pani Boska podała na kolację pieczeń z dzieci, nawet jeśli te wyjątkowo by ją wkurzały.

Sąd sądem…

A u Ajschylosa, więc i u Klaty, mamy pieczeń z synów brata, córkę złożoną w ofierze, zabójstwo męża w celu pomszczenia córki i zabójstwo matki, w celu pomszczenia ojca. To raczej niestandardowe zabawy rodzinne. Chyba, że byłby to sequel Funny Games Michaela Haneke. Prócz tego Jan Klata zaserwował nam wątek kazirodczy między Elektrą (Anna Radwan-Gancarczyk) a Orestesem (Piotr Głowacki), dziećmi Agamemnona i Klitajmestry. I choć w oryginale się go nie dopatrzyłam, na tle tych wszystkich wydarzeń na łonie rodziny, wypada on całkiem pozytywnie. Serio. Nawet jeśli Elektra wygląda jak Lolita a Orestes – jak chłopiec z elitarnej szkoły męskiej prowadzonej przez zakonnice, jak gdyby nie dorośli do swoich ról. Elektra składa ciału ojca ofiarę z własnych zabawek, Orestes nie rozstaje się z komiksem o superbohaterze. I to właśnie ta para szykuje krwawą zemstę na matce i jej kochanku. Chyba niezbyt przejęli się śmiercią siostry Ifigenii, do której doprowadził Agamemnon.

I w całej tej gmatwaninie celów uświęcających środki, co sprowadza się generalnie do zemsty, najbardziej zastanawiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, dlaczego większą wagę dla Eryni ma szukanie zemsty na Orestesie za zabicie matki i jej kochanka, Aigistosa (do czego w sumie miał powód, bo był synem owego brata, któremu podano nietypową pieczeń), niż na Klitajmestrze za zabicie męża, lub na Agamemnonie, który nie mrugnął okiem, gdy składano jego córkę w ofierze (by mógł wyruszyć statkiem na wojnę). Po drugie, czemu, u licha, wszyscy tak przejmowali się śmiercią Agamemnona, który był co najmniej niekompetentnym ojcem, skoro zdecydował się poświęcić życie własnego dziecka.

Wydaje się, że jedynym wytłumaczeniem wszystkich tych tragedii jest tutaj szukanie sprawiedliwości. Tyle, że każdy z bohaterów ma własną wizję tego, co jest sprawiedliwe. I tutaj wkracza do boju prawo, według którego ostatnie słowo w rozsądzaniu sporów miała Atena. „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – to zdanie pochodzi z komedii Sami swoi, ale świadczy o tym, że mentalność ludzi nie zmieniła się aż tak bardzo.

Zróbmy show

Finałowe sceny sztuki Ajschylosa rozgrywają się w świątyniach Apolla, za sprawą którego Orestes dokonał krwawej zemsty na matce i Aigistosie, oraz Ateny, gdzie chroni się przed gniewem Eryni. W wersji Teatru Starego cała ta sekwencja „boskich” scen rozgrywa się w konwencji Talent Show, które otwiera spektakularne wejście uśmiechniętego od ucha do ucha Apollina (Błażej Peszek) w piosence Robbiego Williamsa, Feel. W tym kontekście słowa „Not sure I understand
this role I’ve been given” („Nie jestem pewny, czy rozumiem powierzoną mi rolę”), czy „I sit and talk to God and he just laughs at my plans” („Siedzę i rozmawiam z Bogiem a on tylko śmieje się z moich planów”) nabierają innego znaczenia. I nawet pewnej głębi. Zwłaszcza, że Orestes traktuje Apolla jak swojego idola i w zachwycie powtarza razem z nim słowa piosenki. Zresztą grecki bóg okazuje się całkiem podobny do brytyjskiego bożyszcza. Ciekawe zestawienie różnych rodzajów boskości. Ze względu na musicalowy charakter tego momentu w spektaklu, przywodzi mi on na myśl scenę z Herodem w Jesus Christ Superstar. Ten sam blichtr i pyszałkowatość.

A później jest już tylko lepiej. Gdy Erynie rzucają się z oskarżeniami na Orestesa, dochodzi do walki… o głosy publiczności. Sąd nad Orestesem zmienia się więc w show, w którym sędziami są widzowie. Gdyby te wydarzenia rozgrywały się współcześnie, takie rozwiązanie byłoby całkiem prawdopodobne, skoro mamy już programy oparte na transmisjach (choćby i inscenizowanych) rozpraw sądowych. Głosowanie kończy się remisem. Głosem Ateny Orestes zostaje uniewinniony. Sama nie wiem, czy słusznie.

Bo tak po prawdzie, wystarczyło po prostu nikogo nie zabijać, z zemsty, chyba, że jest się akurat psychopatycznym zwyrodnialcem i to takie hobby. Przez zemstę rodzą się konflikty zbrojne i nowe zbrodnie. Przez zemstę łaknących sprawiedliwości zbrodniarzy dręczą wyrzuty sumienia. Wszyscy przegrywają. Niemniej jednak stworzona przez Ajschylosa historia jest fantastyczna i oprawiona w formę, którą dał jej Jan Klata ze swoimi współpracownikami, odsłania pokłady możliwości interpretacyjnych.

Zrozumieć rolę

Ten wers z piosenki Williamsa, który cytowałam wyżej, utkwił mi w pamięci, choć nawet jej wcześniej za dobrze nie znałam. Co to znaczy „zrozumieć powierzoną rolę”? W kontekście sztuki Ajschylosa rozumiem to jako odkrywanie swojego przeznaczenia.

Ale co to oznacza dla aktora? Kiedy aktor może przyznać, że zrozumiał rolę? Tego nie wiem, musiałabym sama zostać aktorką. Myślę jednak, że zespół biorący udział w Orestei Teatru Starego swoje role zrozumiał bezbłędnie.

Anna Dymna była oszałamiająca. Gdy pojawiła się po raz pierwszy we mgle, w głębi sceny, już wiedziałam, że to będzie znakomicie zagrana Klitajmestra. W białej, zakrwawionej sukni ślubnej, z rozmazanym makijażem, z siekierą w dłoni, paląca papierosa po zamordowaniu męża… Była najbardziej przerażającą, a równocześnie, najsmutniejszą postacią kobiecą, jaką jestem w stanie odszukać w mojej pamięci.

Niemniej jednak to Anna Radwan-Gancarczyk zachwyciła mnie najbardziej w tym spektaklu. W długiej sukni Ateny wyglądała przepięknie, jak jedna z gwiazd gali rozdania Oscarów. To jedna z tych aktorek, która równie dobrze sprawdza się w interpretacji tekstów tragicznych, co komediowych. A w Orestei dała temu dowód. Jej Atena była tak odmienna od Elektry, którą grała ledwie kilka scen wcześniej. Prawdziwa bogini sceny!

Jeśli chodzi o postaci męskie, to oczywiście zwróciłam uwagę na Juliusza Chrząstowskiego. Bardzo lubię słuchać jego głosu, chociaż oglądając go w roli Aigistosa miałam wciąż przed oczami postać Orcia z Nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu. Tak wiele było z tej postaci w jego interpretacji Aigistosa. Podobało mi się to, ale ja po prostu cenię sobie każdą możliwość oglądania Juliusza Chrząstowskiego na scenie. Jak dotąd nie zawiódł moich oczekiwań.

Po raz pierwszy widziałam za to Błażeja Peszka i Piotra Głowackiego. Przyznaję, że obaj panowie mile mnie zaskoczyli. Błażej Peszek był bardzo frywolnym Apollinem, ale sposób podania pasował do tej postaci doskonale. Piotr Głowacki stworzył nieco histerycznego, niezdecydowanego, działającego jakby mechanicznie Orestesa, którego działania determinuje całe otoczenie (los, bogowie, siostra). Widziałam go w kilku filmach i nie zachwycił mnie swoją grą. W tym spektaklu poradził sobie bardzo dobrze.

Ewa Gałkowska zagrała bardzo przekonującą Kassandrę, wieszczkę, którą w widzeniach nawiedzały wszelakie okropności wiszące nad rodem Atrydów. Ta postać również zapadła mi w pamięć mocniej.

No i oczywiście wspaniałe były Chóry panów (Michał Majnicz, Bolesław Brzozowski, Andrzej Kozak, Jacek Romanowski, Rafał Jędrzejczyk) i pań – Eryń (Ewa Kaim, Ewa Gałkowska, Ewa Kolasińska). Pan i władca Agamemnon objawił nam się w postaci Zbigniewa Rucińskiego i choć zaraz potem został zadźgany przez małżonkę, była to dobra rola niedobrego tyrana, który jednak szanował bardzo bogów. Szkoda, że nieco mniej ludzi.

Oczywiście, nie tylko wykonawcy musieli opanować swoje role (co zrobili perfekcyjnie). Przy tak skomplikowanym systemie wejść aktorów wprost z widowni niemało musieli nauczyć się także inspicjenci, i zapewne technicy oświetlenia, bo światło było w tym spektaklu bardzo ważne. Ktoś musiał wyczarować dla nas ten na w pół senny świat Orestei, zanurzony w pyle i mgle. Dręczy mnie też pytanie, ile sukni ma Klitajmestra, że grając kilka spektakli z rzędu zawsze wchodzi na scenę w białej, a schodzi z niej w zakrwawionej szacie. Ot, taki problem.

Fantastycznie lutnia nastrojona

Kiedy zaczynałam pisać ten tekst, pomyślałam o wierszu Juliusza Słowackiego. Na zakończenie chciałabym zacytować kilka strof, które oddają mniej więcej klimat sztuki Ajschylosa:

Niech fantastycznie lutnia nastrojona,
Wtóruje myśli posępnej i ciemnej —
Bom oto wstąpił w grób Agamemnona.
I siedzę cichy w kopule podziemnej,
Co krwią Atrydów zwalana okrutną.
Serce zasnęło, lecz śni. — Jak mi smutno!

O! jak daleko brzmi ta harfa złota,
Której mi tylko echo wieczne słychać!
Drujdyczna z głazów ta to wielkich grota;
Gdzie wiatr przychodzi po szczelinach wzdychać
I ma Elektry głos — ta bieli płótno
I odzywa się z laurów: jak mi smutno!

[…]

O! cichy jestem jak wy! o Atrydzi!
Których popioły śpią pod świerszczów strażą —
Ani mię teraz moja małość wstydzi,
Ani się myśli tak jak orły ważą.
Głęboko jestem pokorny i cichy
Tu, w tym grobowcu sławy, zbrodni, pychy! —

Ale że jednak spektakl Jana Klaty nie był pozbawiony charakterystycznych dla niego mrugnięć do widza, pozwólcie zatem, że przełamię te smutne, choć piękne rymy, i ich głęboką powagę, cytatem Boya-Żeleńskiego z wiersza o jednym bardzo gadatliwym literacie Młodej Polski, Lucjanie Rydlu, z wiersza parodiującego ten Słowackiego:

Niech fantastycznie lutnia nastrojona
Wtóruje pieśni tragicznej i smutnej,

Bo — Rydel wstąpił w grób Agamemnona
I pysk rozpuścił w sposób tak okrutny,
Że rozbudzone na wpół trupy z cicha
Szepcą do siebie: cóż tam znów, u licha?!

O, cichym jestem jak wy, o Atrydzi,
— Bełkoce Rydel z zapienioną twarzą —
Ani mnie kiedy moja małość wstydzi,
Ani się myśli tak jak orły ważą —

(Tu wydał cichy jęk grobowiec niemy
Jakby chciał mówić: ach, wiemy to, wiemy!)

Z tej ziemi, którą boski Homer śpiewał,
Niechaj przeszłości szepcą do mnie głosy
Ludu, co także pod spód nic nie wdziewał
I także chodził z gołą głową, bosy;
Niech mówi do mnie duch helleńskich braci,
Co także, jak ja, nie nosili gaci.

I tak oto, postacią Pana Młodego z Wesela, Boy połączył mitologię Greków i Polaków. I to chyba daje mniej więcej pełny obraz charakteru tej historii przeniesionej na deski Teatru Starego. Polecam bardzo fanom niestandardowych adaptacji klasyki.

O spektaklu

ORESTEJA
PRZEKŁAD: Maciej Słomczyński
REŻYSERIA: Jan Klata

Premiera: 25.02.2007 r., Duża Scena, ul. Jagiellońska 1

ADAPTACJA: Iga Gańczarczyk, Jan Klata, Anna Włodarska
OPRACOWANIE MUZYCZNE: Jan Klata, Rafał Kowalczyk
SCENOGRAFIA I REŻYSERIA ŚWIATŁA: Justyna Łagowska
KOSTIUMY: Mirek Kaczmarek
RUCH SCENICZNY: Maćko Prusak
ASYSTENT REŻYSERA: Anna Włodarska

OBSADA:
Aigistos – Juliusz Chrząstowski
Klitajmestra – Anna Dymna
Elektra, Atena – Anna Radwan-Gancarczyk
Kassandra, Alekto – Małgorzata Gałkowska
Orestes – Piotr Głowacki
Apollo – Błażej Peszek
Megajra – Ewa Kolasińska
Tejsifone – Ewa Kaim
Obywatel 1 – Bolesław Brzozowski
Obywatel 2 – Michał Majnicz
Obywatel 3 – Andrzej Kozak
Obywatel 4 – Jacek Romanowski
Obywatel 5 – Rafał Jędrzejczyk
Agamemnon – Zbigniew Ruciński

Trailer