Poezja zatrzymanych chwil. O starych fotografiach [felieton]

Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, Roman Kraft

Lata świetlne temu pisałam pracę magisterską na temat poezji poety z Quebeku, Claude’a Beausoleil. Gdzieś między wersami trafiłam na takie rozróżnienie: film jest jak powieść – jest dynamiczny, żywy, liczy się w nim akcja, ale przez to, że tak wiele się w nim dzieje, często umykają mu detale; fotografia jest jak wiersz – zatrzymuje w kadrze konkretne emocje, pojedyncze zdarzenia, skupia się na szczególe. Niestety nie potrafię teraz odnaleźć tych zdań, ale bardzo do mnie trafiło to porównanie. Teraz, gdy zaczęłam się interesować coraz bardziej scrapbookingiem, zrobiłam sobie dwa niewielkie albumy i czuję coraz silniejszą potrzebę, by wywołać na papierze te wszystkie emocje, zgromadzone przez lata na twardym dysku, przypomniałam sobie o tamtych słowach.

Co jakiś  czas wracam do poezji Claude’a Beausoleil. To piękne i mądre, bardzo współczesne wiersze, o sztuce i otaczającym nas świecie. Przesycone Montrealem, ale myślę, że każdy znalazłby w nich coś dla siebie. Kiedy pisałam magisterkę, trafiłam zaledwie na kilka przetłumaczonych wierszy, a są ich setki i z tego co wiem, wciąż powstają nowe. Przytaczam tutaj kilka fragmentów w moim przekładzie, które w sporym stopniu odpowiadają mojemu podejściu do starych fotografii. Nie tylko moich.

Fragment nr 1:                                                         

L’atelier de Man Ray

 

Je regarde une photo

Elle raconte la mise en scène d’une émotion

[…]

La photo réclame du silence

[…]

La nuit à l’extérieur

A l’air exactement

D’une photographie

Arrachée aux murs nus

De l’atelier de la vie

 

Patrzę na fotografię

Opowiada o inscenizacji pewnej emocji

[…]

Fotografia wymaga ciszy

[…]

Noc na zewnątrz

Jest dokładnie

Jak fotografia

Przyczepiona do nagich ścian

Życiowego atelier

 

Fragment nr 2

Ils

Les poèmes m’arrivent

comme des photos dérobées

au réel […]

 

Wiersze zdarzają mi się

jak fotografie wykradzione

rzeczywistości […]

 

Dokładnie to myślę o starych zdjęciach (może nie tak poetycko). Tych naprawdę starych: sprzed kilkudziesięciu, albo i stu lat. Teraz robimy setki, tysiące zdjęć. Nie przywiązujemy do nich zbyt dużej wagi. I chyba coraz rzadziej komponujemy albumy, może poza tymi ślubnymi, komunijnymi itp. Przed wiekiem na salonach w dobrym tonie było posiadanie albumu ze zdjęciami. Kolekcjonowano je w formacie gabinetowym lub atelierowym. Widziałam takie na wystawie poświęconej Helenie Modrzejewskiej.

W książce Jak w przedwojennym kabarecie Ryszard Marek-Groński prezentuje czarno-białe fotografie międzywojennych gwiazd kabaretowych. Najbardziej lubię tę, na której jest Fryderyk Jarosy – niepozorny mężczyzna o wielkim talencie, za którym szalały kobiety (za mężczyzną, nie za talentem, choć kto wie…). Niewiele jest tych fotosów: dzisiaj każda gwiazda może pochwalić się o wiele bardziej rozbudowanym portfolio. Ale przez to, że jest ich  tak niewiele, są one dużo cenniejsze. W zrobienie takiej fotografii trzeba było zainwestować czas, przygotować się, uważać, żeby nie zmarnować cennej kliszy.

Uwielbiam krakowskie fotografie z czasów Zielonego Balonika i wcześniejszych: młody Tadeusz Boy-Żeleński, przed tymi wszystkimi katastrofami, które potem spadły na niego i jego bliskich; piękna Zosia Pareńska, niedługo po bronowickim weselu; tajemnicza Dagny Przybyszewska, fotografie z teatralnego atelier. Słynne karnawałowe Reduty w Jamie Michalika (szczególnie pięknie uchwycone w książce Jana Pawła Gawlika, Powrót do Jamy, na dużych, rozkładanych zdjęciach). Stary Kraków na fotografiach, gdzie jeszcze ludzie, odziani staroświecko, przechadzają się obok budynków, które dziś nie istnieją, ulicami, które może mają inny przebieg (polecam stronę Dawno temu w Krakowie!). Zatrzymani w pół kroku, jeszcze mają przed sobą cel, jeszcze nie wiedzą, że spojrzę na nich w XXI wieku, kiedy ich już nie będzie.

I są jeszcze stare, pożółkłe zdjęcia z czasów młodości mojej babci. Najbardziej lubię takie, na którym stoi ze swoim bratem, siostrą i ojcem. Gdyby nie ono, w życiu nie uwierzyłabym, że moja babcia była kiedyś taka malutka (no dobrze, uwierzyłabym, ale z trudem). Jest mocno nadszarpnięte i poplamione długopisem, ale jest przepiękne. Dawno temu zrekonstruowałam je jako tako i czeka na wywołanie. Doczeka się. Jest tego warte. To także kawałek mojej historii, kadr wiszący w moim życiowym atelier.

Magia starych fotografii polega może przede wszystkim na tym, że nie są one tylko zapisem konkretnych chwil i emocji, ale także potrafią wywołać i w nas przeróżne stany emocjonalne: od ekstatycznego poczucia odkrywania historii, po nostalgiczne rozpamiętywanie przeszłości. Łatają nasze wspomnienia. Nie zapominajmy o starych fotografiach: odwdzięczą nam się opowieściami o świecie, którego już nie ma.

PS Cytowane fragmenty pochodzą z antologii wierszy Claude’a Beausoleil, L’espace est devant nous, Le Castor Astral, 1999. Serdecznie polecam!

Weselny trans. “Wesele” Wyspiańskiego w Starym Teatrze [recenzja]

Obejrzane 9 czerwca 2017 roku.

Marzenia się spełniają. Jakiś czas temu, pisząc o Janie Klacie, wspomniałam, że marzę, aby obejrzeć jego najnowszy spektakl – Wesele. Bilety na ostatnie w tym sezonie spektakle były wyprzedane od dawna, więc rzeczywiście – mogłam sobie pomarzyć. I wtedy Stary Teatr sprezentował nam niespodziewanie cztery dodatkowe Wesela. I chociaż i te grania rozeszły się w mgnieniu oka, dzięki szybkiej reakcji I.  (której jesteśmy z A. dozgonnie wdzięczne), udało nam się dotrzeć na jeden z wczorajszych pokazów. Było fantastycznie! Dosłownie odebrało mi mowę. Po wyjściu z sali brakowało nam słów. Byłyśmy w stanie powiedzieć tylko: „Dobre to było!”.

W 1924 roku, w jednym z tomów Flirtu z Melpomeną, Tadeusz Boy-Żeleński pisał o Weselu Stanisława Wyspiańskiego:

„Stosunek poety do rzeczywistości był inny niż zazwyczaj: anegdota była nie punktem wyjścia, ale samym najistotniejszym materiałem twórczym. Mało kiedy dane nam jest tak głęboko zapuścić ciekawe spojrzenie w warsztat poety. I każdemu, kto patrzył z bliska na ludzi i wydarzenia splatające się w Wesele, czymś najbardziej godnym podziwu jest to właśnie, jak drobnymi, lekkimi dotknięciami Wyspiański umiał codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję, jak mało odbiegając od anegdoty umiał jej nadać olbrzymie rozpięcie symbolu”.

Charaktery postaci zostały przez Wyspiańskiego uchwycone w tak plastyczny sposób, że czytając o nich w opracowaniach i patrząc na ich wizerunki, utrwalone na obrazach i starych fotografiach, potrafiłam dzięki nim wyobrazić sobie tamten świat. Pisząc scenariusz o Boyu-Żeleńskim posiłkowałam się także dialogami z Wesela, zapożyczając z nich charakterystyczne sposoby wysławiania się bohaterów. Jeśli dzieło Wyspiańskiego działało tak na moją wyobraźnię, w czasach Boya musiało budzić niemałą sensację.

Czym jest dzisiaj anegdota o tamtym bronowickim Weselu? Sto lat temu była żywą legendą, potem wołaniem o jednoczenie się w walce i wyrwanie z chocholego tańca, aż w końcu wałkowaną bez końca i bez polotu lekturą szkolną. Czym jest dla nas dzisiaj, w 2017 roku? Nikt z nas nie może już osobiście znać bohaterów, których autor dramatu wymienił z nazwiska na pierwszej wersji afisza. Goście Gospodarza z Bronowic są już dla nas duchami przeszłości. Duchami, które nawiedzają nasze czasy echem dysputy o obyczajowości, szukaniu kompromisów i walce o wolność.

Tak odczułam ten dom weselny od pierwszych scen, zanim jeszcze konkret zamienił się w oniryczne odrętwienie – był to dom nawiedzony przeszłością, powracającą widmowo do naszych czasów. Wyspiański w konkretnych osobach uchwycił ogólne postawy, które rozpoznalibyśmy i dzisiaj, może pod innymi etykietkami. Chyba już najwyższy czas przestać postrzegać Plotkę o Weselu jako jedyną drogę interpretacji, choć, poza tym, że jest to świetny tekst, Boy niesamowicie potrafił wyczuć wagę tego dramatu także z pespektywy badań historycznych.

Jan Klata po swojemu wplótł w Wesele elementy współczesne, nie stroniąc od kontrowersyjnych wtrąceń i interpretacji. Na scenie dzieje się dużo, a mimo to tekst Wyspiańskiego brzmi wyraźnie. Nie zagłusza go black metalowa kapela weselna, czyli zespół Furia, pełniący także funkcję złowróżbnego Chochoła. Nie tłumi go głośny śmiech, kłótnia, słowna przepychanka.

Przekorny to zabieg ze strony reżysera, by do prowadzenia weselnej zabawy zaprosić muzyków grających black metal. I stworzyć przy tym tam znakomite sceny choreograficzne. W tej wersji Wesela chocholi taniec towarzyszy nam od początku, zapowiadając przyszłe wydarzenia. Jest omenem, rodem z filmów grozy.

W ogóle to Wesele ma raczej ciemne barwy – dużo w nim  czerni i czystych, prostych kolorów: bieli ślubnych strojów, ciemnych kamizelek, okraszonych barwnymi plamami. Czerwieni bucików Panny Młodej. Zosia i Haneczka w przykrótkich sukieneczkach suną po scenie jak upiorne bliźniaczki z Lśnienia, na tle innych biesiadników kolorowe jak kwiaty, fascynująco kontrastując z otoczeniem.

W tym spektaklu doskonale widać również, jak zgrany i pełny jest zespół Starego Teatru. To było siódme przedstawienie w ciągu czterech dni a aktorzy grali na pełnej petardzie. Nie potrafię wskazać jednego nazwiska – każdy ma w tym spektaklu swoje miejsce, swoje 5 minut albo 30 sekund, ale każdy taki epizod dopełnia całość. Jak w kalejdoskopie przesuwają się sceny i postaci, migają urywki rozmów, przemyka jakieś widmo, brzmi muzyka. Czasem Jan Klata wkłada w czyjeś usta kwestie innych, czasem zamienia kolejność scen, trochę jakby tworzył scrapbookingowo album wspomnień. Czasem patrzymy na te zabiegi z rozbawieniem, a czasem z przerażeniem wynikłym z ciemnej tonacji samego dramatu.

Nie wiem, czy Wyspiański byłby zadowolony z takiej interpretacji. Miał wyraźnie określoną wizję swoich dramatów. Natomiast myślę, że najwierniejszy recenzent tego spektaklu, Tadeusz Boy-Żeleński, odnalazłby w nim odbicie współczesności.

Mnie tak podane Wesele przekonuje. Ostatnio jest to mój ulubiony tekst dramatyczny, odkrywanie go na nowo sprawiło mi ogromną radość, choć brakowało mi trochę muzycznego akcentu na finał. Nie ma na koniec hipnotycznego tańca – jest bezruch. Brak działania.

Cieszy mnie, że bogactwo tego, co wydarza się na scenie, wynika przede wszystkim z bogactwa oryginalnego tekstu. Nie został on zmarginalizowany, ale wyeksponowany w nowym kontekście. Jasiek wrócił w końcowej scenie starszy o dziesiątki lat. Jak długo spali biesiadnicy? Chocholi trans trwa nadal, dzisiaj mógłby się przejawiać pewną obojętnością. Zanurzeni w wirtualnym świecie tracimy zainteresowanie tym rzeczywistym, z rzadka tylko przypominając sobie, że bez  tego drugiego ten pierwszy by nie istniał, ale prawdziwy jest tylko ten wokół nas i to w nim powinniśmy działać. Żeby na koniec nie zostać tylko ze sznurem.

O SPEKTAKLU

WESELE

Tekst: Stanisław Wyspiański

Adaptacja, reżyseria: Jan Klata

Premiera: 12 maja 2017 r, Duża Scena Starego Teatru, ul. Jagiellońska 1

Scenografia / kostiumy / reżyseria światła: Justyna Łagowska

Choreografia:  Maćko Prusak

Muzyka: FURIA

Asystent scenografa: Piotr Halter

Realizator dźwięku: Łukasz Kamiński, Adam Gajewski

Asystent reż. / inspicjent / sufler: Katarzyna Gaweł

Asystenci reżysera: Paweł Sablik, Andrzej Błażewicz

 

OBSADA

Radczyni:  Anna Dymna

Panna Młoda: Monika Frajczyk

Rycerz Czarny: Małgorzata Gorol

Haneczka: Ewa Kaim

Rachel: Katarzyna Krzanowska

Gospodyni: Beata Paluch

Maryna: Jaśmina Polak

Zosia: Anna Radwan

Ksiądz:  Bartosz Bielenia (09.06.’17, 16:15 – Krystian Durman)

Kacper: Maciej Charyton

Gospodarz: Juliusz Chrząstowski

 Jasiek: Krystian Durman

Dziennikarz: Roman Gancarczyk

Kuba: Grzegorz Grabowski

Żyd: Mieczysław Grąbka

Poeta: Zbigniew W. Kaleta

Hetman: Zbigniew Kosowski

Pan Młody: Radosław Krzyżowski

Dziad / Upiór: Ryszard Łukowski

Wernyhora: Zbigniew Ruciński

Czepiec: Krzysztof Zawadzki

Stańczyk **:  Edward Linde-Lubaszenko, Jan Peszek

Klimina: Elżbieta Karkoszka

Jasiek: Andrzej Kozak

Chochoł: Michał Kuźniak

Kosynierzy: Mikołaj Głowacki, Janusz Jarecki, Grzegorz Sterliński, Krzysztof Szczygieł, Wojciech Szczygieł, Sławomir Wojciechowski

TRAILER:

Teatr bogaty prostotą. „Edward II” w Starym [recenzja]

Obejrzany 31 maja 2017 r.

Nie widziałam dotąd żadnej sztuki napisanej przez Christophera Marlowe’a. Cieszę się, że pierwszą jest ta w reżyserii Anny Augustynowicz. W sam raz na pierwsze spotkanie widza z tekstem. Temu spektaklowi właściwie bliżej do próby czytanej: brak w nim bogatych dekoracji, królewskiego przepychu strojów i przerysowania gry. Ale to spektakl, w którym się trwa, i w który zanurza się od pierwszych minut.

Co więcej, jego prosta forma pozwala na umieszczenie go w szerszym kontekście, wyjście poza nawias królewskiego dworu. I na uważność. Dialog, rozmowa, słowa…  To one wysuwają się tutaj na pierwszy plan. Aktor staje przed widzem i mówi tekst. Tekst wyzwala emocje. Jest nam bliski.

Z pewnością jest to również najprzystojniejszy spektakl Starego Teatru (lub jeden z najprzystojniejszych), ze względu na wyłącznie męską obsadę: Bartosz Bielenia (znakomity Gaveston!), Juliusz Chrząstowski, Szymon Czacki (Mortimer w typie bad boya), Michał Majnicz, Błażej Peszek (zjawiskowa Izabela), Jan Peszek (wspaniała rola tytułowa), Jacek Romanowski, Krzysztof Zawadzki, i Mieczysław Mejza, który współtworzy warstwę muzyczną. Teatralna wersja Men in black. Czy zatem jest to spektakl o mężczyznach? Myślę, że jednak ogólnie o człowieku, bez względu na płeć czy rolę społeczną.

Każdy z nas spotyka przecież na swej drodze przejawy nietolerancji, hipokryzji, społecznego ostracyzmu. A czasem sam je generuje. W tej historii nikt nie jest bez winy. Edward II zdradza żonę z faworytem, Gaveston szuka zemsty na lordach, Izabela spiskuje z Mortimerem, rada chce  przejąć władzę, wplątując w knowania królewskiego syna i brata… Nienawiść rodzi nienawiść, nietolerancja – agresję, brak zrozumienia – przemoc. Trudno jednak nie współczuć królowi i jego kochankowi, którzy zdają się darzyć wzajem szczerym uczuciem. Edward II płaci ogromną cenę za bycie szczerym we wszystkich przejawach życia. To nie przystoi królowi – nie tak się robi politykę. Król nie chce grać w swoim teatrze – podaje tekst, rozgrywa dialogi, ale wydaje się obserwować scenę zza kulis, jak gdyby myślał didaskaliami.

Największym bogactwem tego spektaklu jest jego prostota: czarne stroje lordów, czerwona bluza króla, korale Izabeli… Kostiumy wtapiające się w tło, kilka rekwizytów. Korona, leżąca samotnie na scenie – i to o nią walczą nie tylko narody, ale i krajanie? Kawałek metalu, który można rzucić na deski. Symbol upadku władzy.

Jak ostro brzmią słowa dramatu w ciszy teatru. Gorzki to spektakl, mimo kilku powodów do uśmiechu. Ironiczny i bez skrupułów opowiadający o ludzkich słabościach, ograniczeniach, błędnych wyborach. O ulotności szczęścia.

Trudne to musi być zadanie dla zespołu tak znakomitych aktorów grać taką sztukę w sposób powściągliwy, a równocześnie tak naładowany znaczeniem. Wymaga to samokontroli ekspresji i oszczędności formy. Otrzymujemy pięknie oprawiony tekst, który bez reszty skupia uwagę i zmusza nas do zastanowienia się nad nim w kontekście naszej codzienności.

 

O SPEKTAKLU

EDWARD II

Premiera: 31 maja 2014 r., Scena Kameralna Starego Teatru przy ulicy Starowiślnej

 

TEKST: CHRSTOPHER MARLOWE

PRZEKŁAD: JULIUSZ KYDRYŃSKI

REŻYSERIA, OPRACOWANIE TEKSTU: ANNA AUGUSTYNOWICZ

DRAMATURGIA: MICHAŁ BUSZEWICZ

 

SCENOGRAFIA: MAREK BRAUN

KOSTIUMY: WANDA KOWALSKA

REŻYSERIA ŚWIATEŁ: KRZYSZTOF SENDKE

OPRACOWANIE MUZYKI: MIECZYSŁAW MEJZA

INSPICJENTKA / SUFLERKA: IWONA GOŁĘBIOWSKA

 

OBSADA

BARTOSZ BIELENIA: GAVESTON / KRÓL EDWARD III

MICHAŁ MAJNICZ:  JOKER: ARCYBISKUP, BISKUP, ARUNDEL, LIGHBORN

JACEK ROMANOWSKI: KENT

JAN PESZEK: KRÓL EDWARD II

BŁAŻEJ PESZEK: KRÓLOWA IZABELA

KRZYSZTOF ZAWADKI: LANCASTER / LEICESTER

SZYMON CZACKI: MORTIMER

JULIUSZ CHRZĄSTOWSKI: WARWICK / MATREVIS

MIECZYSŁAW MEJZA / BOGDAN DŁUGOSZ:  PEMBROKE (rola dublowana)

 

TEASER