Bogu i inni. „Neo-nówka. Schody do nieba” [recenzja]

Krzysztof Pyzia, Radosław Bielecki, Michał Gawliński, Roman Żurek, Neo-Nówka. Schody do nieba, Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

Źródło: http://sklep.neonowka.pl/glowna/16-schody-do-nieba.html

 

Zastawiałam się, gdzie opublikować recenzję tego wywiadu, bo niezbyt pasuje on profilem do bloga Verbum Na Polu, a z drugiej strony, na tej stronie chciałam ograniczyć wątki kabaretowe. Mimo wszystko uważam, że książka jest na tyle interesująca, że warto o niej wspomnieć, więc ostatecznie dodaję jej recenzję do tekstów nawiasowych.

Kiedy pożyczałam tę książkę od Anety (dziękuję), byłam do niej nastawiona dość sceptycznie (do książki, nie do A.). Neo-Nówka nie znajduje się wśród grup kabaretowych, po których twórczość sięgam najczęściej. Nie do końca przemawia do mnie kabaret polityczny, a twórczość Neo-Nówki należy raczej do tego nurtu. Jednak uważam, że technicznie panowie są bardzo dobrzy, poza tym mają w swoim repertuarze świetne piosenki, a kilka ich skeczów naprawdę bardzo lubię. Ponadto interesuje mnie ogół sceny kabaretowej, nawet jeśli nie do końca zgadzam się z konkretnymi twórcami.

Nie jest to może najlepsza książka o tematyce kabaretowej, jaką miałam w swoich rękach, ale jest to całkiem przyjemna lektura. Prowadzący zna swoich rozmówców i zadaje im pytania w taki sposób, by stopniowo zbudować obraz grupy w oczach czytelników. Poza wywiadem, przeprowadzonym przez Krzysztofa Pyzię, w publikacji znajdziemy teksty kabaretowe i zdjęcia. Tytuł nawiązuje oczywiście do słynnego skeczu Niebo, w którym Bogu dyskutuje z Lucjanem o sytuacji Polaków. Otrzymujemy bardzo przyjemną lekturę, wbrew pozorom wcale nie o tylnej części ciała pewnej Maryni, ale o kabarecie widzianym od kuchni..

I byłaby ona jeszcze przyjemniejsza, gdyby nie przegadane fragmenty i nadmiar sucharów, które może i na początku tekstu bawią, ale później wywołują już jedynie lekkie uniesienie kącika ust, by następnie przejść w brak reakcji. W niektórych miejscach lektura zdaje się być nieco przegadana i można pogubić się między tym, co jest żartem, a tym, co już nim nie jest.

Jednak zasadniczo bohaterowie tego wydawnictwa jawią się jako zgrana grupa dobrych kolegów, może nawet przyjaciół, z ogromnym doświadczeniem scenicznym i sporymi planami na przyszłość. Dodatkowo po przeczytaniu wywiadu moja niechęć do politycznego profilu Neo-Nówki znacznie się zmniejszyła, bo panowie bardzo dobrze potrafią uzasadnić to, co robią i wykazać, że robią to w pełni świadomie. Ich profesjonalizm przejawia się w dbaniu o szczegóły techniczne występów i obracanie błędów na swoją korzyść. Wiedzą, do kogo chcą dotrzeć, jak chcą to zrobić i czego nigdy nie zrobią, a wiedza ta oparta jest na wieloletnim doświadczeniu.

I dla tych momentów polecam książkę Neo-Nówka. Schody do nieba. Bez względu na kształt twórczości kabaretu, na pewno można się od niego wiele nauczyć. A przy okazji czasem się uśmiechnąć: nawet jeśli tylko kącikiem ust.

Odczarowywanie prawdy. Nowy “Kopciuszek” w Starym Teatrze [recenzja]

Obejrzany 27.04.2017 r.

Plakat promujący “Kopciuszka” (źródło: stary.pl)

Jeden but gubi niedoszła Macocha, drugi Książę wręcza Kosi jako prezent i żaden z nich nie jest szklanym pantofelkiem. Wróżka jest, technicznie rzecz ujmując, wróżem i lepiej wychodzą jej sztuczki cyrkowe, niż wyczarowywanie sukienek. Ptaki rozbijają się o szklany dom a główna bohaterka mieszka w piwnicy. Z pewnością nie jest to klasyczne przedstawienie baśni o Kopciuszku.

Jednakże można odnaleźć także wiele punktów wspólnych. Jak w oryginale Kopciuszek, a właściwie Kosia, traci matkę. Jak w oryginale, jej ojciec znajduje sobie nową kandydatkę na żonę. Na szczęście niedoszłą. Jak w oryginale Macocha (Małgorzata Gałkowska – wspaniała, jak zwykle) jest kobietą antypatyczną, egoistyczną, narcystyczną. Nie rozumie problemów Kosi, nie pozwala jej wspominać o Matce w swojej obecności i uważa za całkowicie normalne to, że Młodziutka dziewczyna bierze na swoje barki opiekę nad całym domem. Jej córki są równie antypatyczne i egoistyczne. Jak w oryginale, ojciec (Zbigniew W. Kaleta – świetny!) nie bardzo potrafi zapanować nad zachowaniem swojej przyszłej rodziny  i własnej córki, która uparcie żyje przeszłością, przekonana, że jeśli przestanie myśleć o Matce, nawiedzającej jej umysł dźwiękami perkusji, choćby na kilka sekund, tamta odejdzie na zawsze. Kosia oskarża się o najgorsze czyny, wmawia sobie winę, odbywa pokutę za grzechy, których nie popełniła.

Bo Kopciuszek to głównie spektakl o znaczeniu słów i ich wartości. O tym, jak nasze cierpienie może zdeformować przekaz. A także o  tym, że o trudnych sprawach, w tym także o śmierci bliskich, można, a nawet należy, rozmawiać. I o tym, że okłamywanie dzieci, nawet z najlepszych pobudek, jest po prostu nie fair. Nie daje im szansy uporania się z prawdą i ruszenia dalej (ten motyw skojarzył mi się zresztą z filmem Pokój, w którym matka w podobny sposób chroni swego syna przed prawdą). Poza tym to po prostu świetnie opowiedziana historia, która bawi i przy okazji uczy, nie tylko najmłodszych.

Byłam na spektaklu dla dzieci i bawiłam się wspaniale. To zdanie brzmi jak wyznanie Anonimowej Teatroholiczki, ale Kopciuszek w Starym to naprawdę dobry spektakl. Widownia była wypełniona w 70% dziećmi, jednak w sali rozbrzmiewał nie tylko dziecięcy śmiech. Nic dziwnego – wróżka w wykonaniu Bartosza Bieleni skruszyłaby nawet zatwardziałego smutasa. Pan BB potrafi oddać charaktery nieoczywiste, niejasne, ożywić każdą postać, bez względu na płeć. Pokazać, że niektóre kobiety mają w sobie trochę więcej z mężczyzny, niektórzy panowie są trochę bardziej kobiecy. Drugą postacią graną przez Bielenię był Książę. To bohater subtelny, sympatyczny, ale zagubiony. W roli wróżki Bartosz Bielenia był czarujący, w roli Księcia – wzruszający.

Razem z Jaśminą Polak, wcielającą się w tytułowego Kopciuszka, wędrowali po emocjach słowem i gestem. Joël Pommerat stworzył, a Anna Smolar przekazała po swojemu, na deskach Sceny Kameralnej Starego Teatru, baśń o słowach i ich znaczeniu. O życiu przeszłością, o kłamstwie i jego konsekwencjach. O śmierci i przemijaniu. W tym spektaklu nie jest ważny happyend – ważny jest proces. Proces dojścia do prawdy, odczarowania jej, zrozumienia, zaakceptowania rzeczywistości. Baśniowe zakończenia tak naprawdę są tylko przystankiem w drodze. Kopciuszek to spektakl o drodze, o błądzeniu i szukaniu.

O SPEKTAKLU

KOPCIUSZEK

Premiera: 24.03.2017 r., Scena Kameralna Starego Teatru, ul. Starowiślna 21

SCENARIUSZ: Joël Pommerat

PRZEKŁAD: Maryna Ochab
REŻYSERIA:
Anna Smolar

 

SCENOGRAFIA, KOSTIUMY: Anna Met

REŻYSERIA ŚWIATŁA: Rafał Paradowski

MUZYKA: Natalia Fiedorczuk

MUZYKA NA ŻYWO: Dominika Korzeniecka

RUCH SCENICZNY: Paweł Sakowicz

ASYSTENTKA SCENOGRAFKI: Magda Flisowska

EFEKTY ILUZJONISTYCZNE: Filip Piestrzeniewicz

ASYSTENT REŻYSERA / INSPICJENT / SUFLER: Zbigniew S. Kaleta

 

OBSADA:

Młodziutka dziewczyna: Jaśmina Polak

Wróżka, Młodziutki książę: Bartosz Bielenia

Ojciec / Król: Zbigniew W. Kaleta

Macocha: Małgorzata Gałkowska

Młodsza siostra: Małgorzata Gorol

Starsza Siostra: Marta Ścisłowicz

WIĘCEJ:

Informacje na stronie Starego Teatru: Kopciuszek

 

 

Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie… “Duma i uprzedzenie, i zombie”

Oficjalny plakat “Dumy i uprzedzenia, i zombie”

Kiedy przez przypadek trafiłam na ten film w ramówce HBO, wiedziałam, że muszę go obejrzeć. Znam prozę Jane Austen i jej klasyczne adaptacje. Widziałam też kilka filmów o zombie, choć żadnego do końca nie byłam w stanie obejrzeć (poza teledyskiem do Thrillera). Ale gwarantuję, że jeśli: a) nie lubisz filmów na podstawie powieści panny Austen, a kochasz filmy o zombie, lub b) masz tak, jak ja: zombie są ci lekko obojętne, dopóki nie istnieją obok, za to kolejne ekranizacje Dumy i uprzedzenia wciągasz co najmniej z zainteresowaniem, ten film jest dla Ciebie. O ile potraktujesz go jak komedię.

Wojownicze panny Bennet

Przyznaję, że nie potrafię z pamięci przytoczyć nazwiska żadnego z aktorów, choć wielu z nich wzrokowo kojarzę. Mam jednak wrażenie, że siłą tej produkcji (czy też słabością, zależy od nastawienia oglądającego) nie są znane nazwiska, ale przepięknie rozplątana i upleciona na nowo przez autorów historia.

Nadal znajdujemy się w XIX wieku, w hrabstwie Hertfordshire, a pięć sióstr Bennet nadal poszukuje bogatych mężów. To znaczy bardziej poszukuje ich pani Bennett. Tym razem jednak, panny Bennet, w tym główna bohaterka, Elisabeth, nie skupiają się jedynie na czytaniu dzieł humanistycznych, robótkach ręcznych i sztuce konwersacji. Nie. Zostały wyedukowane w sztukach walki przez mnichów, chyba nawet tybetańskich. Teraz potrafią skopać tyłek nie tylko metaforycznie, sprawną ripostą. Szkoda, że tego szczegółu w ich edukacji nie dodała i Jane Austen, bo, zaiste, ubarwia to wiele scen. Wyobraźcie sobie wkurzoną Elisabeth Bennet i dodajcie jej ripostom ciosy z półobrotu.

O wszystko to zadbał ich ojciec, który jest najtrzeźwiej myślącym rodzicem i myśli realnie o rzeczywistości, a ta roi się od hord wygłodniałych zombie. Anglia została opanowana przez tajemniczą epidemię i pozostali przy życiu mieszkańcy muszą teraz kryć się przed zombiakami. Walce przeciw nim przewodniczy on – pan Darcy.

Darcy nadal ma to coś

Wiadomo, Colin Firth był najlepszym Darcym, ale ten grany przez Sama Rileya jest równie tajemniczy, chmurny i dumny. Elizabeth uprzedza się do niego od pierwszego wejrzenia i tak samo szybko oddaje mu swoje serce. Kto by nie kochał mężczyzny zwalczającego skutecznie setki zombie.

Równie tajemnicza jest jego protektorka, Lady Catherine de Bourgh. Zdecydowanie bardziej intrygująca, niż ta powieściowa, ale podobnie irytująca. Przynajmniej do czasu.

Zombie, wszędzie zombie

Anglia staje w obliczu nieuchronnej katastrofy. Zombie chcą przejąć stolicę i zdobyć władzę. A są wszędzie i nie każdego można rozpoznać na pierwszy rzut oka. Widok zombiaków w szatach z tamtej epoki jest jednym z najzabawniejszych akcentów tej opowieści. Twórcy zadbali o stroje z epoki i scenografię, więc zastępy nieumarłych hasają wśród łąk, lasów i salonów z tamtych lat. Biorąc pod uwagę sztywną etykietę tamtego okresu, zombie to także niezła metafora bezmyślnego podążania za wymaganiami tzw. opinii.

Polecam także wyłuskiwanie niezliczonych sucharów z zombie w tle. Kurtuazyjne dyskusje przy wiście nabierają wtedy zupełnie innego smaczku. Nie wierzyłam, że po seansie dojdę do takiego wniosku, ale ten film naprawdę dobrze się ogląda. Dawno się tak nie uśmiałam. Nie wiem, czy taka była intencja twórców, ale bawiłam się świetnie.

Wrzucenie tej znanej historii w samo centrum epidemii wirusa zamieniającego Anglików z XIX-wiecznej prowincji w zombie, odświeżyło ją i pozwoliło dostrzec w niej nowe odcienie. Jednym słowem, polecam. Ku pokrzepieniu serc. I mózgów.

O FILMIE

PREMIERA: 21.01.2016 r.

SCENARIUSZ: Burr Steers

REŻYSERIA: Burr Steers

OBSADA:

m.in. Liliy James, Sam Riley, Jack Huston

Więcej na temat filmu przeczytacie np. na stronie FilmWeb