„Piosenki zebrane” walentynkowo w Teatrze Szczęście [recenzja]

Obejrzane i wysłuchane 15 lutego 2018 r. o 19.00, w Teatrze Szczęście, ul. Karmelicka 3, Kraków.

Od dawna wierzę, że w teatrze szczęście jest na wyciągnięcie ręki – zwłaszcza w Teatrze Szczęście. Potwierdza to wieczór z piosenkami, którym 15 lutego otworzyliśmy nowy cykl muzycznych wieczorów w małym teatrze o wielkim sercu, przy Karmelickiej 3.

„Piosenki zebrane” to inicjatywa artystów związanych ze Szczęściem, Beaty Buszty i Michała Koziełły z Baśni Zebranych, którym na scenie towarzyszył Andrii Vedomyr Volynko, od niedawna w zespole, oraz Paweł Relidzyński, zasilający również sekcję perkusjonaliów tego wieczoru. Atmosferę współtworzyli także Kinga Soból, Piotr Turowski i Andrzej Talkowski. Beaty, Kingi, Piotra, a bywa, że i Andrzeja, można posłuchać również w koncertach „Szczęśliwych Piosenek Marka Grechuty”. A posłuchać warto, bo proponują oni interpretacje wypełnione całym zestawem prawdziwych emocji. Podobnie było i w czasie „Piosenek zebranych”.

W czwartkowy wieczór pojawił się także niespodziewany gość, Ścibor Szpak, który we właściwym sobie nonszalanckim stylu wykonał jedną ze swoich piosenek, nieco przełamując nostalgiczny nastrój szczyptą humoru. Zdradzę jedynie, że wykonany przez niego utwór opowiadał o męskich pasjach, a były to… [niedomówienie].

A nastrój tego wieczoru był poetycki, wypełniony pięknymi tekstami, przyjemnymi głosami i łagodnymi dźwiękami instrumentów. Pojawiły się aranżacje na gitarę, cytrę, harfę, flet i rozmaite perkusjonalia. 15 lutego, dzień po Walentynkach, słuchaliśmy piosenek o przeróżnych odmianach miłości: szczęśliwej, nieszczęśliwej, spełnionej i tej, która dopiero ma nadejść. Płynęliśmy „Perłową łodzią” z repertuaru Antoniny Krzysztoń, śniliśmy o „Gałązce wiśni” jak Gałczyński, pytaliśmy „Czy te oczy mogą kłamać”. Wysłuchaliśmy zwierzeń pewnego odkarmionego kawiorem mężczyzny („Bo ja nikogo nie potrafię kochać już”) i rozmawialiśmy z tą trzecią, „Jolene”, w polskiej wersji Mateusza Świstaka z repertuaru Baśni Zebranych, która jest moją ulubioną piosenką tej grupy przez swoje hipnotyczne właściwości (cytra!). Były ballady z szeroko pojętego miłosnego repertuaru piosenki literackiej, te bardzo znane i te znane jeszcze zbyt mało, ale równie piękne. Było po prostu pięknie. Idealne zakończenie męczącego dnia.

Publiczność dopisała. Mam nadzieję, że kolejne odsłony tych muzycznych spotkań z piosenką będą cieszyć się równie wielkim powodzeniem. Najpiękniejsza jest niepowtarzalność „Piosenek zebranych” – każdy wieczór to inna tematyka, a więc i nieco inny zestaw emocji. Tak właśnie dzieje się sceniczna magia. I znów w Szczęściu. Szczęśliwe miejsce. Polecam te muzyczne wieczory każdemu, kto kocha polskie piosenki i szuka nowych utworów, w których można się zakochać. Najbliższy koncert cyklu już w marcu.

Więcej o Teatrze Szczęście:

www.teatrszczescie.pl

www.facebook.com/teatrszczescie

Więcej o Baśniach Zebranych:

www.facebook.com/basniezebrane

„Kredziarz” C. J. Tudor. Uwaga na kredowe ludziki! [recenzja]

C. J. Tudor, Kredziarz, przeł. Piotr Kaliński, Wydawnictwo Czarna Owca. Premiera 28.02.2018 r.

Fot. Wydawnictwo Czarna Owca

Kiedy dotarła do mnie informacja o książkowym debiucie C. J. Tudor, przyznaję, że nie znałam tego nazwiska. Moją uwagę zwrócił natomiast tytuł powieści – „Kredziarz”. Przykuła ją również surowa, intrygująca grafika, namazana kredą jakby od niechcenia na pobliskim kawałku asfaltu. Dość nietypowe zdobienie w dobie kiczowatych grafik okładkowych. W jednej chwili wróciły wspomnienia z dzieciństwa: gra w klasy i zabawa w rysunkowego „Wisielca”.

Kiedy wczytałam się w opis wydawcy (Wydawnictwo Czarna Owca), zrozumiałam, że nie było to skojarzenie przypadkowe, bo i spora część akcji rozgrywa się w nie tak odległym od mojego dzieciństwa roku 1986 – roku mojego urodzenia.

„Kredziarz” to dobra książka – wielowątkowa, nieoczywista, pełna zakamarków do odkrycia, na które trafiamy aż do ostatnich stron. To książka, którą ma się ochotę przeczytać już po zapoznaniu się z pierwszymi zdaniami opisu. Mimo rozwiązanej głównej zagadki kryminalnej, aż do końca w zawieszeniu pozostaje kilka niedopowiedzeń, trochę domysłów i własnych teorii. Kiedy już wydawało mi się, że wiem, co autorka miała na myśli, że znam rozwiązanie, nagle okazywało się ono leżeć na przeciwnym biegunie. Owszem, ostatecznie wiele moich czytelniczych domysłów było zgodnych z treścią książki, ale nawet wtedy nie dowierzałam tej książkowej prawdzie. Tak wiele razy autorce udało się mnie wywieść w pole. Niemniej jednak było to doznanie przyjemne.

Bo „Kredziarz” to bardzo przyjemna lektura. Jednak mimo tego powieść wymaga odrobinę więcej uwagi niż jeden z wielu kolejnych kryminałów. Nie jest to niezobowiązujące czytadło, ale książka składająca się z wielu puzzli, z przeszłości i teraźniejszości, które należy zbierać przez całą lekturę, by w odpowiedniej chwili móc dopasować któryś z nich. A kto nie lubi układać puzzli?

Jednak z tego powodu nie mogłam zagłębiać się w szczegóły akcji, jeśli byłam wyjątkowo zmęczona, albo gdy coś rozpraszało moją uwagę. Miałam wrażenie, że przy próbach czytania w takich warunkach coś mi umyka. Żałuję, że nie miałam okazji przeczytać tej książki podczas jednego posiedzenia. Co prawda pierwsze rozdziały nie pochłonęły mnie szczególnie mocno, ale mniej więcej od połowy trudno było mi oderwać się od fabuły, która robiła się coraz bardziej skomplikowana i skondensowana.

Powieść C. J. Tudor ma tak wiele warstw, że z powodzeniem można polecić ją miłośnikom różnych gatunków prozy. Rys historyczny spodoba się wszystkim tym, którzy lubią powspominać dawne czasy. Zdarzenia sprzed trzydziestu lat mieszają się z teraźniejszymi – oto bowiem dziecięce zabawy bohaterów okazują się mieć poważne konsekwencje w przyszłości. Nie jest to więc jedynie powieść kryminalna, czy też thriller, ale także psychologiczne studium dorastania i jego konsekwencji. Owszem, może niepogłębione formalnie, ale jednak wyraźne, wyzwalające autorefleksję na temat zmian we własnym życiu. A wszystko to w przyjemnej, powieściowej formie. Jeśli na rynku wydawniczym pojawi się kolejna powieść C. J. Tudor, z przyjemnością po nią sięgnę. Poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko. A ja na pewno będę teraz bardzo uważać na kredowe ludziki.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie powieści przed premierą.

Więcej o książce:

Polska premiera została zaplanowana na 28 lutego 2018 roku.

Strona „Kredziarza” na Facebooku: https://www.facebook.com/kredziarz

Tu można zamówić: https://www.czarnaowca.pl/kryminaly/kredziarz,p493585735

Opis od Wydawcy:

Upalne lato 1986 roku. Dwunastoletni Eddie i jego banda spędzają wakacje jak typowe nastolatki jeżdżą na rowerach, budują szałasy w lesie, biją się z miejscowymi łobuzami. Wszystko zmienia się w dniu tragicznego wypadku, do którego dochodzi w wesołym miasteczku. To wtedy Eddie po raz pierwszy spotyka Kredziarza i poznaje nową zabawę opartą na rysowaniu kredowych ludzików. Coś, co wydawało się niewinną grą, wkrótce doprowadza przyjaciół do makabrycznego znaleziska – w głębi lasu odkrywają rozczłonkowane zwłoki…

Trzydzieści lat później, gdy zbrodnia wydawała się już dawno wyjaśniona, Eddie i jego przyjaciele nieoczekiwanie otrzymują listy z kredowymi rysunkami. Muszą ponownie zmierzyć się z ponurą przeszłością. Czy latem 1986 roku sprawa faktycznie została rozwiązana? Kto tak naprawdę był katem, a kto ofiarą?

Mój pierwszy Korowód: podsumowanie wrażeń pofestiwalowych

Ten tekst miał ukazać się dużo wcześniej, ale rozmaite koleje losu zarządziły opóźnienie publikacji. Nic straconego. Chociaż od dawna śledzę działalność Fundacji Piosenkarnia Anny Treter, z miłością zerkając na nagrania archiwalne z poprzednich edycji Festiwalu Twórczości Korowód, to dopiero w tym roku miałam okazję uczestniczyć w imprezach tegorocznej, jubileuszowej edycji. Żałuję, że nie we wszystkich, ale udało mi się wysłuchać Koncertu Laureatów, obejrzeć pokazy finałowe i jubileuszową galę.

Fundacja Piosenkarnia działa już od 10 lat, w zeszłym roku odbyła się także 10. edycja Festiwalu Twórczości Korowód oraz Ogólnopolskiego Konkursu Twórców i Wykonawców „Piosenkarnia”. Uzbierałam sobie niezły wachlarz emocji przy Korowodzie 2017 i chciałabym się nimi teraz podzielić.

Magia radia – Koncert Laureatów w Trójce

Pierwszy punkt programu zaliczyłam zdalnie, bo słuchając emisji w Programie 3, 19 listopada. W Koncercie Laureatów wystąpili: Kuba Blokesz, Chwila Nieuwagi i Zespół Chorzy. Dawno nie słyszałam tak dobrego materiału na żywo z radiowego studia. Jednak chociaż każdy z laureatów poprzednich edycji festiwalu ma w sobie coś intrygującego, moją uwagę od dłuższego czasu przykuwa głos Kuby Blokesza. To jest czysta magia. Ciepły, głęboki, nasycony, ale miękki głos, płynnie opowiada muzyczne historie, niezależnie od źródła ich pochodzenia. Znakomicie słucha się jego interpretacji „Bawitka” Andrzeja Poniedzielskiego, pieśni Okudżawy i własnych utworów.

Szkoda jedynie, że koncert trójkowy był tak krótki, artyści z pewnością mieliby o czym opowiadać w swoich piosenkach przez kolejną godzinę. Niemniej jednak ten koncert dostarczył mi dużo radości i nastroił mnie pozytywnie na kolejne punkty programu.

Urok nowości – Koncert Finałowy

A następny w mojej przygodzie z festiwalem Korowód był Koncert Finałowy w krakowskim Żaczku. Uwielbiam konkursy, które nie są siłowaniem się na największą oglądalność, ale znakomitą okazją, by na własny użytek dokonać przeglądu rynku artystycznego. Dlatego lubiłam zawsze pokazy konkursowe PAKI, dlatego także spodobał mi się Konkurs „Piosenkarnia”.

To wspaniale odkryć, że rynek muzyczny, ten niekoniecznie kojarzony z popularnych stacji radiowych, jest tak różnorodny. Że jest tylu artystów, którzy piszą własne teksty, tworzą swoją muzykę i wykonują piosenkę literacką.

Tym razem wykonawców było jedenastu. Wśród nich znalazły się nastrojowe, wyjęte prosto z celtyckich opowieści Baśnie Zebrane, kolorowy, ekscentryczny Egzotyczny Dandys Paryskich Bulwarów, czy zwycięska Oreada – pełna energii grupa z elementami folkowej zabawy. Poziom wydawał mi się bardzo wyrównany, jurorzy musieli mieć trudny orzech do zgryzienia. Moją uwagę zwróciła także śpiewająca autorka, Irena Salwowska. Na pewno pogłębię swoją wiedzę na temat jej repertuaru.

Ogólnie konkurs udowodnił, że wokół nas jest wielu utalentowanych ludzi, którzy chętnie dzielą się swoją sztuką z innymi. A mają czym. Nie do końca może zgadzam się z werdyktem jury, ale rozumiem taki a nie inny wybór laureatów poszczególnych miejsc. A werdykt można przeczytać na stronie Fundacji Piosenkarnia, jeśli Was to interesuje.

Klasyka gatunku – Koncert Galowy

Skład Koncertu Galowego był imponujący, zarówno jeśli chodzi o wykonawców, jak i twórców. Przez dziesięć lat, w czasie monograficznych koncertów galowych poświęconych rozmaitym wielkim autorom i kompozytorom, uzbierał się spory repertuar. Marek Grechuta, Leszek Aleksander Moczulski, Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka, Wojciech Belon, Andrzej Poniedzielski, Jeremi Przybora, Jonasz Kofta, Jan Kanty Pawluśkiewicz… Każde z tych nazwisk odcisnęło na polskiej piosence literackiej swój ślad. W czasie koncertu galowego X Korowodu utwory tych twórców wykonywali Stanisław Karpiel-Bułecka, Magdalena Steczkowska, Wolna Grupa Bukowina, Magda Umer, Artur Andrus, Anna Treter, Michał Bajor, Krzysztof Kiljański i Olek Różanek. Całość poprowadził wspaniale, jak zawsze, Andrzej Poniedzielski.

Chociaż cały koncert bardzo mi się podobał, z kilkoma drobnymi wyjątkami, najbardziej czekałam jednak na Michała Bajora. Przyznaję, że mam słaby refleks, jeśli chodzi o skuteczne polowanie na koncerty pana Bajora, i jak do tej pory nie udało mi się na żaden dotrzeć. Bardzo chciałam posłuchać tego głosu na żywo. Niesamowite, jak precyzyjnie przygotowane są jego interpretacje. Każdy szczegół jest dopięty na ostatni guzik, nawet najdrobniejszy ruch dłoni jest przemyślany, a jednak końcowy efekt jest naturalny, nie sprawia wrażenia wyreżyserowanego spektaklu. I co za głos! Uwielbiam utwór „Popołudnie” za maksimum emocji zmieszczonych w dość ascetycznej formie melorecytacji.

Zakochałam się również w głosie Anny Treter, której także nie miałam okazji usłyszeć wcześniej na koncercie. To było naprawdę cudowne doświadczenie. To wspaniałe, że ambasadorką polskiej piosenki jest tak utalentowana artystka. I budujące.

Nieodmiennie uwielbiam również głos Krzysztofa Kiljańskiego, który z powodzeniem mógłby zapełnić sale międzywojennych lokali, śpiewając szlagiery z tamtych lat.

Co do Artura Andrusa, jego piosenki oraz ich nieszablonowe wykonania znam i lubię od lat. Cieszę się, że był częścią również i tego koncertu. Zwłaszcza, że duet z Andrzejem Poniedzielskim to jedna z najlepszych znajomości polskiej estrady.

Co do wspomnianych przeze mnie drobnych braków, troszeczkę brakowało mi jednak laureata z tegorocznej edycji konkursu „Piosenkarnia”, rozumiem natomiast, że tak dużą imprezę planuje się z wyprzedzeniem i nie można przewidzieć, jak w całym koncercie sprawdziłaby się stylistyka nowego laureata.

Nie do końca podobała mi się także zbyt głośna w niektórych momentach perkusja, choć zasadniczo brzmiała ona dobrze. Tylko czasem za głośno.

Tytułowy „Korowód” w wykonaniu Stanisława Karpiela Bułecki mógłby być mniej rozbudowany formalnie, ale jest to utwór trudny i jego wykonanie wymaga nie lada odwagi. Natomiast „Uciekaj, uciekaj” pan Staszek wykonał bezbłędnie.

Na marginesie dodam, że zespół muzyczny był fenomenalny, zwłaszcza Tomasz Hernik, którego skrycie (ups! chyba już nie skrycie) wielbię od czasów, gdy słuchałam go na żywo wiele lat temu z różnymi krakowskimi artystami.

Dla miłośnika piosenki literackiej ten koncert był prawdziwą muzyczno-literacką ucztą. To było naprawdę udane podsumowanie działalności Fundacji Piosenkarnia. I wspaniałe rozpoczęcie nowego rozdziału.