Rosyjski sen po amerykańsku – Ożenek w PWST [recenzja]

Obejrzany 30.04.2016 r.

Fot. Bartek Warzecha (źródło: pwst.krakow.pl)
Fot. Bartek Warzecha (źródło: pwst.krakow.pl)

Muzyka disco, gry komputerowe, niebieski pudel, sombrero, stopklatki, stroboskop, gramofon, hawajskie koszule, maska z horroru… Raczej nie o tym myślał Mikołaj Gogol, gdy pisał Ożenek. Dobrze, że pomyśleli o tym twórcy spektaklu dyplomowego PWST.

W opisie spektaklu na stronie uczelni napisano:

„Ta klasyczna historia, będąca również satyrą na obyczajowość XIX-wiecznej Rosji, w ujęciu studentów PWST w Krakowie zmienia się w opowieść bliższą nam, bo przeniesioną w środek Ameryki lat 50. i 60. XX wieku, z ówczesną muzyką i modą. Staje się szalonym rejsem skojarzeniowym po oceanie absurdalnego humoru, groteski, komiksowej konwencji, silnie zarysowanych postaci i vintage’owej estetyki.”

I tak właśnie jest. Świat w tej wersji sztuki jest przesadzony i kiczowaty, jak historia o superbohaterze. Jednocześnie jednak jest wspaniałą grą z wyobraźnią widza i siecią intertekstów. Reżyser, Wiktor Loga-Skarczewski, potrafił znaleźć drogę dla wykorzystania młodzieńczej energii aktorów.

Rosyjska Dynastia – słowo o formie

Gdy patrzyłam na przewijające się na scenie obrazki, w uszach brzęczała mi muzyka czołówki Dynastii, a przed oczami miałam kadry z tego serialu, choć czas akcji tej fabuły odbiega od czasu akcji inscenizacji o kilkadziesiąt lat. To jednak takie treści utrwaliły w popkulturze stereotypowy obraz świata ludzi, którzy wyśnili swój amerykański sen na jawie.

Spektakl był dynamiczny, energetyczny, mocno farsowy. I naprawdę zabawny. Rosyjska satyra okazała się satyrą uniwersalną dzięki pełnemu energii zespołowi studentów PWST. Gogol zagrany w ten sposób ma w sobie coś z przedstawienia kabaretowego.

Wspomnę jeszcze o ruchu scenicznym, bo bogata choreografia robiła wrażenie. Widać, że włożono w przygotowanie tego spektaklu wiele wysiłku. Zazwyczaj to, co wyglądaj najlżej, wymaga najcięższych przygotowań. Przy Ożenku twórcy musieli się bardzo mocno napracować. Fantastyczny rezultat tych działań nie powinien dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przygotowanie tego elementu spektaklu konsultowano z Maćko Prusakiem.

Amerykański Płatonow – słowo o treści

Lubię współczesne interpretacje klasycznych sztuk, pozbawione klasycznych kostiumów i dekoracji. Pozwalają spojrzeć na temat w nowym świetle, wydobyć kontury postaci i zjawisk, wyjąć je z ram historycznych i uświadomić ich ponadczasowość. Wraca do mnie Płatonow Czechowa z Teatru Starego. Tam reżyser odwrócił role męskie i żeńskie, zamykając bohaterów w kosmicznej kapsule. Tutaj – co prawda pozostawiono aktorom płeć ich postaci, ale rzucono ich w cukierkowe życie rodem z Amerykańskiego Snu. W obu przypadkach uzyskano podkreślenie ponadczasowego i ponadnarodowego przekazu tych rosyjskich sztuk.

Bohaterowie Gogola, przeniesieni w realia serialowej Ameryki, zdają się być postaciami z kreskówek. Obrysowani absurdem i groteską, tym mocniej prezentują swoją pocieszność. Bo w całej tej naiwności postaw i egocentrycznych dążeń, budzą jednak wiele sympatii. Może w właśnie dzięki tej kreskówkowej, komiksowej stylistyce.

Gogol sprowadził miłość do przedmiotu handlu, tutaj dodano jeszcze zbiór frazesów i cukierkowych obrazków. Choć wystrzałowe (nawet dosłownie) zakończenie tej wersji historii wydaje się bardziej sprawiedliwe. Przynajmniej z kobiecej perspektywy. Mimo wszystko nie brakuje w tej inscenizacji momentów sentymentalnych, zawsze jednak w tle ktoś mruga porozumiewawczo do publiczności.

Polski szał iluzji – słowo o artystach

Aktorzy, choć młodzi, zagrali wspaniale. W taki sposób powinno grywać się Fredrę, Czechowa i samego Gogola. Lekko, bez nadęcia, pozwalając sobie na odrobinę fantazji (tu nawet więcej niż odrobinę). Jest coś ekscytującego w myśli, że te studenckie próby, wykonane bardzo profesjonalnie, są dla widza okazją do odkrycia prawdziwych talentów.

Aleksandra Batko (Fiokła) stworzyła postać energicznej swatki, której nie obce są tajniki flirtu a i zapewne drinki z palemką. Postać ta była chyba najmocniej zarysowana, wydała mi się najbardziej schematyczna. Miała w sobie także dużo kobiecości, takiej agresywnej, którą można przypisać dynamicznej bizneswoman. Jednocześnie jednak, głównie za sprawą aktorki, było w tej postaci coś świeżego i orzeźwiającego. Zaraźliwy śmiech uczyniła swoją bronią, zresztą dosyć skuteczną.

Śmiechem, choć bardziej gorzkim i często zakłopotanym, wojowała również ciotka głównej bohaterki, Arina. Grająca tę rolę Joanna Połeć również działała bardzo efektywnie, choć może mniej efektownie. Na pewno udało jej się uchwycić determinację, a może wręcz desperację, tej postaci, w szukaniu męża dla podopiecznej.

Role dublowane fascynują mnie ze względu na swoją nieoczywistość. Zaznacza się w ten sposób najczęściej istnienie granic w osobowości bohatera, skrajnych odczuć. Rozplanowano w ten sposób postaci Agafii i Podkolesina. Agafia, panna na wydaniu, centrum całego zamieszania, sprawiała wrażenie rozbitej wewnętrznie. Podkreślono to rozbicie udziałem dwóch aktorek: Sandry Drzymalskiej i Joanny Rozkosz. Obie panie uzupełniały się idealnie. Zabieg okazał się udany i spełnił swoją rolę.

Podobnie było w przypadku postaci Podkolesina, głównego kandydata do ręki. Dzięki temu mógł się ze sobą (znów dosłownie) kopać wewnętrznie. Chyba każdy zna taki stan, gdy w jednej chwili przychodzi do głowy jakaś myśl, którą natychmiast staramy się zakrzyczeć. Unaoczniono to na scenie dzięki Mateuszowi Korsakowi i Pawłowi Kulikowi. W świetle tych dwóch interpretacji bohaterów zupełnie innego znaczenia nabiera pojęcie „wewnętrznego głosu”.

W przypadku tych bohaterów ich podwójne wcielenia tak się ze sobą zrosły, że nie jestem w stanie oddzielić wrażeń z odbioru indywidualnej gry tych aktorów. I to jest komplement dla artystów, bo świadczy o pełnym zgraniu na scenie.

Drugą barwną postacią w tym zestawie, obok Fiokły, był Koczkarow (Mariusz Galilejczyk), przyjaciel Podkolesina. Jego znakiem rozpoznawczym było ogromne sombrero. Rzeczywiści, temperament tego pana był iście latynoamerykański. I tak oto publiczność zapoznała się z żartownisiem i krętaczem, którego jednak trudno nie lubić. Przy tym chorobliwym romantykiem. Myślę, że Mariusz Galilejczyk będzie w przyszłości bardzo dobrym aktorem charakterystycznym.

Zostało jeszcze trzech absztyfikantów Agafii (piękne są te rosyjskie imiona). Maksymilian Wesołowski grał postać Anuczkina, która formalnie wydała mi się bardzo zbliżona do Towarzysza Mrównicy z Kabaretu Moralnego Niepokoju (Mikołaj Cieślak). Niemówiący po francusku marzyciel, który za najważniejszy przymiot kobiety uznawał znajomość tego języka, był dosyć patetyczny, ale chwilami miało ochotę się go przytulić. Taki był nieporadny. Pan o wdzięcznym nazwisku Jajecznica, przeliczał wartość kobiety na wartość jej posiadłości. Tę rolę powierzono Patrykowi Czerniejewskiemu. Z sukcesem. Stworzył postać egoistycznego perfekcjonisty i zapalonego służbisty. Waleczny Żewakin w wydaniu Oskara Winiarskiego skojarzył mi się z postacią Fidela Castro skrzyżowanego z Rambo. Udana ta krzyżówka. Kto by pomyślał, że taki bawidamek i macho zechce się ożenić. A jednak. Widać w najtwardszym typie drzemie marzyciel.

A jednak sen – słowo podsumowania

Na co dzień wolę mniej farsowe przedstawienie. Nie wiem czy tym razem to sprawa dobrego tekstu w świetnym przekładzie Tuwima, czy może ta uwspółcześniona forma, ale Ożenek w tej wersji bardzo przypadł mi do gustu. Taka migawkowa, popkulturowa formuła dawała złudzenie przebywania w samym środku marzenia sennego, w którym obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Przyjemnie obserwowało się te sceniczne zaloty, choć było tam przecież sporo dramatu odrzucenia i niezdecydowania. Przerysowanie w krzywym zwierciadle już i tak przerysowanego świata dało, o dziwo, bardzo dobry efekt. Nie spodziewałam się, że będę się aż tak dobrze bawić. Od barwnego początku, aż do spektakularnego finału. Brawo!

OŻENEK
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Ludwika Solskiego w Krakowie
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego
Premiera: 15.03.2016 r.

TEKST: Mikołaj Gogol
PRZEKŁAD: Julian Tuwim
REŻYSERIA: Wiktor Loga-Skarczewski
SCENOGRAFIA: Mirek Kaczmarek
KOSTIUMY: Hanka Podraza
KONSULTACJE RUCHOWE: Maćko Prusak

OBSADA:
ALEKSANDRA BATKO – FIOKŁA
SANDRA DRZYMALSKA – AGAFIA
JOANNA POŁEĆ – ARINA
JOANNA ROZKOSZ – AGAFIA
PATRYK CZERNIEJEWSKI – JAJECZNICA
MARIUSZ GALILEJCZYK – KOCZKAROW
MATEUSZ KORSAK – PODKOLESIN
PATRYK KULIK – PODKOLESIN
MAKSYMILIAN WESOŁOWSKI – ANUCZKIN
OSKAR WINIARSKI – ŻEWAKIN

O fabrykowaniu marzeń – Ziemia Obiecana w Teatrze Słowackiego [refleksja]

Obejrzane 19 marca 2016 roku.

Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.
Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.

Spotykają się Polak, Żyd i Niemiec… Brzmi jak początek dowcipu, a to tylko ironia losu. Trzy nacje rzucone na jedną ziemię, trzech bohaterów: Karol Borowiecki (Rafał Szumera), Moryc Welt (Marcin Kątny) i Maks Baum (Dawid Kartaszewicz), opętanych jednym marzeniem. Każdy z nich chce zarobić olbrzymie pieniądze w łódzkim Eldorado. Poza tym dzieli ich wszystko.

Nie czytałam Ziemi Obiecanej. Nie oglądałam też wersji filmowej. Powiem więcej: nie przepadam za Reymontem odkąd próbowałam przeczytać Chłopów. Jak zwykle nadrobię lekturę. Do tej pory zapoznałam się jednak z jej treścią i fragmentami. Zapowiada się ciekawiej, niż wspomniana lektura szkolna. Sądząc po tym, co widziałam na scenie, nie jest to mylne przekonanie.

Fabryki snów

Co łączy industrialną Łódź z przełomu XIX i XX wieku ze współczesnym musicalem? Każda z tych rzeczywistości kreuje sny o pewnym spełnieniu. A z ich połączenia otrzymujemy taki oto aktualny w treści spektakl muzyczny o łódzkiej Ziemi Obiecanej.

Każda namiętność może zamienić się w nałóg. Uwikłani w codzienne zmagania bohaterowie wciąż chcą więcej. Pragną więcej produkować, by więcej zarabiać. Pozostałe aspekty życia podporządkowane są więc pieniądzom. Ubodzy ich potrzebują, by żyć, bogaci ich pragną, by po prostu je mieć. Budują kolejne pałace, dokupują więcej maszyn, przez co cierpią zwalniani robotnicy, traktowani jak niewolnicza siła napędowa, małe trybiki w wielkich machinach fabrycznych.

Ale posiadacze sami stają się jednymi z tych zębatych kół, częścią maszynerii. Takie uwikłanie społeczeństwa w pogoń za pieniądzem doskonale oddaje spektakl Kombinat, oparty na piosenkach zespołu Republika (prezentowany na jednym z koncertów galowych PPA we Wrocławiu). Te same chłodne kalkulacje rządzące ludzkimi zachowaniami. To samo uzależnienie od systemu. Inny moment w historii, ale opisane mechanizmy są niemal identyczne.

Miasto, Masa, Maszyna

Te trzy „M”, które przytaczam tutaj za Peiperem, znalazły swoje zastosowanie również w jednym z tekstów Rafała Dziwisza ze spektaklu Teatru Słowackiego. Są doskonałym streszczeniem tej historii.

Miasto – Łódź. Moloch, który rozwinął się zaledwie w kilkadziesiąt lat z małej osady rolniczej. Miasto pożerające swych mieszkańców. Miasto układów, których podstawą są nie uczucia, a interesy.

Masa – robotnicy. Nie postrzegani  przez właścicieli fabryk jako indywidualne istoty, tylko elementy taśmy produkcyjnej. Jednolici poglądowo, z ambicjami przytłumionymi przez próbę przetrwania. Wepchnięci w  seryjną produkcję dla ludzi takich jak oni.

Maszyna – obietnica lepszego życia i bajecznych karier. Potwór wypierający czynnik ludzki z produkcji czegokolwiek. Drogie zabawki kapitalistów, sprowadzane z mitycznego Zachodu.

Kto potrafił ujarzmić te trzy elementy, stawał się lokalnym królem i mógł wybudować sobie kolejny łódzki pałac. Kto sobie z nimi nie radził – lądował na bruku.

Władza nici

Te wszystkie zależności ukazano poprzez dosłowne wplątanie bohaterów w sieć błękitnych nici. Tych samych, które produkowały owe masy ludzkie, przy udziale bezdusznych maszyn, w tym ogromnym, zimnym mieście. Jednym dawały bogactwo, innym odbierały życie.

Więziły głównych bohaterów tej opowieści. Wpływały na jakość  ich egzystencji, kontrolowały ich uczucia, budziły niskie instynkty, popychały do zbrodni, do aktów rozpaczy i zamiast łączyć – dzieliły.

 Tu przytoczę fragment songu z musicalu Rudolf. Afera Mayerling, Sznurki władzy, w przekładzie Doroty Kozielskiej:  „Sznurki w tył, sznurki w przód! Marionetki wprawiam w ruch! I znów tak tańczą jak im gram!  (…) Stłumię krzyk, zdławię bunt, prowodyra znajdę i wokół szyi sznur okręcę (Nie wychyli się już nikt!). Szczęście wam może dać ten, kto sznurki władzy ma i wie, jak nie poplątać ich!”

Tymi słowami opisywał swoją rolę na dworze cesarskim demoniczny hrabia Taafe. To mniej więcej taką władzę oferowała produkcja tych błękitnych nitek. Umiejętnie prowadzona, dawała kontrolę nad otoczeniem i własnym losem. Wystarczył jednak jeden błąd, jeden kiepski krok, by wpaść w zastawioną przez siebie sieć. To właśnie spotkało bohaterów tej barwnej opowieści.

Kapitalny musical

Dobra historia to podstawa, kapitał początkowy, dobrego spektaklu, także tego muzycznego. Tak określają tę produkcję sami twórcy. Dla mnie jest to idealnie zbilansowany musical. Dobry kapitał zaprocentował pięknym widowiskiem.

Podobała mi się surowość scenografii, bez sztucznie wybudowanego miasta, ze schematycznymi zarysami maszyn i zasugerowanymi delikatnie wnętrzami prywatnych mieszkań, czy przestrzeni miejskiej, z wykorzystaniem elementów multimedialnych i światła.

Pierwszoplanowa postać, Karol Borowiecki, młodzieniec szlacheckiego pochodzenia, stawia wszystko na jedną kartę i postanawia założyć własną fabrykę w Łodzi. Już tylko ten wątek daje podstawy dla widowiska skupionego wokół realizacji jednego z tych wielkich, Amerykańskich Snów, których echa pobrzmiewają w wielkich, amerykańskich musicalach. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Czym byłby spektakl muzyczny bez wątku miłosnego?  Karola otaczają piękne kobiety, które za nim szaleją, co on wykorzystuje bez specjalnych wyrzutów sumienia. Uwielbia go bałwochwalczo wspaniała Lucy, żona żydowskiego bankiera. Nadzieję na przyszłość wiąże z nim narzeczona Anka, dobra i miła dziewczyna z rodzinnego Kurowa, która dla niego rzuca majątek i wyprowadza się do Łodzi. I wreszcie zakochuje się w nim bez pamięci Mada, córka niemieckiego fabrykanta, właściciela jednego ze słynnych  łódzkich pałaców.

Są w tej historii szemrane interesy, zdrady, konflikty pokoleniowe, czarne charaktery, a przede wszystkim – indywidualne historie, przez które opowiedziano o stosunkach między różnymi warstwami społecznymi (posiadacze a robotnicy) i narodowymi (Polacy, Niemcy, Żydzi). Nie obyło się, rzecz jasna, bez stereotypowego podania postaci, pewnego ich uproszczenia, ale to też mieści się w konwencji musicalowej i przemawia raczej na korzyść spektaklu.

Całe to bogactwo fabuły przekazano w dialogach Reymonta oraz songach autorstwa Rafała Dziwisza i Piotra Dziubka, które połączył w całość Wojciech Kościelniak. I zrobił to naprawdę dobrze. Adaptatorowi udało się uchwycić sedno historii opowiedzianej przez Reymonta i przekazać je w bardzo atrakcyjnej formie słowno-muzycznej.

Część  piosenek jest dosyć prosta (mogłam bez problemu dopowiedzieć sobie rym w kolejnym wersie, nie znając go wcześniej), ale nie prostacka. Autor tekstów zna się na swojej sztuce doskonale. Utwory wpadają w ucho i świetnie ilustrują charaktery postaci, które je wykonują: namiętne wyznania miłosne Lucy, determinację Karola, rozpacz zdradzanego bankiera, cynizm lichwiarza. Niestety żadna z piosenek nie zachowała się w mojej pamięci, jednak pamiętam dobrze siłę ich przekazu.

Oglądanie tego spektaklu sprawiało mi dużo przyjemności. Zawsze czekam z utęsknieniem na podniesienie kurtyny. Za kurtyną teatralną czai się nowy świat. Ten z Ziemi Obiecanej był naprawdę wspaniały i pełen spełnionych obietnic. Przynajmniej tych złożonych wobec widza.

ZIEMIA OBIECANA (spektakl muzyczny)
Teatr im. Juliusza Słowackiego, Kraków, Duża Scena
Premiera: wrzesień 2011 roku

TEKST: Władysław Stanisław Reymont
ADAPTACJA I REŻYSERIA: Wojciech Kościelniak
TEKSTY PIOSENEK: Rafał Dziwisz
MUZYKA: Piotr Dziubek
SCENOGRAFIA: Damian Styrna
KOSTIUMY: Katarzyna Paciorek
CHOREOGRAFIA: Beata Owczarek
CHOREOGRAFIA: Janusz Skubaczkowski
PRZYGOTOWANIE WOKALNE: Halina Jarczyk
ASYSTENT REŻYSERA: Magdalena Kozińska
INSPICJENT: Agata Schweiger

OBSADA:

Karol Borowiecki: Rafał Szumera
Moryc Welt: Karol Śmiałek (gościnnie) / Marcin Kątny (gościnnie)
Maks Baum: Dawid Kartaszewicz (gościnnie)
Lucy Zuker: Katarzyna Zawiślak-Dolny
Müller: Krzysztof Jędrysek
Mada Müller: Barbara Garstka (gościnnie) / Ewelina Przybyła
Anka: Karolina Kazoń
Herman Bucholc: Tomasz Wysocki
Mateusz: Maciej Jackowski
Horn: Rafał Dziwisz
Zuker: Feliks Szajnert
Grosglik: Tadeusz Zięba
Robert Kessler: Wojciech Skibiński
Dawid Halpern: Sławomir Rokita
Stach Wilczek: Błażej Wójcik (gościnnie)
Bum-Bum: Grzegorz Łukawski
Michalakowa: Marta Waldera / Agnieszka Judycka
August: Rafał Sadowski
Baum: Jerzy Światłoń
Zosia Malinowska: Julia Siewniak / Matylda Wojsznis
Adam Malinowski: Aleksander Kopański / Michał Woźnica
Malinowska: Hanna Bieluszko Papuga: Gabriela Pawłowicz

TANCERZE:

Aleksander Kopański
Karol Miękina
Gabriela Pawłowicz
Piotr Skalski
Natalia Staninska
Dorota Wacek
Michał Woźnica

ORKIESTRA W SKŁADZIE:

DYRYGENT, I SKRZYPCE: Halina Jarczyk
II SKRZYPCE: Tomasz Góra / Mateusz Jędrysek
WIOLONCZELA: Jacek Kociuban / Alicja Góra
FORTEPIAN: Jacek Bylica
AKORDEON: Jacek Hołubowski / Grzegorz Polus
KLARNET CL, CLB: Andrzej Godek / Jakub Sztencel
TUBA: Przemysław Sokół
BANJO: Krzysztof Oczkowski
KONTRABAS:
Grzegorz Piętak
PERKUSJA:
Sławomir Berny / Bartłomiej Szczepański

TRAILER

 

Szczęśliwy romans z Płatonowem [recenzja]

Obejrzany 3 marca 2016 roku.

Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)
Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)

To było moje drugie podejście do „Płatonowa”, pierwszy raz nie mogłam obejrzeć go w całości. Czekanie było męką. Zdaje się, że jestem kolejna ofiarą tego Don Juana. Z każdego spektaklu Teatru Starego wychodzę zadowolona, ale są takie sztuki, które trzymają mnie w zachwycie przez dłuższy czas. W tedy wiem, że będę na nie wracać. To zdecydowanie jest właśnie jedna z takich sztuk.

W „Płatonowie” podoba mi się wszystko, od pierwszej chwili. Wspaniała scenografia, prosta, ale pełna sensów. Ni to salon, ni to sypialnia, ni to kuchnia. A i pralka się trafiła. Automatyczna. Ot, dobrobyt ziemiański. Drewniane meble, stare lustro, trochę jak te poupychane po strychach naszych babć. Zatrzymany w czasoprzestrzeni kadr. I tylko jedno wyjście. Idealne tło dla kolejnych scen, i po prostu ładne.

Zdążyłam już zapoznać się z oryginalną sztuką. W opracowaniach zaznacza się, że jest to debiut literacki Antoniego Czechowa (technicznie rzecz ujmując, chyba druga sztuka młodzieńcza). Ma to znaczenie w przypadku oceny utworu wystawionego na scenie. Gdyby chcieć wystawić całość tego dramatu, bez cięć, dynamika spektaklu nie byłaby tak płynna i zapraszająca. Tekst oryginalny (choć przeczytany przeze mnie nie w oryginalnym języku) jest dosyć długi, objętościowo obszerny, czasem „przegadany”, choć napisany bardzo plastycznym językiem, dającym bardzo dobre pojęcie o władających nim osobach.

W tym świecie, który prezentuje Konstantin Bogomołow, nic nie jest takie, jakie być powinno: kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami, młodzi grają starszych, starsi grają młodszych. Tutaj kobiety są z Marsa a mężczyźni z Wenus i nikogo to nie dziwi. Na małej, odosobnionej planecie rosyjskiego dworku wszystko jest wyolbrzymione, przeinaczone, zdefiniowane na nowo przez stare zasady.

Reżyser w prosty a genialny sposób ukazał stereotypy na temat płci. Jak mocno brzmią zdania zaczynające się od „Wy kobiety” wypowiedziane przez kobiety. Jak śmieszne wydają się wypowiedzi mężczyzn udających przeciwną płeć. Wszystkie nierówności ukazują się z podwójną siłą rażenia.

Płatonow (Anna Radwan) zaburza spokój wszystkich pań. Przystojny (czy może jednak piękny?), zabawny, inteligentny, wykształcony, w tym małym, ziemiańskim świecie o zbyt dużych ambicjach a zbyt małych chęciach, jest objawieniem. Kocha się w nim gospodyni dworku, Anna Wojnicew (Adam Nawojczyk), traci dla niego głowę małżonka jej syna, Siergieja (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), Sonia (Zbigniew W. Kaleta). Jego żona, Sasza (Bartosz Bielenia), kocha go i cierpi w milczeniu, co prawda do czasu. Sporo tego cierpienia zadaje Michaił Płatonow swoim pięknym (przystojnym?) ofiarom.

Anna Radwan-Gancarczyk jest najwspanialszym Płatonowem, jakiego można sobie wyobrazić: silna kobieta grająca cynicznego mężczyznę, to najlepsze połączenie dla tej postaci. Adam Nawojczyk okazuje się mieć w sobie wiele kobiecości, jest bardzo zalotną Anną Wojnicew. Nieodmiennie zachwyca mnie Anna Dymna, tutaj występująca jako lekarz bez powołania, za to alkoholik z zamiłowania, Nikołaj, szwagier Płatonowa. Jego siostra, a żona Michała Płatonowa, Sonia, to rola grana przez Zbigniewa W. Kaletę, z bardzo oszczędna ekspresją, która uwypukla niedojrzałość tej kobiety. Jaśmina Polak, jako Iwan Trylecki, ich ojciec, jest chyba najmocniej skontrastowaną ze swym scenicznym wcieleniem postacią. Zachowuje się jak nastolatka, a wysławia jak stary żołnierz, efekt jest piorunujący. Siergiej, mąż Sonii, syn Anny Wojnicew, to wcielenie Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, wspaniałe zresztą. Po Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu to kolejna rola męska, w której artystka pokazuje swój kunszt w sposób, który przykuwa uwagę i zapada w pamięć. Małgorzata Gałkowska wykreowała intrygującą postać Głagoliewa, domorosłego filozofa, wielbiciela gospodyni domu, Anny. Ewa Kaim wcieliła się w postać Żyda, Abrahama Wiengierowicza, wystylizowaną przewrotnie na istotę o egzotycznych, baśniowych cechach. Miejscowy postrach, Osipa, zagrała Ewa Kolasińska, stwarzając postać o skomplikowanej naturze – z jednej strony twardego rozbójnika, z drugiej – lirycznego, zakochanego w Annie mężczyzny, gotowego na wszystko, by pomścić jej krzywdy.

Nuda i zaściankowość tego dworku, który zmierza ku upadkowi, stanowią doskonałe pole dla popisu ludzkich wad i przywar. Próżność, lenistwo, pustota pragnień, ksenofobia, życie na kredyt, podążanie za kaprysami. A jednak nie zgodziłabym się z opinią, że nie ma tu ani jednego pozytywnego bohatera. W tym wykreowanym świecie uwypuklają się bardzo powszechne braki ludzkiego charakteru. Po raz kolejny oglądając spektakl Teatru Starego odnoszę takie wrażenie, w ten sposób odczytuję bohaterów sztuki. Przekonuje mnie to. Bohaterowie mylą się w osądach, popełniają błędy, swym zachowaniem, nie zawsze na miejscu, budząc szorstką sympatię, czasem przywołując uśmiech politowania. Każdy z nas znajdzie w sobie coś, z czym walczy bezskutecznie. Czy to jednak czyni z nas bohaterów negatywnych? Bohaterowie „Płatonowa” są niedoskonali, owszem, ale czy to od razu znaczy, że źli?

Myślę, że nieprzypadkowo elementem scenografii jest lustro. W tym spektaklu, w tym małym światku, odbija się nasza współczesność. Groteskowa i przerysowana, ale rozpoznawalna pod grubą kreską słów Czechowa podanych nam przez zespół aktorów Teatru Starego.

Poza tym wszystkim smaku nadaje osadzenie wydarzeń w nieziemskiej scenerii. Dosłownie. Fragmenty scenografii ukazują nam wycinek kosmicznej rzeczywistości: UFO, mówiące sprzęty, tajemnicze istoty. Tak mali jesteśmy wobec wszechświata. Tak śmieszne wydają się nasze sprawy wobec faktu, że Ziemia krąży wokół Słońca, i nie jest w tym sama. Za Gogolem, śmiejemy się sami z siebie. Pomagają nam w tym aktorzy, którzy wydają się bawić równie dobrze, choć lekkości tej sztuki towarzyszy stale nuta goryczy. „Szczęśliwie kończą się tylko te romanse, w których mnie nie ma” – mówi Płatonow. No chyba, że jest to romans z teatrem.

PŁATONOW
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej
Premiera: 19.12.2015 r. (Scena Kameralna, ul. Starowiślna 21)

TEKST: Anton Czechow
REŻYSERIA: Konstantin Bogomołow
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY: Larisa Łomakina
TŁUMACZENIE: Agnieszka Lubomira Piotrowska

OBSADA:
Anna Wojnicew – Adam Nawojczyk
Sergiej, jej pasierb – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik
Sofia, jego żona – Zbigniew W. Kaleta
Porfiry Głagoliew – Małgorzata Gałkowska
Iwan Trylecki – Jaśmina Polak
Nikołaj Trylecki, jego syn – Anna Dymna
Abraham Wiengierowicz – Ewa Kaim
Michaił Płatonow – Anna Radwan-Gancarczyk
Aleksandra (Sasza), jego żona, córka Tryleckiego – Bartosz Bielenia
Osip – Ewa Kolasińska

TRAILER