Spektrum kobiecości, czyli jak kobiety objaśniły mi świat [refleksja]

Obejrzane 26.05.2019 w Teatrze Nowym Proxima

Kobieta. Wystarczy pomyśleć jedynie o ewolucji samego słowa, by zrozumieć, że kobieta jest spektrum, ogromem przeżyć, odczuć i odczytań. Na stronie Słownika Języka Polskiego PWN znajdziemy artykuł dotyczący historii tego słowa, a w nim taki fragment: „Etymologowie proponują co najmniej 20 różnych wyjaśnień jego pochodzenia. Na początku było to określenie obelżywe lub co najmniej lekceważące”. Znaczenie słowa się zmieniło,  postrzeganie kobiet w znacznej części również, ale nadal jest o czym opowiadać i co objaśniać.

Spektakl „Kobiety objaśniają mi świat” odebrałam jako próbę ukazania spektrum kobiecości, zazwyczaj ograniczanej w ogólnym rozumieniu do seksualności. A kobiecość ma znacznie więcej odcieni. Kobieca praca to praca sekretarki, ale i praca szefa, kobiece wydanie łyżew to jazda figurowa na lodzie, ale i gra w hokeja, kobiece hobby to zakupy, ale i mecze piłki nożnej. Jest to również manifest wolności i nieskrępowanej społecznie dumy bycia sobą. W spektaklu Teatru Nowego Proxima pięć kobiet w różnym wieku staje na scenie w roli rzeczniczek wszystkich przedstawicielek swojej płci, bez względu na ich stosunek do świata.

W opisie spektaklu czytamy: „My, kobiety-autorki i aktorki, opierając się na tekstach innych kobiet – współczesnych pisarek, dziennikarek, badaczek, artystek – będziemy opowiadać o sytuacji kobiet w dzisiejszym świecie kultury zachodniej, świecie ideałów wolności, równości i braterstwa oraz dominującej religii Ojca i Syna. Chcemy usłyszeć kobiecy głos w sprawach, które dotyczą połowy ludzkości – wyłącznie kobiet, a o których mówi się wciąż niewiele, choć od ponad stu lat coraz głośniej i odważniej”. Kilka lat temu jedna z moich znajomych w rozmowie wspomniała, że kult Marii w katolicyzmie jest najlepszą częścią tej religii – wynosi kobietę ponad światem, stawia ją na piedestale, podkreśla jej ważność. I choć faktycznie jest to religia „Ojca i Syna”, trudno nie zgodzić się, że i Matka odgrywa w niej sporą rolę. Jednak kobiecych ról do obsadzenia w świecie jest o wiele więcej. Nie zawsze będzie to obsada dobrowolna, nie zawsze jawna, nie zawsze wyartykułowane zostaną potrzeby i prawa.

Z moich obserwacji wynikało, że kobiety bawiły się w czasie spektaklu dużo lepiej niż nieliczni obecni na sali panowie. Obok dokumentalnego podejścia do faktów, refleksyjnych uwag i krytycznego spojrzenia na poruszane sprawy, pojawiła się mocna, rockowa, muzyczna oprawa i fantastyczne interpretacje utworów z repertuaru PJ Harvey, Patti Smith, Lesley Gore, 4 Non Blondes i Niny Simone. Być może nie jest to prosta tematyka, jednak ubranie jej w formę rockowego performansu było strzałem w dziesiątkę. Muzyka zabiera nas w świat wypełniony emocjami, które wyzwalają w kobietach krzyk – uzewnętrzniony w tym spektaklu, często powstrzymywany w życiu codziennym.

Wszystkie panie, które objaśniały nam świat swoją grą, były wspaniałe. Anna Tomaszewska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Katarzyna Galica, Alina Szczegielniak – piękne, utalentowane aktorki, wspomagane przez równie wspaniałe akompaniatorki: Kingę Piekarz (gitara) i Lilianę Zieniawę (perkusja). W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że zobaczenie w spektaklu teatralnym Martyny Krzysztofik (znanej mi z roli pani Basi z filmów Grupy Filmowej Darwin), było spełnieniem jednego z moich scenicznych marzeń i jej obecność w obsadzie niezmiernie mnie uradowała. A była to obecność wyrazista i energetyczna.

Nie jest to na pewno spektakl dla widzów spodziewających się typowego przedstawienia teatralnego. Forma spektaklu jest dość fragmentaryczna, choć mimo wszystko spójna w swojej różnorodności dzięki tematowi szeroko rozumianego pojęcia kobiecości. To spektakl z elementami kontrowersji, ale i zabawy, autoironii i dystansu. Jednocześnie bawi, daje dużą energię i wali młotem w wygodę ignorancji i konwenansów. Nie jest to też spektakl, który można drobiazgowo opowiedzieć tak, żeby ta opowieść była pełna. Jasne, można go streścić, powiedzieć coś o scenografii, formie oraz innych składowych, ale to nie odda istoty. „Kobiety objaśniają mi świat” to spektakl, który trzeba przeżyć. Cieszę się, że miałam ku temu okazję.

PS L., dziękuję, że mnie ostatecznie przekonałaś.

O SPEKTAKLU:
KOBIETY OBJAŚNIAJĄ MI ŚWIAT
Reżyseria: Iwona Kempa
Scenariusz: Iwona Kempa, Anna Bas

Obsada:
Anna Tomaszewska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Katarzyna Galica, Alina Szczegielniak, Kinga Piekarz (gitara), Liliana Zienawa (perkusja)

Muzyka:
Piosenki PJ Harvey, Patti Smith, Lesley Gore, 4 Non Blondes i Niny Simone; w opracowaniu Iwony Kempy; w aranżacji Kingi Piekarz
Scenografia: Joanna Zemanek
Światło: Wojciech Kiwac
Dźwięk: Tadeusz Sawka
Informacje na stronie Teatru Nowego Proxima: Kobiety Objaśniają Mi Świat

„Zachodnie wybrzeże” złamanych nadziei. Spektakl dyplomowy studentów AST

Obejrzane 26.03.2019 r o 19:00, Scena 210, AST Kraków.

Niezbyt często oglądam spektakle dyplomowe studentów AST. Myślę, że mogę przez to tracić wiele okazji zobaczenia świetnych spektakli, bo jeśli już się na któryś zdecyduję, to okazuje się to być naprawdę dobre przedstawienie. Do tej kategorii należał także spektakl „Zachodnie wybrzeże”, będący spektaklem dyplomowym IV roku Wydziału Aktorskiego AST.

A nie był to spektakl łatwy – pod wieloma względami. Przede wszystkim w sztuce oryginalnej (autorstwa Berdanrda-Marie Koltèsa) dokonano wielu skrótów. Częściowo był to spektakl improwizowany, wymagający od wykonawców dużej sprawności fizycznej oraz intelektualnej.

Akcja toczy się w nieistniejącym już hangarze w West Pier, nad rzeką Hudson, a rozgrywające się w nim wydarzenia stają się karykaturą amerykańskiego snu. Każdy czyn ma swoje konsekwencje, a moralność staje się elastyczna do granic wytrzymałości ludzkiej psychiki. To tutaj spotykają się ludzie, których życie zmierza ku przepaści.

To co szczególnie do mnie przemówiło, to znakomite zgranie zespołu aktorskiego. Oczywiście, kilku aktorów zwróciło moją szczególną uwagę, niemniej jednak totalna symbioza zespołu była widoczna zwłaszcza w trudnych, wymagających scenach, bazujących na najniższych ludzkich instynktach. Jak zwykle fantastycznie zagrał Aleksander Talkowski, którego od dawna już otwarcie podziwiam na scenie. Zachwycił mnie także Michał Sikorski, który mistrzowsko wprowadził wątek trans. Maja Wolska w swojej roli była wręcz hipnotyczna.

Sam spektakl, choć podejmujący trudną tematykę półświatka, emigracji i szarej strefy, nie był pozbawiony wielu wątków humorystycznych, które znakomicie rozkładały akcenty emocjonalne i rozładowywały gęstniejącą atmosferę. Niemniej jednak całość pozostawiła we mnie uczucie niepokoju i nie prędko pozwoliła o sobie zapomnieć. Bohaterowie z uporem oczekują na prom, który, jak Godot, nigdy się nie zjawia.

Mam jeszcze dwa skojarzenia. Formalnie od razu przyszedł mi na myśl spektakl „Podopieczni” z Teatru Starego, w którym scena również tonęła w wodzie, potęgując pochłaniające uczucie pustki i braku nadziei (lub co gorsza, nadziei fałszywej). Jeśli zaś chodzi o słodko-gorzką atmosferę, to podobny wydźwięk mają filmy Almodovara, i gdybym miała wskazać źródło inspiracji dla twórców „Zachodniego wybrzeża”, to byłaby właśnie twórczość tego artysty.

„Zachodnie wybrzeże w reżyserii Mai Kleczewskiej to spektakl mocny i zróżnicowany emocjonalnie, przefiltrowany przez wrażliwość współczesnych artystów u progu kariery aktorskiej. Na pewno warto go obejrzeć, jeśli tylko jest jeszcze okazja.

O SPEKTAKLU

ZACHODNIE WYBRZEŻE

Bernard-Marie Koltès

spektakl dyplomowy studentów IV r. Wydziału Aktorskiego AST w Krakowie

Przekład: Aldona Skiba-Lickel
Reżyseria: Maja Kleczewska
Scenografia: Marcin Chlanda
Kostiumy: Natalia Kozłowska (ASP)
Muzyka: Nikodem Dybiński
Współpraca reżyserska i dramaturgia: Zofia Gustowska (II r. WRD)
Asystentka reżyserki: Anna Mazurek (II r. WRD)
Asystentka scenografa: Katarzyna Sobolewska (ASP)

OBSADA:

Kamila Bestry, Hubert Fiebig, Jakub Guszkowski, Sebastian Magdziński, Ireneusz Mosio, Dariusz Pieróg, Iga Rudnicka, Michał Sikorski, Aleksander Talkowski, Maja Wolska, Katarzyna Zarychta

WIĘCEJ:

www.krakow.ast.krakow

Album ze wspomnieniami. Krakowski koncert Janusza Radka z zespołem

Obejrzany 24.02.2019 r. o 18:00 w Auditorium Maximum.

Długo mogłabym opowiadać, jak wielkie znaczenie dla mojego życia kulturalnego ma Janusz Radek. Najbardziej interesującym aspektem tej fascynacji muzycznej jest dla mnie fakt, że zmienia się stylistyka i repertuar artysty, niekoniecznie w całkowitej zgodzie z moim obecnym gustem, a jednak nigdy nie mija sama fascynacja. Każdy koncert udowadnia tylko, jak bardzo ważny jest to element mojej tożsamości.

Koncert Janusza Radka jest dla mnie zawsze ważnym wydarzeniem. To trochę jak spotkanie ze starym znajomym. Do tej pory pamiętam fragmenty recitali sprzed dziesięciu lat. Pieczołowicie kolekcjonowane chwile w albumie wspomnień.

Nie ukrywam, że przez moment wahałam się, czy wybrać ten koncert, czy inny spektakl, który akurat odbywał się w tym samym dniu. Cieszę się, że jednak zdecydowałam się na koncert, bo jak zwykle był fantastyczny i przepełniony emocjami.

Warto było wybrać się na ten występ nawet tylko po to, żeby usłyszeć ponownie na żywo utwór „Ja jestem wamp” z „Królowej Nocy”. Nie potrafię nawet opisać dobrze uczuć, które towarzyszyły mi przy tej piosence, ale chyba najkrócej scharakteryzuje je określenie „dzika radość”. Tak myślę, że jeśli zrobiono by edycję programu „Jaka to melodia?” poświęconego tylko utworom z „Królowej Nocy”, miałabym szansę odgadnąć wszystkie po kilku nutkach. Długo przed tym, zanim padły słowa „Ja sypiam w łóżku Pompadour…” wiedziałam, że to ten utwór. Ech, chodziło się do Alchemii. Nie znam nikogo, kto potrafiłby zaśpiewać ten utwór lepiej, a słyszałam już bardzo wiele wersji, łącznie z oryginalną wersją językową, w wykonaniu np. Ute Lemper.

Potem były jeszcze inne okazje do wspomnień: „Groszki i róże”, „Domek bez adresu”, „Kiedy u.. kochanie”, „Purple rain”, oraz piosenki z ostatnich płyt. Nowe aranżacje starszych utworów sprawiły, że stopiły się one w jedność z nowszym repertuarem. Każda piosenka tworzyła inny mikroklimat, a wszystko to było oprawione brzmieniem najpiękniejszego instrumentu tego wieczoru: głosem wykonawcy. Nawet niezbyt przeze mnie lubiane „Dobro” w wersji koncertowej brzmiało dla mnie cudownie.

Januszowi Radkowi towarzyszył zespół muzyczny, który wspaniale wyczuwał niuanse interpretacji: Wojciech Fedkowicz, Jacek Długosz i Adam Drzewiecki – trzech wspaniałych. Koncert zakończył utwór z pięknym wierszem Michała Zabłockiego, „Tak to sobie wyobrażam”, z mocną, zapadającą w pamięć frazą: „Jeszcze Polska nie zginęła, a my nie żyjemy”.

Dziękuję za kilka fantastycznych powrotów do przeszłości – to prawdziwa uczta dla duszy i serca. To była dobra, mocna mieszanka muzycznych emocji. Dużo zabawy głosem, trochę improwizacji. Janusz Radek ma niewątpliwy urok sceniczny i talent satyryczny, który wykorzystywał w zapowiedziach (końcowe pieśni o kasie fiskalnej – chapeau bas!). Ma jednak także umiejętność zatapiania słuchacza w swoim muzycznym świecie i zanurzenia go w refleksji. I dlatego zawsze będę wracać po więcej.