Weselny trans. “Wesele” Wyspiańskiego w Starym Teatrze [recenzja]

Obejrzane 9 czerwca 2017 roku.

Marzenia się spełniają. Jakiś czas temu, pisząc o Janie Klacie, wspomniałam, że marzę, aby obejrzeć jego najnowszy spektakl – Wesele. Bilety na ostatnie w tym sezonie spektakle były wyprzedane od dawna, więc rzeczywiście – mogłam sobie pomarzyć. I wtedy Stary Teatr sprezentował nam niespodziewanie cztery dodatkowe Wesela. I chociaż i te grania rozeszły się w mgnieniu oka, dzięki szybkiej reakcji I.  (której jesteśmy z A. dozgonnie wdzięczne), udało nam się dotrzeć na jeden z wczorajszych pokazów. Było fantastycznie! Dosłownie odebrało mi mowę. Po wyjściu z sali brakowało nam słów. Byłyśmy w stanie powiedzieć tylko: „Dobre to było!”.

W 1924 roku, w jednym z tomów Flirtu z Melpomeną, Tadeusz Boy-Żeleński pisał o Weselu Stanisława Wyspiańskiego:

„Stosunek poety do rzeczywistości był inny niż zazwyczaj: anegdota była nie punktem wyjścia, ale samym najistotniejszym materiałem twórczym. Mało kiedy dane nam jest tak głęboko zapuścić ciekawe spojrzenie w warsztat poety. I każdemu, kto patrzył z bliska na ludzi i wydarzenia splatające się w Wesele, czymś najbardziej godnym podziwu jest to właśnie, jak drobnymi, lekkimi dotknięciami Wyspiański umiał codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję, jak mało odbiegając od anegdoty umiał jej nadać olbrzymie rozpięcie symbolu”.

Charaktery postaci zostały przez Wyspiańskiego uchwycone w tak plastyczny sposób, że czytając o nich w opracowaniach i patrząc na ich wizerunki, utrwalone na obrazach i starych fotografiach, potrafiłam dzięki nim wyobrazić sobie tamten świat. Pisząc scenariusz o Boyu-Żeleńskim posiłkowałam się także dialogami z Wesela, zapożyczając z nich charakterystyczne sposoby wysławiania się bohaterów. Jeśli dzieło Wyspiańskiego działało tak na moją wyobraźnię, w czasach Boya musiało budzić niemałą sensację.

Czym jest dzisiaj anegdota o tamtym bronowickim Weselu? Sto lat temu była żywą legendą, potem wołaniem o jednoczenie się w walce i wyrwanie z chocholego tańca, aż w końcu wałkowaną bez końca i bez polotu lekturą szkolną. Czym jest dla nas dzisiaj, w 2017 roku? Nikt z nas nie może już osobiście znać bohaterów, których autor dramatu wymienił z nazwiska na pierwszej wersji afisza. Goście Gospodarza z Bronowic są już dla nas duchami przeszłości. Duchami, które nawiedzają nasze czasy echem dysputy o obyczajowości, szukaniu kompromisów i walce o wolność.

Tak odczułam ten dom weselny od pierwszych scen, zanim jeszcze konkret zamienił się w oniryczne odrętwienie – był to dom nawiedzony przeszłością, powracającą widmowo do naszych czasów. Wyspiański w konkretnych osobach uchwycił ogólne postawy, które rozpoznalibyśmy i dzisiaj, może pod innymi etykietkami. Chyba już najwyższy czas przestać postrzegać Plotkę o Weselu jako jedyną drogę interpretacji, choć, poza tym, że jest to świetny tekst, Boy niesamowicie potrafił wyczuć wagę tego dramatu także z pespektywy badań historycznych.

Jan Klata po swojemu wplótł w Wesele elementy współczesne, nie stroniąc od kontrowersyjnych wtrąceń i interpretacji. Na scenie dzieje się dużo, a mimo to tekst Wyspiańskiego brzmi wyraźnie. Nie zagłusza go black metalowa kapela weselna, czyli zespół Furia, pełniący także funkcję złowróżbnego Chochoła. Nie tłumi go głośny śmiech, kłótnia, słowna przepychanka.

Przekorny to zabieg ze strony reżysera, by do prowadzenia weselnej zabawy zaprosić muzyków grających black metal. I stworzyć przy tym tam znakomite sceny choreograficzne. W tej wersji Wesela chocholi taniec towarzyszy nam od początku, zapowiadając przyszłe wydarzenia. Jest omenem, rodem z filmów grozy.

W ogóle to Wesele ma raczej ciemne barwy – dużo w nim  czerni i czystych, prostych kolorów: bieli ślubnych strojów, ciemnych kamizelek, okraszonych barwnymi plamami. Czerwieni bucików Panny Młodej. Zosia i Haneczka w przykrótkich sukieneczkach suną po scenie jak upiorne bliźniaczki z Lśnienia, na tle innych biesiadników kolorowe jak kwiaty, fascynująco kontrastując z otoczeniem.

W tym spektaklu doskonale widać również, jak zgrany i pełny jest zespół Starego Teatru. To było siódme przedstawienie w ciągu czterech dni a aktorzy grali na pełnej petardzie. Nie potrafię wskazać jednego nazwiska – każdy ma w tym spektaklu swoje miejsce, swoje 5 minut albo 30 sekund, ale każdy taki epizod dopełnia całość. Jak w kalejdoskopie przesuwają się sceny i postaci, migają urywki rozmów, przemyka jakieś widmo, brzmi muzyka. Czasem Jan Klata wkłada w czyjeś usta kwestie innych, czasem zamienia kolejność scen, trochę jakby tworzył scrapbookingowo album wspomnień. Czasem patrzymy na te zabiegi z rozbawieniem, a czasem z przerażeniem wynikłym z ciemnej tonacji samego dramatu.

Nie wiem, czy Wyspiański byłby zadowolony z takiej interpretacji. Miał wyraźnie określoną wizję swoich dramatów. Natomiast myślę, że najwierniejszy recenzent tego spektaklu, Tadeusz Boy-Żeleński, odnalazłby w nim odbicie współczesności.

Mnie tak podane Wesele przekonuje. Ostatnio jest to mój ulubiony tekst dramatyczny, odkrywanie go na nowo sprawiło mi ogromną radość, choć brakowało mi trochę muzycznego akcentu na finał. Nie ma na koniec hipnotycznego tańca – jest bezruch. Brak działania.

Cieszy mnie, że bogactwo tego, co wydarza się na scenie, wynika przede wszystkim z bogactwa oryginalnego tekstu. Nie został on zmarginalizowany, ale wyeksponowany w nowym kontekście. Jasiek wrócił w końcowej scenie starszy o dziesiątki lat. Jak długo spali biesiadnicy? Chocholi trans trwa nadal, dzisiaj mógłby się przejawiać pewną obojętnością. Zanurzeni w wirtualnym świecie tracimy zainteresowanie tym rzeczywistym, z rzadka tylko przypominając sobie, że bez  tego drugiego ten pierwszy by nie istniał, ale prawdziwy jest tylko ten wokół nas i to w nim powinniśmy działać. Żeby na koniec nie zostać tylko ze sznurem.

O SPEKTAKLU

WESELE

Tekst: Stanisław Wyspiański

Adaptacja, reżyseria: Jan Klata

Premiera: 12 maja 2017 r, Duża Scena Starego Teatru, ul. Jagiellońska 1

Scenografia / kostiumy / reżyseria światła: Justyna Łagowska

Choreografia:  Maćko Prusak

Muzyka: FURIA

Asystent scenografa: Piotr Halter

Realizator dźwięku: Łukasz Kamiński, Adam Gajewski

Asystent reż. / inspicjent / sufler: Katarzyna Gaweł

Asystenci reżysera: Paweł Sablik, Andrzej Błażewicz

 

OBSADA

Radczyni:  Anna Dymna

Panna Młoda: Monika Frajczyk

Rycerz Czarny: Małgorzata Gorol

Haneczka: Ewa Kaim

Rachel: Katarzyna Krzanowska

Gospodyni: Beata Paluch

Maryna: Jaśmina Polak

Zosia: Anna Radwan

Ksiądz:  Bartosz Bielenia (09.06.’17, 16:15 – Krystian Durman)

Kacper: Maciej Charyton

Gospodarz: Juliusz Chrząstowski

 Jasiek: Krystian Durman

Dziennikarz: Roman Gancarczyk

Kuba: Grzegorz Grabowski

Żyd: Mieczysław Grąbka

Poeta: Zbigniew W. Kaleta

Hetman: Zbigniew Kosowski

Pan Młody: Radosław Krzyżowski

Dziad / Upiór: Ryszard Łukowski

Wernyhora: Zbigniew Ruciński

Czepiec: Krzysztof Zawadzki

Stańczyk **:  Edward Linde-Lubaszenko, Jan Peszek

Klimina: Elżbieta Karkoszka

Jasiek: Andrzej Kozak

Chochoł: Michał Kuźniak

Kosynierzy: Mikołaj Głowacki, Janusz Jarecki, Grzegorz Sterliński, Krzysztof Szczygieł, Wojciech Szczygieł, Sławomir Wojciechowski

TRAILER:

Teatr bogaty prostotą. „Edward II” w Starym [recenzja]

Obejrzany 31 maja 2017 r.

Nie widziałam dotąd żadnej sztuki napisanej przez Christophera Marlowe’a. Cieszę się, że pierwszą jest ta w reżyserii Anny Augustynowicz. W sam raz na pierwsze spotkanie widza z tekstem. Temu spektaklowi właściwie bliżej do próby czytanej: brak w nim bogatych dekoracji, królewskiego przepychu strojów i przerysowania gry. Ale to spektakl, w którym się trwa, i w który zanurza się od pierwszych minut.

Co więcej, jego prosta forma pozwala na umieszczenie go w szerszym kontekście, wyjście poza nawias królewskiego dworu. I na uważność. Dialog, rozmowa, słowa…  To one wysuwają się tutaj na pierwszy plan. Aktor staje przed widzem i mówi tekst. Tekst wyzwala emocje. Jest nam bliski.

Z pewnością jest to również najprzystojniejszy spektakl Starego Teatru (lub jeden z najprzystojniejszych), ze względu na wyłącznie męską obsadę: Bartosz Bielenia (znakomity Gaveston!), Juliusz Chrząstowski, Szymon Czacki (Mortimer w typie bad boya), Michał Majnicz, Błażej Peszek (zjawiskowa Izabela), Jan Peszek (wspaniała rola tytułowa), Jacek Romanowski, Krzysztof Zawadzki, i Mieczysław Mejza, który współtworzy warstwę muzyczną. Teatralna wersja Men in black. Czy zatem jest to spektakl o mężczyznach? Myślę, że jednak ogólnie o człowieku, bez względu na płeć czy rolę społeczną.

Każdy z nas spotyka przecież na swej drodze przejawy nietolerancji, hipokryzji, społecznego ostracyzmu. A czasem sam je generuje. W tej historii nikt nie jest bez winy. Edward II zdradza żonę z faworytem, Gaveston szuka zemsty na lordach, Izabela spiskuje z Mortimerem, rada chce  przejąć władzę, wplątując w knowania królewskiego syna i brata… Nienawiść rodzi nienawiść, nietolerancja – agresję, brak zrozumienia – przemoc. Trudno jednak nie współczuć królowi i jego kochankowi, którzy zdają się darzyć wzajem szczerym uczuciem. Edward II płaci ogromną cenę za bycie szczerym we wszystkich przejawach życia. To nie przystoi królowi – nie tak się robi politykę. Król nie chce grać w swoim teatrze – podaje tekst, rozgrywa dialogi, ale wydaje się obserwować scenę zza kulis, jak gdyby myślał didaskaliami.

Największym bogactwem tego spektaklu jest jego prostota: czarne stroje lordów, czerwona bluza króla, korale Izabeli… Kostiumy wtapiające się w tło, kilka rekwizytów. Korona, leżąca samotnie na scenie – i to o nią walczą nie tylko narody, ale i krajanie? Kawałek metalu, który można rzucić na deski. Symbol upadku władzy.

Jak ostro brzmią słowa dramatu w ciszy teatru. Gorzki to spektakl, mimo kilku powodów do uśmiechu. Ironiczny i bez skrupułów opowiadający o ludzkich słabościach, ograniczeniach, błędnych wyborach. O ulotności szczęścia.

Trudne to musi być zadanie dla zespołu tak znakomitych aktorów grać taką sztukę w sposób powściągliwy, a równocześnie tak naładowany znaczeniem. Wymaga to samokontroli ekspresji i oszczędności formy. Otrzymujemy pięknie oprawiony tekst, który bez reszty skupia uwagę i zmusza nas do zastanowienia się nad nim w kontekście naszej codzienności.

 

O SPEKTAKLU

EDWARD II

Premiera: 31 maja 2014 r., Scena Kameralna Starego Teatru przy ulicy Starowiślnej

 

TEKST: CHRSTOPHER MARLOWE

PRZEKŁAD: JULIUSZ KYDRYŃSKI

REŻYSERIA, OPRACOWANIE TEKSTU: ANNA AUGUSTYNOWICZ

DRAMATURGIA: MICHAŁ BUSZEWICZ

 

SCENOGRAFIA: MAREK BRAUN

KOSTIUMY: WANDA KOWALSKA

REŻYSERIA ŚWIATEŁ: KRZYSZTOF SENDKE

OPRACOWANIE MUZYKI: MIECZYSŁAW MEJZA

INSPICJENTKA / SUFLERKA: IWONA GOŁĘBIOWSKA

 

OBSADA

BARTOSZ BIELENIA: GAVESTON / KRÓL EDWARD III

MICHAŁ MAJNICZ:  JOKER: ARCYBISKUP, BISKUP, ARUNDEL, LIGHBORN

JACEK ROMANOWSKI: KENT

JAN PESZEK: KRÓL EDWARD II

BŁAŻEJ PESZEK: KRÓLOWA IZABELA

KRZYSZTOF ZAWADKI: LANCASTER / LEICESTER

SZYMON CZACKI: MORTIMER

JULIUSZ CHRZĄSTOWSKI: WARWICK / MATREVIS

MIECZYSŁAW MEJZA / BOGDAN DŁUGOSZ:  PEMBROKE (rola dublowana)

 

TEASER

Lokalnie: Impreza u hrabiny. Niedziela na Majówce Hrabiny Zofii w Krzeszowicach [relacja]

Potoccy zostawili po sobie krzeszowickie parki, pałacyki, budynki uzdrowiskowe i echo hucznie obchodzonych imienin hrabiny Zofii z Branickich Potockiej. Obecnie imię hrabiny patronuje corocznej imprezie plenerowej, Majówce Hrabiny Zofii. Tegoroczna edycja miała miejsce 27 i 28 maja, a ja miałam okazję uczestniczyć w drugim dniu tego wydarzenia.

Duchy przeszłości

Majówce towarzyszy konkurs na najlepszą stylizację z epoki patronki, czyli z XIX wieku. Jeśli więc kiedyś zbłądzicie w te strony w czasie majówkowego szaleństwa, niech nie zdziwią Was grupki pań i panów  w wytwornych „tualetach” z tamtych lat. Suknie do ziemi, fraki, wachlarze w dłoniach pokrytych rękawiczkami… Ach, co to były za czasy dla garderoby! Choć przy temperaturach, które zaproponowała nam miłościwie panująca Pogoda, poświęcenie statystów musiało być ogromne. Niemniej jednak efekty bywały zachwycające.

Równie pięknie prezentowali się majówkowi konferansjerzy, Wojciech Skibiński i Katarzyna Słota-Marciniec, towarzyszący scenicznym prezentacjom. Co prawda widziałam ich tylko przez chwilę, przed finałem krzeszowickiego weekendu, ale już ta mała próbka dawała pojęcie o całości.

Tradycja ręcznie robiona

Przez cały weekend działał Jarmark Tradycji i Rękodzieła, gdzie na stoiskach można było nabyć różne tzw. cuda-wianki: ręcznie robione kwiaty, biżuterię, samodzielnie szyte ozdoby, zabawki, dekoracje, fikuśne foremki do ciasteczek, ozdoby z mechanizmów zegarowych, ceramikę, decoupage… Było w czym wybierać. Patrząc na te wszystkie dobra, miałam dziką ochotę sama coś zmajstrować. Tak inspirująco działało tamto otoczenie.

Był miód, stoisko z przyprawami i innymi rarytasami. I oczywiście odpustowe słodycze. To się krzeszowicki Gladiator napatrzył! Bo wszystko to przed jego brązowym spojrzeniem, w centrum miasta.

Perfumy Modrzejewskiej

28 maja była także ostatnia okazja, by obejrzeć wystawę poświęconą Helenie Modrzejewskiej w Pałacu Vauxhall. Ekspozycję stanowiło kilka gablot, zawierających m.in. rękopisy i zdjęcia słynnej aktorki. W „ardeńskim lesie” eksponatów, jak napisali twórcy wystawy w jej opisie, poutykano sceniczne stroje artystki.

Na końcu tego uroczego labiryntu można było powąchać, czym pachniała piękna Helena. O to nazwisko walczyli różni producenci. Firma Larkin wyprodukowała całą linię kosmetyków, sygnowanych nazwiskiem „Modjeska”, czyli anglojęzycznym odpowiednikiem „Modrzejewskiej”. Madame zdecydowanie wiedziała, jak się robi reklamę. Gdyby żyła dzisiaj, pewnie byłaby milionerką. Pół buteleczki stuletnich perfum nadal roztacza wokół siebie tamten zapach, może nieco przyblakły przez te wszystkie lata, ale jednak. Magia.

W ostatniej sali odtworzono salon artystki, a w nim porzucona porcelana (też zresztą sygnowana jej nazwiskiem), suknia, toaletka… Trochę tak, jak gdyby Helena wyszła na chwilę i zaraz miała tam wrócić.

Żałuję, że nie miałam okazji bardziej zanurzyć się w tej wystawie, bo można by w niej błądzić bez końca. Twórcom należą się solidne gratulacje. Było pięknie.

Prześliczna wokalistka i pa pa pa…

Nie widziałam wszystkich punktów programu, a był on bogaty, ale po zbłądzeniu na wystawę i zwiedzeniu Jarmarku, wróciłam na koncert finałowy Majówki. Przez cały ten czas towarzyszyła mi moja Rodzicielka i obie bawiłyśmy się wspaniale.

Gwiazdą wieczoru byli Skaldowie, których już raz udało mi się posłuchać podczas jednego z letnich koncertów w Radiu Kraków, kilka lat temu. I byłam nimi wtedy zachwycona. Kiedy więc dowiedziałam się, że bracia Zielińscy z zespołem zagrają w Krzeszowicach, nie mogłam tego przegapić. Przecież to pół wieku historii polskiej piosenki.

Nie do końca podobają mi się formuły plenerowych koncertów, bo wiadomo, że czas na scenie trzeba wypełnić raczej hitami, znanymi wszystkim. Jednak piosenki Skaldów są tak urocze, że można słuchać ich w kółko. Cieszę się, że większość z nich znałam na pamięć i mogłam śpiewać wraz z zespołem.

Prześlicznej wiolonczelistki, poza piosenką, niestety na scenie nie było, ale za to pojawiła się na niej równie śliczna córka Jacka Zielińskiego. W  Krzeszowicach Skaldowie zagrali rodzinnie, bo, poza córką, na scenie znalazł się także syn i zięć pana Jacka. Świetny skład! Ze sceny biła energia, której można by się spodziewać bardziej po stadionie piłkarskim niż zespole muzycznym.

Były oczywiście historie o babci Ludwice, co „przed każdym zawałem stawiała kabałę”, była prześliczna wiolonczelistka, biegnący ulicą króliczek… Było wspomnienie Zbigniewa Wodeckiego. Nadal nie wierzę, że go nie ma. Były Medytacje wiejskiego listonosza. Kto jeszcze pisuje listy? Uwielbiałam to robić. Była także jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie istnieją na świecie: W żółtych płomieniach liści. Niesamowitym poprawiaczem humoru okazał się utwór Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma, a także odśpiewana wraz z publicznością piosenka Z kopyta kulig rwie. I tyle jeszcze innych klasycznie pięknych piosenek. Niby jest to nadal muzyka rozrywkowa, ale jak to miło, że jednak o czymś.

Krótko mówiąc, było wspaniale. Idealne zwieńczenie Majówki Hrabiny Zofii. Kilka lat temu równie dobrze bawiłam się na majówkowym graniu Grzegorza Turnaua. Oby kolejne imprezy u hrabiny były równie udane.