W Krakowie, przy Starowiślnej 55, mieści się najmniejszy teatr, w jakim do tej pory byłam. A w nim scena z widownią dla trzynastu widzów, Scena Pokój. Miejsce to tworzą przemili ludzie, których pasja i rozliczne talenty wyglądają z każdego kąta tego kameralnego teatru, a nawet ze ścian. Spektakl w reżyserii Dariusza Starczewskiego, „…i zawsze przy mnie stój”, był moim pierwszym pretekstem do odwiedzenia tego miejsca, ale chętnie znajdę sobie w przyszłości jeszcze jakiś inny. Serdecznie dziękuję Ewie Błachnio za ten pierwszy.
To był dla mnie wieczór pierwszych razów teatralnych: nowe miejsce, pierwszy spektakl w reżyserii Dariusza Starczewskiego, pierwsza sztuka Tomasza Jachimka. I pierwsze spotkanie sceniczne z Ewą Błachnio jako aktorką teatralną. Do tej pory znałam ją jedynie z działań kabaretowych i około-kabaretowych. Chociaż jej udział w teatralnym świecie nie był dla mnie tajemnicą, nie miałam wcześniej okazji, by zobaczyć ją w repertuarze dramatycznym. A była to duża przyjemność.
Bardzo mnie cieszy, że spektakl Tomasza Jachimka nie okazał się kolejną komedyjką romantyczną, z gatunku tych, którymi łatwo wypełnić widownię znacznie większą, niż ta przy Starowiślnej 55. I chociaż myślę, że spektakl „…i zawsze przy mnie stój” nie miałby problemów z frekwencją, na pewno nie jest on płaską farsą. Ewa Błachnio oraz Elżbieta Bielska wcieliły się w podwójne role, idealnie oddając złożony charakter tego spektaklu. Bo nawet trudno nazwać mi go komedią, choć były w nim sceny bawiące do łez. Powiedziałabym raczej, że to komediodramat. Psychodrama.
Mamy tutaj do czynienia z zetknięciem dwóch światów: dosłownie i w przenośni. Rozmowy Anielic Stróżek przeplatają się z pogawędkami z ich podopiecznymi. W tle tajemniczy Sławek – przedmiot pożądania. I klasyczna sytuacja „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Lub ma zamiar. To jest także historia, która próbuje odpowiedzieć na pytanie, co właściwie oznacza „anielska cierpliwość” i gdzie są jej granice. A przede wszystkim jest to opowieść o kłamstwie i jego konsekwencjach.
Ewa Błachnio okazała się wspaniałą aktorką, potrafiącą przekazać swoją grą całą tęczę emocjonalną, w sposób, który sprawia, że widz jej wierzy. Wierzy w autentyczność jej postaci. Podobnie zresztą prezentowała się jej sceniczna partnerka, Elżbieta Bielska, którą również oglądałam na scenie teatralnej po raz pierwszy. Jest to aktorka o niezwykłej ekspresji, którą towarzysząca mi siostra porównała do ekspresji Krystyny Jandy. I myślę, że było to niezłe porównanie.
W spektaklu podobało mi się wszystko: od reżyserii, poprzez grę, prostą scenografię i niezwykłe kostiumy (trochę kojarzące się z estetyką Becketta), po światło i dźwięk. Wszystko dopięte na ostatni guzik i pięknie zaprezentowane. Takie realizacje sprawiają, że od razu po wyjściu z teatru chciałoby się do niego wrócić. Kameralna atmosfera może peszyć początkującego widza (ja na przykład wolę być raczej obserwującą niż obserwowaną), ale gwarantuję, że spektakl rozwiewa wszystkie ewentualne wątpliwości na korzyść miejsca. Jest fantastyczny. Polecam serdecznie.
O SPEKTAKLU
„…i zawsze przy mnie stój”
Tekst: Tomasz Jachimek.
Reżyseria: Dariusz Starczewski
Scenografia: Urszula Czernicka
Kostiumy: Misia Łukasik, Dina Bienfait
Muzyka: Mateusz Kobiałka
Światło: Marek Oleniacz
OBSADA:
Ewa Błachnio
Elżbieta Bielska
WIĘCEJ:
Strona spektaklu na www.sztukanawynos.wordpress.com: ...I ZAWSZE PRZY MNIE STÓJ