Co łączy pingwina z Szekspirem? „Triumf Woli” w Teatrze Starym

Obejrzany 5 stycznia 2017 roku.

triumf-woli-rez-monika-strzepka-narodowy-stary-teatr-2016-12-22
Fot. Zbigniew Rogalski, źródło: news.o.pl

Potrzebujecie czegoś na rozluźnienie? Idźcie na Triumf Woli w Teatrze Starym. Tam oczekuje na Was nie jeden happy end, ale cała seria szczęśliwie zakończonych wydarzeń. Szekspir gawędzi z McDonaldem, a malkontenci przechodzą w końcu na jasną stronę mocy. Cytat goni cytat, klasyka prasowe wycinki, smutek, żal i strach przechodzą płynnie w nadzieję i radość.

Uśmiechniecie się wiele razy, jeszcze więcej razy będziecie się śmiać. Może nawet czasem nie będziecie wiedzieć, dlaczego. Widzom udziela się szalona atmosfera na scenie. Aktorzy wydają się bawić równie dobrze. Mam nadzieję, że tak jest, bo ten wspaniały zespół zasłużył sobie na chwilę luzu. Radości. Zabawy.

Nie zauważycie, kiedy minie kolejna godzina. Posłuchacie dobrej muzyki. I może z zaciekawieniem będziecie wypatrywać pingwina, który, niczym jaskółka zwiastująca wiosnę, przewija się w dialogach. Tak. Pingwina. Na scenie. W teatrze.

Początek Triumfu Woli nie zapowiada się zbyt optymistycznie. Oto znajdujemy się na samotnej wyspie, razem z grupą rozbitków ocalałych z katastrofy lotniczej, rzuconych w scenerię zapożyczoną jakby wprost z serialu Lost, w równie nerwowej atmosferze. Niespodziewanie jednak pojawiają się pierwsze przebłyski słońca. Po każdej ostrej wymianie zdań, po każdym rozczarowaniu, wyparowaniu sił, wraca fala optymizmu i czysta radość. Nadzieja wchodzi przez szeroko otwarte drzwi i rozsiada się wygodnie.

Wiele dobrego przeczytacie o tym spektaklu. Wystarczy dobrze poszukać. Ja na pewno na niego wrócę. Jeśli uda mi się kupić bilet, bo zainteresowanie jest duże. W ogóle mnie to nie dziwi. Z pewnością nie jest to klasycznie skomponowana sztuka, z linearnym rozwojem fabuły. Jest zbiorem historii. Ale czy właśnie tym nie jest nasze życie? Zbiorem chwil, kolekcja anegdot do opowiadania, przezwyciężonych problemów i tych, które jeszcze czekają na swoje rozwiązanie? Małych i dużych spraw. Triumf Woli to życie w pigułce. Nie ma podziału na historie ważne i  nieistotne. Każda z nich wnosi coś w darze dla świata. Coś optymistycznego. Czy jest to historia pingwina, czy pierwszej kobiety, która przebiegła maraton. Nawet, jeśli czasem ten optymizm lekko ironizuje.

Najnowszy spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki jest pozytywnym odbiciem świata zmierzającego do polubownych rozwiązań spornych spraw, tolerancji, nieskrępowanej radości z bycia tu i teraz. Nie ignoruje zła. Akceptuje je, oswaja i pokazuje, że obok nas dzieje się także wiele dobrego. Dobrze, że tamten niewesoły rok Teatr Stary zakończył tak optymistycznie. Jeszcze lepiej, że ten optymizm naznaczył początek nowego roku. Niech zostanie z nami na dłużej.

 

O SPEKTAKLU

TRIUMF WOLI

SCENARIUSZ: Paweł Demirski

Premiera: 31.12.2016 r, Duża Scena, ul. Jagiellońska 1

 

REŻYSERIA: Monika Strzępka

INSPICJENT / SUFLER / ASYSTENT REŻYSERA: Hanna Nowak

DRAMATURGIA: Paweł Demirski

SCENOGRAFIA: Martyna Solecka

KOSTIUMY: Arek Ślesiński

MUZYKA: Stefan Wesołowski

RUCH SCENICZNY: Jarosław Staniek

WIDEO: Robert Mleczko

 

OBSADA:

Dumny i wściekły – Juliusz Chrząstowski

Człowiek który nie umiał mówić o sobie dobrze / Brat McDonald 2 – Marcin Czarnik

Yoga śmiechu / Songhoy blues – Monika Frajczyk

Dashrath Manjhi ‘Mountain Man’ / Zły Wilk 2 – Radosław Krzyżowski

Górnik / Dobry Wilk 2 – Michał Majnicz

Mongolski chłopiec – Marta Nieradkiewicz

Rachel Carson – Dorota Pomykała

Wróżka / Zły Wilk 1 – Anna Radwan

Kathrine Switzer / Dobry Wilk 1 – Dorota Segda

Samoańska reprezentacja w piłkę nożną – Małgorzata Zawadzka

William Szekspir – Krzysztof Zawadzki

Gays Support The Miners / Brat Mcdonald 1 – Krystian Durman – gościnnie

Wuj McDonald – Adam Nawojczyk

 

 

Matki, żony i aktorki. O książce „Aktorki. Portrety” Łukasza Maciejewskiego

Łukasz Maciejewski, Aktorki. Portrety, wyd. Znak Litera Nova, Kraków 2015.

 aktorki

 

Ta książka miała być moją ostatnią przeczytaną w 2016 roku. Przewrotny los sprawił jednak, że to z nią zaczęłam swój czytelniczy rok 2017. I to jest bardzo dobry początek.

 

Łukasz Maciejewski zebrał tytułowe portrety aktorek, złożone z ich wypowiedzi, swoich wrażeń, młodzieńczych fascynacji i rozmów z czternastoma damami teatru i kina. Na okładce widzimy lekko zarysowaną fleszami aparatów sylwetkę tajemniczej kobiety. Aktorki. Karty książki wypełniają ją konkretnymi rysami, dodając jej wiele osobistych szczegółów i nie odzierając z tej tajemniczości.

Przyznaję, że po książkę sięgnęłam skuszona trzema nazwiskami: Krystyny Jandy, Anny Radwan, Doroty Segdy. Nie ujmując nic pozostałym bohaterkom zbioru, te trzy artystki są mi najbliższe: ekspresją, rolami, które mogłam zobaczyć, i emanującą z nich siłą przyciągania. Książkę czytałam jednak „po bożemu”, nie skacząc z rozdziału do rozdziału, od nazwiska, do nazwiska. Nie było to zbyt trudne, bo każda z opisanych artystek ma wiele do opowiedzenia. Poza wymienionymi wyżej aktorkami, sportretowane słowem zostały: Jadwiga Barańska, Iga Cembrzyńska, Bożena Dykiel, Jolanta Fraszyńska, Maja Komorowska, Emilia Krakowska, Grażyna Szapołowska, Marzena Trybała, Małgorzata Zajączkowska, Magdalena Zawadzka, Joanna Żółkowska.

Bije z tych historii radość i optymizm, choć nie brakuje w nich zwykłych, ludzkich smutków i problemów. Przewijają się jak na starej, filmowej taśmie, wspomnienia z planów i scen, podróże, gale, spektakle. Migawki z wojny, młodości, komuny, ze Stanów, sprzed kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Pojawiają się postaci z filmów i sztuk. Nazwiska reżyserów, profesorów, aktorów. Również zagranicznych.

A wszystko to wyłania się w przyjacielskich pogawędkach. Jest w tych rozmowach, w tych zapiskach dużo ciepła. Wyczuwa się wzajemną sympatię rozmówców. Nie ma tutaj fałszywej skromności, mydlenia oczu, historyjek o niczym. Jest za to spora doza autentyzmu. Autor tego zbioru z pewnością posiadł dar pięknej konwersacji. I portretowania słowami.

Kiedy czyta się te krótkie opowieści o życiu i bajce, można usłyszeć głosy. Te konkretne   timbry. Ja słyszę je bardzo wyraźnie. Janda w Boskiej! i piosenkach Osieckiej. Radwan w monologu z Bitwy Warszawskiej 1920, Segda jako Barbara Niechcic w nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!. Zwłaszcza te dwa ostatnie, przeze mnie teatralnie oswojone. I inne, bardziej filmowe, piosenkowe, kabaretowe, telewizyjne. Przyjazne głosy wyjątkowo uzdolnionych kobiet.

Ta książka to dowód na to, że jeśli naprawdę kocha się to, co się robi, robi się to znakomicie. Z pasją, sercem, oddaniem. A potem przychodzi sukces. I tak oto mężczyzna, Łukasz Maciejewski, zapewnił mi kobiecy, motywujący początek roku. Dziękuję.

 

Łąka Cafe, odc. 24: Kolorowe okulary [opowieść]

W POPRZEDNIM ODCINKU

Stefan spędził wspaniałą, rodzinną Wigilię. Klara sprowadziła jego mamę, poza tym w Łąka Cafe pojawili się wszyscy przyjaciele. Ślimak przeczytał Opowieść Wigilijną, by uhonorować ten wieczór czymś specjalnym. Znów udało mu się podarować radość wszystkim swoim bliskim.

lakowyserial_24

ŁĄKA CAFE

 ODC. 24: Kolorowe okulary

– Co robisz w Sylwestra? – Stefan instynktownie wyczuwał, że to jedno z najbardziej irytujących pytań we wszechświecie. Jemu zostało ono zadane już po raz piąty w ciągu tygodnia. Tym razem jego autorką była kawka Klara.

– Nie wiem, Klaro, doprawdy, nie zastanawiałem się nad tym jeszcze… – odparł Stefan, uparcie wpatrzony w okno. Śnieg stopił się niemal zupełnie, ale te szarobure barwy też miały w sobie jakiś trudny urok. Niedawno minęły Święta, poprzedzone bardzo udaną Wigilią. Wreszcie spotkał się z matką. Klarze udało się też przetransportować jego brata z maluchami. Niestety, ślimak nie mógł dłużej uciekać przed rzeczywistością. Wielki Bob dopiął swego. Paskudny gołąb. Znowu trzeba będzie zmienić siedzibę Łąka Cafe. A przecież tak pięknie się tutaj urządzili.

– Stefan, przecież to już! Dzisiaj! – podekscytowała się Klara.

– Wiesz, jakoś nie mam ochoty. Na nic – Stefan nie mógł nic poradzić na ogarniające go przygnębienie. Walczył tak długo. Ale ten koniec roku, to całe bieganie… Myślał, że będzie mu lżej, miał wokół siebie przyjaciół. Zaczął myśleć o tym, co mógł zrobić inaczej? Czy mógł uniknąć tych problemów? Wielki Bob nie był zbyt miły, ale może należało się go słuchać. No, ale teraz i tak już było za późno. – To był dziwny rok. Nie uważasz? – zapytał Klary.

– Ale jaki udany! – Klara nie poddawała się. Już zauważyła, że nie chodziło tylko o Sylwestra. – Spójrz, znaleźliśmy tę Łąkę, tutaj na Wrzosowym Wzgórzu. Spotkałeś wiele wspaniałych osobowości! Nauczyłeś się czytać i świat od razu wypiękniał!

– Masz rację! – uśmiechnął się ślimak, choć jeszcze bez przekonania.

– No i najważniejsze – Klara puściła oczko do przyjaciela. – Poznałeś Stefanię.

– Rozmawiacie o mnie? – Stefania wpełzła między przyjaciół, pchając tacę na kółkach z trzema kielichami wypełnionymi kolorowymi drinkami ze słomkami. – Pomyślałam, że sobie zrobimy tutaj takiego małego Sylwestra. Tak jak nasi ludzi. Oni tu później wpadną. Stenia zaraz przyjdzie. A potem jeszcze… kilku znajomych. – Stefan nie mógł oderwać od niej wzroku. – Co, ubrudziłam się?

– Jesteś niesamowita – powiedział ślimak, przytulając się do swojej wybranki. – Obie jesteście! – dodał, zerkając na Klarę.

– Jestem zazdrosna! – Stenia przycupnęła obok nich ze swoją szklaneczką.

– Steniu! Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez ciebie! – odparł ślimak, zupełnie szczerze.

– Dlatego nie musisz się przejmować kolejną zmianą lokalu, wiesz? – powiedziała Stenia. – Przecież was nie zostawię.

– Nie muszę? – Stefan rzucił to pytanie w pustkę, ale naprawdę nie musiał się tym przejmować! Stenia miała rację! – No nie muszę! – rzucił uradowany. I rzeczywiście czuł, że to tylko kolejna zmiana, nic, czego nie można pokonać wspólnymi siłami. Wielki Bob nie może zniszczyć tego, co najważniejsze. Przyjaźni, solidarności, lojalności. Przywiązania. W zasadzie było mu go żal. On chyba nie miał przyjaciół.

– Dokładnie. Chciałeś stworzyć miejsce spotkań. Miejsce wymiany myśli, poglądów i powszechnie serwowanej radości. Nawet jeśli tylko pod postacią filiżanki z kawą – dodała Klara. – Udało ci się raz i drugi. Uda się i po raz trzeci. No i cieszmy się tymi chwilami, które nam tutaj zostały – mówiła Klara, klepiąc przyjaciela po skorupce.

–  Masz rację, Klaro. Zabraliśmy Łąkę do miasta. Ona jest w nas. Możemy przenieść ją gdziekolwiek, ona zawsze będzie z nami – mówił Stefan. To było jak nagłe olśnienie. Miejsce jest ważne, to prawda. Ale miejsce tworzą ci, którzy w nim bywają. Wiedział to od dawna. Musiał sobie to tylko przypomnieć.

A potem nagle Stefan przestał rozpamiętywać to, co było nie tak. Myślał o tym, jak radośnie było w czasie ostatniej Wigilii i czekał, aż pojawią się jego przyjaciele. Przyszli wszyscy: Eustachy, i mrówki, i Bob, zaprzyjaźniony gołąb. I nawet ten Bob, który jeszcze niedawno był ochroniarzem Wielkiego Boba (bo wszystkie gołębie miały na imię Bob). Już nie chciał nim być. Były żuki (także narzeczony Stenii), Mole Książkowe i oczywiście, ludzie z Łąka Cafe. Oni też powiedzieli, że pójdą ze Stefanem, dokąd tylko będzie chciał.

Wybiła północ. Stefania, nie zważając na otoczenie, obdarzyła Stefana długim całusem. Ślimakowi zakręciło się w głowie, ale uśmiech nie znikał z jego oblicza.

– To będzie dobry rok – wyszeptała Stefania, przytulając się do ślimaka. – Mam takie przeczucie.

Gdy  Łąkę wypełniły życzenia noworoczne, Stefan wiedział, że to naprawdę będzie dobry rok. Za oknem, na nocnym niebie, błyskały wielobarwne fajerwerki. Stefan pomyślał, że tak musi wyglądać świat oglądany przez kolorowe okulary. I postanowił już nigdy ich nie zdejmować. No, chyba tylko po to, żeby przetrzeć szybki.

KONIEC

To już ostatni odcinek serialu o Łąka Cafe, ślimaku Stefanie, kawce Klarze i ich przyjaciołach. Wszystkie odcinki zostaną zebrane w e-booku, który znajdziecie na mojej stronie, jak tylko powstanie.

Zapraszam Was do prawdziwej Łąka Cafe. Stefan tam już na Was czeka. Na razie jeszcze przy Zamoyskiego 50. Wpadnijcie do niego na kawę, a może opowie Wam jeszcze jakieś inne historie. Dobrego Nowego Roku!