Recykling literacki [odc. 2]

Recykling literacki

Dawno nie pisałam nic rymowanego, więc dzisiaj zrecyklingowałam zdanie z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, które właśnie sobie odświeżam.

Otworzyłam książkę w przypadkowym miejscu. Padło na stronę 102. Zdanie, które wylosowałam to kwestia Poety:

„Dawno nie miałem snu, jak ten wieczór, jak ta noc.”

Zdanie składa się z dziesięciu słów, więc mój wiersz liczy sobie dziesięć strof. Nie każda strofa zawiera jeden z wylosowanych wyrazów, choć w niektórych użyłam kilku słów z wybranego zdania.

Początek: 20.00, koniec: 20.47, czyli zmieściłam się w godzinie.

Tytuł:

Poszyjemy, zobaczymy

Dawno temu i nieprawda”.
Ale ta najszczersza w świecie,
Że się ciągle moja nitka
Z wełną twego losu plecie.

Nie mów, proszę, „Miałem kiedyś
Szal wełniany naszych losów”,
Bo choć spruty, to wciąż przecież
Miękko nas kołysze do snu.

Nie mów: „Minął tamten wieczór,
Prysnął czar przytulnych rozmów”
Może minął, lecz ten  przecież,
Też ogrzewa ciepłem koców.

Nie powtarzaj „Tamtej nocy
Nie wrócimy między nami”
Bo tej nocy też możemy
Ponaprawiać szwy ściegami.

Jak?” Nie pytaj, nie wyjaśnię
Nie spisano w poradniku
W jaki sposób stworzyć właśnie
Nowy wykrój w naszym życiu.

Ta zagadka jak na razie
Czeka na swe rozwiązanie
Ważne, że nieprawdy naszej
Nie niszczymy brudów praniem.

Ta noc może nie wełniana,
Może nie pokryta pluszem,
Ale własna, choćby lniana
Od surowych  naszych wzruszeń.

Nie musimy dziergać znowu
Poprutego szala marzeń
Poszyjemy, zobaczymy
Co nam jeszcze się przydarzy

Nie szukajmy dziury w całym
Nie cerujmy wspomnień skrycie
Posplatajmy nasze nici
Niech się nam tka nowe życie

Może dawno i nieprawda,
Ale ta najszczersza w świecie,
Że się ciągle moja nitka
Z wełną twego losu plecie.

Łąka Cafe, odc. 5: Nieszczęście w szczęściu [opowieść]

ŁąkowySerial_5

W POPRZEDNIM ODCINKU:

Żuk Jose wrócił w swoje strony, pozostawiając za barem bardzo smutną biedronkę. Stefan trochę się zasmucił, bo zależało mu na szczęściu Stenii, a trochę ucieszył, bo stracił potencjalnego rywala. Klara pocieszała zarówno Stenię, jak i Stefana. Klara jest dobra w pocieszaniu. Stefania chciała sprowadzićdo Łąka Cafe zespół Kamień Żuka. Stefanowi nie spodobał się pomysł sprowadzenia kilku uzdolnionych żuków. Tylko nie żuki. Jego uwagę przykuła ożywiona rozmowa Stefanii i motyla Eustachego, lokalnego artysty. Co z tego wyniknie?

 ŁĄKA CAFE

ODC. 5: Nieszczęście w szczęściu

– Daj spokój, Stefan! – Klara próbowała zachować resztki cierpliwości, ale gdy Stefan po raz pięćdziesiąty (co najmniej) tego dnia westchnął i mruknął, że żuki to zło, nie wytrzymała. Ewidentnie coś musiała robić nie tak, bo ślimak nie reagował na jej subtelne próby zbliżenia go do Stefanii i nadal godzinami wpatrywał się w bar, za którym uwijała się Stenia. Biedronka już nieco przebolała rozłąkę z Jose i obecnie z uśmiechem obsługiwała członków zespołu Kamień Żuka. Bo Stefania, rzecz jasna, postawiła na swoim i panowie z nowej, przebojowej grupy przybyli na wrzosowe wzgórze, by zaśpiewać. Tak, bo na domiar złego, to była męska grupa a capella, z rockowym dreszczykiem emocji.

– No ale przecież wyraźnie widzę, że…

– Ona jest po prostu miła dla naszych gości! Weź ty się lepiej zajmij jakimś prawdziwym problemem, dobra? – wybuchła kawka.

Stefan posłusznie rozejrzał się w poszukiwaniu „prawdziwego problemu” i nawet jeden znalazł. W kącie lokalu Stefania chichotała jak najęta, zabawiając motyla Eustachego.

– A ten tutaj czego chce? – zapytał ślimak podejrzliwie. Klara tylko westchnęła głośno. Stefan udał się w kierunku zajętej rozmową pary.

– …i ona mi wtedy mówi, że powiesiła jagodowy portret obok malinowego, bo akurat miała ochotę na taki koktajl, wyobrażasz sobie? – Eustachy zakończył swoją opowieść a Stefania roześmiała się wdzięcznie.

– Wspaniała historia, Eustachy! – ślimaczyca uśmiechnęła się ujmująco. Stefan pomyślał, że równie pięknie potrafi wyglądać tylko Stenia. – To jak będzie z moją propozycją? – dorzuciła Stefania słodkim głosem. Stefan pomyślał, że tak pięknie to nawet Stenia nigdy nie wyglądała.

– Jaką propozycją? – zapytał, a ślimaczyca i motyl równocześnie spojrzeli na niego.

– Stefan, dobrze, że jesteś – rzuciła Stefania. – Eustachy przyniósł nam swoje nowe, owocowe obrazy.

– Stefania chciała zostawić na stolikach materiały do malowania, tak, żeby każdy mógł sobie skopiować mój obraz, albo coś pokolorować…- Motyl raczył udzielić wyjaśnień, choć u niego nie było to zbyt częste.

– O, i bardzo dobry pomysł – ucieszył się Stefan, zupełnie szczerze. Przyda się jeszcze trochę koloru w Łąka Cafe. Kolor zawsze się przydaje.

– …ale nie mógłbym pozwolić, żeby ktoś bezcześcił moje dzieła bez mojego nadzoru! – Eustachy wpadł Stefanowi w słowo. A ślimakowi zrzedła mina.

– Ale czy nie mógłbyś jeszcze… – Stefan próbował perswazji, choć ślimaczyca posyłała mu nerwowe spojrzenia. A może właśnie dlatego.

– Niemniej jednak – motyl znów przerwał Stefanowi – twoja Stefania złożyła mi propozycję.

– Tak, jaką? – ślimak zwrócił się z pytaniem do swojej managerki. Ponadto poczuł, że choć sam Eustachy zaczyna go irytować, to na dźwięk słów „twoja Stefania” zrobiło mu się jakoś tak… ciepło?

– Zaproponowałam Eustachemu, żeby poprowadził warsztaty plastyczne i nauczył uczestników swojego stylu. – Stefan pochwalił w duchu spryt Stefanii. – I jak, przemyślałeś to sobie? – Stefania zwróciła się do motyla.

– Oczywiście. Jestem skłonny zaakceptować tę propozycję. Nie sądzę, aby ktoś był w stanie odtworzyć mój obraz, ale chętnie pokażę innym, jak wykorzystuję talent. – Stefan i ślimaczyca spojrzeli na siebie znacząco. A ślimak dodatkowo pomyślał, że teraz będzie musiał znosić Eustachego dużo częściej. Takie nieszczęście w szczęściu.

W NASTĘPNYM ODCINKU:

Stefan nieoczekiwanie zaczyna dostrzegać kolejne zalety Stefanii. Ślimaczyca organizuje z Eustachym warsztaty plastyczne. No, prawie.  Stefan staje się nieświadomie zazdrosny i trochę psuje jej szyki. Klara boi się, że jej wtrącanie się bardziej szkodzi niż pomaga, dlatego postanawia ratować sytuację… wtrącając się.

 

POPRZEDNIE ODCINKI:

ODC. 1: Dzień jak nie co dzień

ODC. 2: Stenia

ODC. 3: Stefania

ODC. 4: Węzły i supły

Problemy z Przybyszewskim

Stanisław Przybyszewski, zdjęcie w domenie publicznej (źródło: pl.wikipedia.org)
Stanisław Przybyszewski, zdjęcie w domenie publicznej (źródło: pl.wikipedia.org)

Pod koniec XIX wieku Stanisław Przybyszewski rozruszał niemrawe środowisko artystyczne Krakowa, pomagając mu wkroczyć w twórczy okres Młodej Polski. Jest to jego niewątpliwa zasługa i z tym nie polemizuję. Stach był znakomitym animatorem i inspirującą osobowością. Mam jednak problem z Przybyszewskim-artystą i Przybyszewskim-człowiekiem. Kiedyś nawet napisałam o tym tekst pod tytułem Nie lubię Przybyszewskiego.

I to jest właśnie ten problem. Kiedy już, już wydaje mi się, że mogłabym poczuć do tego pisarza sympatię, trafiam na kolejny fakt z jego życia, lub zdanie w jego dziele, które na nowo mnie zniechęca. Ale coś jednak mnie do niego ciągnie, coś mnie ku niemu pcha i skłania do szukania nowych informacji.

Próbowałam czytać jego powieść, Synowie Ziemi. Nie dałam rady. Nie przez język tego utworu, tylko przez jego pyszałkowatą treść. A przecież zdarzało mi się czytać dużo gorsze rzeczy. I równie egzaltowane, które mi się podobały. Czemu akurat te działają na mnie ta odstręczająco? Mogę jedynie podejrzewać, że przez moje głębokie zainteresowanie Boyem-Żeleńskim i jego epoką czuję z tamtymi czasami jakąś emocjonalną więź i nie podoba mi się sposób, w jaki pan Przybyszewski traktuje swoje otoczenie.

Zaopatrzyłam się w miniaturkę Confiteor. Synagoga szatana, która zawiera przekrój przez twórczość tego autora, a także fragmenty jego listów i kilku opracowań na jego temat. Książeczka jest niewielka, ale robiłam do niej kilka podejść. W końcu udało mi się ją przeczytać. I zauważyłam kilka ciekawych rzeczy.

Listy pisane do narzeczonej (późniejszej żony, Dagny) są utrzymane w podobnej stylistyce, co inspirowane jej osobą poematy. Równie egzaltowane są listy do kochanki, Kasprowiczowej (późniejszej drugiej żony). Ta miłosna korespondencja ma w sobie wiele ze stylistyki pisarstwa Przybysza. O ile w liście ogniste słowa i wielokrotnie powtarzane wyznania można usprawiedliwić ich osobistym, miłosnym i prywatnym charakterem, o tyle przenoszenie tych gorących uczuć do literatury w skali niemal 1:1 niekoniecznie wypada korzystnie. Porównajcie sami. W liście do Dagny, tuż przed ślubem, Stach pisze:

„Moja Ducho
Nigdy nie odczuwałem takiej szalonej, rozpacznej tęsknoty za Tobą jak dzisiaj. […]
W Tobie, przez Ciebie jestem – wszystko zawdzięczam Tobie, bez Ciebie jestem niczym, Ty jesteś moim początkiem, Ty jesteś moim końcem moim groźnym błyskiem chmur, i moim kosmicznym praogniem, i wszystkim, wszystkim!”

Tak pisał do niej i o niej zakochany na zabój Stach. Brzmi obiecująco? Może w liście. Poniżej cytat z poematu Hymn do tęsknoty z cyklu Wigilii.

„A teraz widzę Cię!
Wokół Twej głowy wieniec tysiąca nagich błyskawic, burze lat tysiąca rozszarpały Twoje włosy i cała wieczność szczęścia i rozpaczy ludzkiej wściekłym orkanem rozszalała w Twym sercu. Płyniesz na tęczach obłąkanych mocy, a wola Twa gdyby otchłań kipiących sił.”

Nawet bez jego ciągłych deklaracji można zauważyć wyraźną inspirację osobą Dagny. I byłoby to coś pięknego (może nawet w pewien przewrotny sposób było), gdyby nie fakty. A fakty były następujące: Stach poznał Dagny w 1893 roku i to wtedy napisał cytowane przeze mnie słowa. Zakochał się od pierwszego wejrzenia, z wzajemnością. I choć oboje byli wtedy z kimś związani, wkrótce się pobrali. Różniło ich to, że Dagny poprzednią znajomość zerwała, a Stach nie umiał tego zrobić. Jego poprzednia, wieloletnia kochanka czekała z trójką dzieci, aż on raczy się ustatkować. No cóż, zrobił to z inną kobietą, poprzedniej nie raczył powiadomić, po prostu uznał związek za niebyły i uciekł od tej sytuacji. Na unikaniu problemów znał się świetnie. Marta Foerder źle to zniosła i kilka lat później popełniła samobójstwo.

Związek z Dagny był dość szczęśliwy, szalony i pełen wielkich uczuć. Natomiast zakończył się znów w sposób typowy dla Stacha. Zamiast się przyznać do nowego romansu z Jadwigą Kasprowiczową, po prostu odsuwał się od Dagny, podsuwając ją swoim kolegom artystom. Zdaje się, że zamordowanie Dagny przez Emeryka w samą porę spadło Stachowi jak z nieba. Na korzyść Przybysza trzeba przyznać, że z Jadwigą pozostał już do końca życia. Świństwem były natomiast próby wyczyszczenia historii jego twórczości z inspiracji Dagny, a podejmował je co jakiś czas, zaprzeczając swoim wcześniejszym słowom, jakoby całą swoją najlepszą twórczość zawdzięczał znajomości z Duchą.

Żeby nie było: nie wybielam pozostałych uczestników tych historii. Nie podoba mi się zachowanie Stacha, nie ze względu na aspekt seksualny, tylko etyczny. Tak, zdradzali wszyscy, upadali wszyscy, wszyscy pili i robili miliony głupstw i wszyscy (czy większość) mieli zadatek na egocentryków. Ale Stach był wybitnym egocentrykiem, a właściwie egoistą, może i serdecznym w bezpośrednich kontaktach, ale pozwalającym sobie na beztroskę, która raniła bliskich mu ludzi. Bez skrupułów kłamał i naginał rzeczywistość. I chyba źle pojmował znaczenie słowa szczerość w życiu prywatnym. Jego „genialność” literacka wynikała po części z potrzeb epoki, szukającej nowych ścieżek w sztuce, po części z tego wybujałego egocentryzmu. A ponadto jego miłość była przede wszystkim mocno egoistyczna.

I tak właśnie odbieram twórczość Stanisława Przybyszewskiego. Poprzez jego wybujały egoizm, skłonność do kręcenia, do kłamstwa i do manipulacji. Zaryzykowałabym także diagnozę jakichś poważnych zaburzeń psychicznych, ze względu na ciągłe wahania nastroju. A przy tym wszystkim ta urocza osobowość, ten zaraźliwy żar działania, o którym wspominają pamiętnikarze, szczególnie Boy-Żeleński. Duża dwoistość natury, rozdwojenie wręcz.

Myślę, że skoro wreszcie przebrnęłam przez tę niewielką antologię tekstów Przybysza, wkrótce podejmę próbę przeczytania którejś z jego powieści, lub dramatu. Być może nawet poezji. Cały czas liczę na to, że w jakiś sposób zmienię swoje zdanie o nim. Może kiedyś się uda. Chciałabym. Na razie mój problem pozostaje nierozwiązany.