Obejrzane: 28.10.2018 r. w Teatrze Barakah.
Wciągnął mnie świat drag queens. Jest w nim coś nieodparcie fascynującego. Przynajmniej w wersji zespołu Jedynej Rewii Drag Queen w Polsce. Rewia „Królowe dancingu” okazała się być dla mnie nawet jeszcze bardziej interesującym spektaklem, niż „Life & Diamonds”. Myślę, że jest to zasługa polskich utworów, na których oparto czwartą odsłonę teatralnej Jedynej Rewii Drag Queen.
Choć bliskich jest mi wiele utworów obcojęzycznych, to z polską piosenką czuję natychmiastową wyraźną więź emocjonalną, przez to właśnie, że po polsku myślę i analizuję świat. A twórcy rewii sięgnęli w tym spektaklu po kilka naprawdę mocnych utworów.
Najsilniej w pamięci utkwiła mi scena z piosenką „Kochana” śpiewaną przez Renatę Przemyk i Katarzynę Nosowska, zaprezentowana przez Ka Katharsis i Papinę McQueen. Wyciemniona scena, przytłumione światło punktowe i gra mimiką nadały temu utworowi nowej głębi. Był to mocny, emocjononalny, a nawet wzruszający obraz.
Bo tym w zasadzie są te teatralne wykonania – wizualnymi interpretacjami utworów. Mogłoby się wydawać, że to tylko lip sync i technicznie tak, jest to lip sync. Artystki wykorzystują playback, dodają do niego jednak grę aktorską i psychologię własnych, scenicznych postaci. „Kochana” zagrana przez Papinę i Ka Katharsis to był ten moment spektaklu, o którym pomyślałam, że tylko dla niego warto było wejść w ten świat.
Wspaniale było także zobaczyć „Aleję gwiazd” w wykonaniu Ka Katharsis. Mogłabym na nią patrzeć i patrzeć bez końca, i nigdy nie mieć dość. Jest w niej coś, co wykracza poza moją estetykę codzienną, coś trudnego do określenia słowami. Jej kreacje pozostawiają w mojej pamięci niezatarty ślad, choć nie zawsze są łatwe w odbiorze. Jak np. mocna interpretacja sceniczna utworu „Ja pas”. Moim zdaniem mijająca się z intencjami oryginału, za którym zresztą nie przepadam ze względu na jego formę, a do którego jednak wracam po wieczorze w Teatrze Barakah. Coś w tym było mrocznego, jakaś tajemnica.
Kolejnym utworem, który zapadł mi w pamięć, choć był z kompletnie różnej półki emocjonalnej, była piosenka z filmu „Halo, Szpicbródka”, wykonywana przez Irenę Kwiatkowską, a zinterpretowana aktorsko przez Lady Brigitte. Fantastyczna scenka! Nadal uśmiecham się szeroko na wspomnienie tej etiudki estradowej, wykonanej na kilka par nóg. Roztańczonych. Brawa należą się za świetną choreografię i zmysł komediowy, także tancerzy. A tancerze, jak zwykle, byli świetni. Tym razem mogliśmy podziwiać aż trzech pląsających panów (Witolda, Oskara i Karola), którzy stanowili oparcie, oprawę i ważną część aktorskich wystąpień drag queens.
Dał mi do myślenia surowy, nieodsłaniający zbyt wiele „Psalm stojących w kolejce”. Wydawałoby się, że ta piosenka, otwierająca „Królowe dancingu”, zapowiada krytyczny ton spektaklu. Jednak całość wypadła raczej radośnie i optymistycznie, choć nie była przecież pozbawiona cierpkich tonów, jak hipnotyczna „Warszawa” z repertuaru T. Love (w interpretacji Stanisławy Celińskiej), zagrana przez Ka Katharsis. Podobało mi się również bardzo wystąpienie Papiny McQueen jako nieodżałowanej Kory. Co za podobieństwo! I wspaniały hołd.
Lekkości dodawały wejścia Victora Febo, który swoimi iluzjonistycznymi wystąpienia wprowadzał nie tylko odrobinę magii, ale i potężną dawkę czystej zabawy. Któż by nie chciał czasem uwolnić się z jakichś więzów, albo polewitować sobie nad ziemią? Victor zabrał widzów w świat czarów, przy okazji rozbawiając ich do łez. Przynajmniej mnie. Połączenie drag queen z iluzją? Czemu nie! Zwłaszcza jeśli jest to iluzja w tak dobrym wykonaniu. Dodam, że asystentki, Papina i Ka Katharsis, też dawały radę.
Na scenie w „Królowych dancingu” przemykały aż trzy różne osobowości. Każda z nich to inny typ kobiecości – to duża zaleta krakowskiej rewii. Lady Brigitte – klasyczna kusicielka w długich sukniach, Papina McQueen – imprezowa dziewczyna, która potrafi jednak czasem i wzruszyć, i zaskoczyć, oraz niepowtarzalna, kosmiczna Ka Katharsis, która, mam wrażenie, świeci własnym światłem. I te przepiękne tatuaże! Zazwyczaj nie zwracam uwagi na tatuaże, ale w przypadku Katharsis są one naturalną składową.
Owszem, kilka momentów być może bym z tego show wycięła. Uważam jednak, że nie warto skupiać się tutaj na punktach negatywnych, ponieważ tych, które są według mnie oszałamiające i godne zapamiętania, jest o wiele więcej. Dzięki pięknym kostiumom, kolorowemu finałowi, wspaniałej iluzji i wielkiej pasji twórców przez dwie godziny świat zewnętrzny w ogóle dla mnie nie istniał. Nie chciałam skupiać myśli na niczym poza tym, co właśnie rozgrywało się przed moimi oczami i w sferze emocjonalnego tu i teraz. A czy nie o to chodzi w teatrze?
Kolejna Jedyna Rewia Drag Queen – „Królowe dancingu”, jeszcze w starym składzie z Ka Katharsis, będzie grana 8 i 9 grudnia w Teatrze Barakah. Zachęcam do rezerwacji biletów i osobistego zweryfikowania tego pełnego niespodzianek świata scenicznego.