Krakowski półświatek „Belle epoque”. Wrażenia po pierwszym odcinku serialu

Belle epoque, premiera 15.02.2017, 21.30, TVN


Zwiastun serialu Belle epoque na kanale You Tube Sirens konsultacje muzyczne & licencje autorskie.

Kraków przełomu XIX i XX wieku to fascynujące zjawisko: mały, osobny świat na porozbiorowej mapie Polski. Tkwiący między tradycją a nowoczesnością, konserwatyzmem a rewolucją, i nie określający się do końca po żadnej ze stron. Obok dawnych rodów szlacheckich na salonach brylowali miejscowi inteligenci, a zacne mieszczki podsuwały co bogatszym kawalerom swoje dorastające córki. By zdobyć wykształcenie jeżdżono do Lwowa i Wiednia, nie pomijając oczywiście rodzimej uczelni, Uniwersytetu Jagiellońskiego. Miasto huczało od plotek, nie tylko przez popełniane zbrodnie, ale i z dużo błahszych powodów. Kryminalistyka była w fazie raczkowania, a rażące błędy w przeprowadzanych śledztwach były na porządku dziennym.

Niemniej jednak była to barwna epoka. Piękna, jak chce jej francuskie określenie. Rozwijała się literatura i sztuki plastyczne, Teatr Miejski ściągał tłumy widzów, a kobiece „tualety” zachwycały kunsztownymi detalami. Panie w sukniach wieczorowych i panowie w smokingach chadzali na kolacje i uroczyste premiery. Na targach sprzedawano świeże, wiejskie towary, kolorowe kwiaty. Rozmawiano i śmiano się, nie patrząc w smartfony, tylko w oczy rozmówcy.

Do takiego Krakowa wraca bohater serialu Belle  epoque. Bardzo czekałam na tę serię. Trailer zapowiadał się bardzo dobrze. Każdy odcinek ma dotyczyć innej zbrodni. Jan Edigey-Korycki dekadę wcześniej musiał salwować się ucieczką po pojedynku. Teraz przyjeżdża, by pożegnać matkę, która została zamordowana przez nieznanego sprawcę. Rozwikłanie zagadki jej śmierci jest tematem pierwszego odcinka serialu..

Po tym pierwszym epizodzie czuję lekki niedosyt, jeśli chodzi o wątek kryminalny. Liczyłam na to, że zagadka śmierci matki głównego bohatera posłuży jako kanwa dla innych historii kryminalnych. To śledztwo zbyt szybko uwieńczył sukces, choć bohaterowi należałoby pogratulować intuicji detektywistycznej niczym u Sherlocka Holmesa. Niemniej jednak to właśnie przez tego ostatniego, zwłaszcza przez jego słynne wcielenie od BBC, spodziewałam się jednak bardziej skomplikowanej sprawy kryminalnej do rozwiązania.

Dużym plusem serialu są przepiękne zdjęcia, dopracowane kostiumy i charakteryzacja aktorów, którzy radzą sobie w tej epoce naprawdę nieźle. Dobrze zobaczyć Pawła Małaszyńskiego, grającego głównego bohatera, w  roli kostiumowej. Podoba mi się postać Eryka Lubosa. Ten aktor w każdej roli jest tak bardzo sobą, że to nadaje jego postaciom takiego szczególnego, „lubosowego” smaczku.  Pozytywnie zaskoczył mnie wspaniale ucharakteryzowany Olaf Lubaszenko, który wygląda niczym wcielenie umiłowanego Franciszka Józefa.

Na uwagę zasługuje także odmalowanie realiów krakowskiego półświatka. Wyjście poza ramy kawiarnianego życia do kasyn i burdeli, ciemnych zaułków i podejrzanych spelunek. Ogólnie odniosłam wrażenie, że twórcom udało się oddać charakterystyczną atmosferę tego minionego czasu, który dla bohaterów tej historii był czasem realnym, tu i teraz. Dorożki, carsko królewska policja, portrety Franza Josepha na ścianach, krynoliny, bicyklety, meloniki, proszone kolacje… Detale z przeszłości przeniesione na nasze ekrany. Brakuje mi jedynie językowych przypraw, kolorytu lokalnego tamtych lat, tamtejszego savoir-vivre’u.

Podoba mi się czołówka serialu i wykorzystanie w niej utworu muzycznego, Psycho Killer, zespołu Talking Heads. Co prawda użyte w ścieżce dźwiękowej współcześnie brzmiące utwory mogą się wydawać kontrowersyjnym elementem historyzującego serialu, jednak myślę, że dodają mu pewnej lekkości i takiego rockowego pazura.

Czekam na kolejne odcinki Belle epoque. Może nie z ekscytacją, ale na pewno z zainteresowaniem. Ciekawie zapowiada się wątek powracającej przeszłości głównego bohatera, zwłaszcza intrygująca postać damy w bieli, Magdaleny Cieleckiej. Ostatecznie warto obejrzeć chociaż kilka odcinków nawet dla samych zdjęć.

Więcej o serialu

Oficjalna strona serialu: belleepoque.tvn.pl

Dziewczyna z Danii. O „Dziewczynie z portretu” Davida Ebershoffa

Dziewczyna z portretu, David Ebershoff, przekł. Tomasz Bieroń, Znak, Kraków 2016.

 danish girl

Książkę Davida Ebershoffa, znaną u nas jako Dziewczyna z portretu, przeczytałam już jakiś  czas temu. Myślałam, że później sięgnę po film pod tym samym tytułem i porównam historię opowiedzianą filmowymi kadrami z tą zapisaną w powieści. Czas mija, a ja nadal tego nie zrobiłam. I chyba nie czuję takiej potrzeby. Być może kiedyś sięgnę po film, jednak książka wydaje mi się wystarczającym nośnikiem dla tej opowieści, opartej na prawdziwym życiu dwóch artystek: Grety Wegener i Lili Elbe, urodzonej jako Einar.

Sztuka przyjaźni

Historia opowiedziana w powieści opiera się luźno na faktach z życia Lilii Elbe, która jako malarz Einar Wegener poślubiła malarkę Gretę. Gdy Einar postanowił zniknąć, by ustąpić miejsca Lilii, która od zawsze w nim była, Greta wspierała go na dobre i na złe. Małżeństwo się rozpadło, przyjaźń przetrwała do końca. Bo Lili i Greta stały się najlepszymi przyjaciółkami. A świat zyskał kolekcję portretów z twarzą Lilii. Jest to więc przede wszystkim opowieść o miłości i przyjaźni, które pokonują każdą przeszkodę.

Cena bycia sobą

Operacja zmiany płci, choć zakończyła się dla Lilii tragicznie, była w istocie operacją przywrócenia właściwej płci. Możemy odczytywać tę historię dosłownie, jednak ja widzę w niej potężną metaforę życia każdego z nas, kto odważy się być innym, niż wszyscy. Lili zapłaciła życiem za marzenie o ostatecznym wyzwoleniu  i bycie sobą.

Każdy, kto decyduje się na życie poza nawiasem, na bycie innym, otwarte głoszenie własnego zdania, naraża się na porażkę i wykluczenie. Każdy płaci jakąś cenę za bycie świadomym użytkownikiem własnej egzystencji. Za wolność bycia sobą.

Dlatego tak ważne jest, by mieć wokół siebie ludzi, którzy może nie do końca podzielają nasze zdanie, ale będą gotowi wspierać nas w każdej decyzji, jeśli uznają, że tego właśnie potrzebujemy, by żyć zgodnie z własnym  sumieniem. Ta opowieść może dać czytelnikom siłę i nadzieję, których należy szukać wokół siebie w chwilach zwątpienia i bezsilności, a takie z pewnością nadejdą. Bo tak skonstruowana jest rzeczywistość.

To także przypomnienie, by wyławiać z życia chwile radości i wspólnoty a także uczyć się wspólnego  przeżywania nie tylko gorszych momentów, ale też tych dobrych.

The Danish Girl

Może to drobiazg, jednak nie mogę przestać o tym myśleć. Przekłady tytułów filmowych, i nie tylko, na język polski zazwyczaj z oryginałem mają niewiele wspólnego, czasem wręcz mijają się z intencjami twórców dzieł wyjściowych. Rozumiem względy komercyjne. Rozumiem licentia poetica tłumacza, sama ją stosując. Jednak uważam, że czasem warto zachować tytuł jak najbardziej zbliżony do oryginału, aby przypadkiem nie ingerować w przekaz twórcy. Sądzę, że przykład tej książki (i filmu) to właśnie przypadek takiej ingerencji. Choć pewnie się czepiam.

Oryginalny tytuł brzmi The Danish Girl [Dziewczyna z Danii, Duńska dziewczyna]. W polskiej wersji użyto określenia Dziewczyna z portretu, które brzmi ładnie, ale według mnie odbiera oryginalnemu określeniu pewną wartość znaczeniową. Co wygląda trochę tak, jakby polscy wydawcy nie do końca godzili się na akceptację faktu, że Lili Elbe czuła się kobietą, była nią, także poza portretem. Nie decydowały o tym koronki i makijaż. Lili narodziła się dzięki obrazom, ale żyła poza nimi. Dziewczyna z portretu była po prostu dziewczyną z Danii.

 

Co łączy pingwina z Szekspirem? „Triumf Woli” w Teatrze Starym

Obejrzany 5 stycznia 2017 roku.

triumf-woli-rez-monika-strzepka-narodowy-stary-teatr-2016-12-22
Fot. Zbigniew Rogalski, źródło: news.o.pl

Potrzebujecie czegoś na rozluźnienie? Idźcie na Triumf Woli w Teatrze Starym. Tam oczekuje na Was nie jeden happy end, ale cała seria szczęśliwie zakończonych wydarzeń. Szekspir gawędzi z McDonaldem, a malkontenci przechodzą w końcu na jasną stronę mocy. Cytat goni cytat, klasyka prasowe wycinki, smutek, żal i strach przechodzą płynnie w nadzieję i radość.

Uśmiechniecie się wiele razy, jeszcze więcej razy będziecie się śmiać. Może nawet czasem nie będziecie wiedzieć, dlaczego. Widzom udziela się szalona atmosfera na scenie. Aktorzy wydają się bawić równie dobrze. Mam nadzieję, że tak jest, bo ten wspaniały zespół zasłużył sobie na chwilę luzu. Radości. Zabawy.

Nie zauważycie, kiedy minie kolejna godzina. Posłuchacie dobrej muzyki. I może z zaciekawieniem będziecie wypatrywać pingwina, który, niczym jaskółka zwiastująca wiosnę, przewija się w dialogach. Tak. Pingwina. Na scenie. W teatrze.

Początek Triumfu Woli nie zapowiada się zbyt optymistycznie. Oto znajdujemy się na samotnej wyspie, razem z grupą rozbitków ocalałych z katastrofy lotniczej, rzuconych w scenerię zapożyczoną jakby wprost z serialu Lost, w równie nerwowej atmosferze. Niespodziewanie jednak pojawiają się pierwsze przebłyski słońca. Po każdej ostrej wymianie zdań, po każdym rozczarowaniu, wyparowaniu sił, wraca fala optymizmu i czysta radość. Nadzieja wchodzi przez szeroko otwarte drzwi i rozsiada się wygodnie.

Wiele dobrego przeczytacie o tym spektaklu. Wystarczy dobrze poszukać. Ja na pewno na niego wrócę. Jeśli uda mi się kupić bilet, bo zainteresowanie jest duże. W ogóle mnie to nie dziwi. Z pewnością nie jest to klasycznie skomponowana sztuka, z linearnym rozwojem fabuły. Jest zbiorem historii. Ale czy właśnie tym nie jest nasze życie? Zbiorem chwil, kolekcja anegdot do opowiadania, przezwyciężonych problemów i tych, które jeszcze czekają na swoje rozwiązanie? Małych i dużych spraw. Triumf Woli to życie w pigułce. Nie ma podziału na historie ważne i  nieistotne. Każda z nich wnosi coś w darze dla świata. Coś optymistycznego. Czy jest to historia pingwina, czy pierwszej kobiety, która przebiegła maraton. Nawet, jeśli czasem ten optymizm lekko ironizuje.

Najnowszy spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki jest pozytywnym odbiciem świata zmierzającego do polubownych rozwiązań spornych spraw, tolerancji, nieskrępowanej radości z bycia tu i teraz. Nie ignoruje zła. Akceptuje je, oswaja i pokazuje, że obok nas dzieje się także wiele dobrego. Dobrze, że tamten niewesoły rok Teatr Stary zakończył tak optymistycznie. Jeszcze lepiej, że ten optymizm naznaczył początek nowego roku. Niech zostanie z nami na dłużej.

 

O SPEKTAKLU

TRIUMF WOLI

SCENARIUSZ: Paweł Demirski

Premiera: 31.12.2016 r, Duża Scena, ul. Jagiellońska 1

 

REŻYSERIA: Monika Strzępka

INSPICJENT / SUFLER / ASYSTENT REŻYSERA: Hanna Nowak

DRAMATURGIA: Paweł Demirski

SCENOGRAFIA: Martyna Solecka

KOSTIUMY: Arek Ślesiński

MUZYKA: Stefan Wesołowski

RUCH SCENICZNY: Jarosław Staniek

WIDEO: Robert Mleczko

 

OBSADA:

Dumny i wściekły – Juliusz Chrząstowski

Człowiek który nie umiał mówić o sobie dobrze / Brat McDonald 2 – Marcin Czarnik

Yoga śmiechu / Songhoy blues – Monika Frajczyk

Dashrath Manjhi ‘Mountain Man’ / Zły Wilk 2 – Radosław Krzyżowski

Górnik / Dobry Wilk 2 – Michał Majnicz

Mongolski chłopiec – Marta Nieradkiewicz

Rachel Carson – Dorota Pomykała

Wróżka / Zły Wilk 1 – Anna Radwan

Kathrine Switzer / Dobry Wilk 1 – Dorota Segda

Samoańska reprezentacja w piłkę nożną – Małgorzata Zawadzka

William Szekspir – Krzysztof Zawadzki

Gays Support The Miners / Brat Mcdonald 1 – Krystian Durman – gościnnie

Wuj McDonald – Adam Nawojczyk