Pięć Autorek, jedna Reżyserka i dwie Artystki

Dzisiaj 8 marca. Chciałabym napisać co nieco o kobietach, które wyrażają siebie w różnych rodzajach twórczości. Kiedy myślę „Kobieta tworząca”, nasuwa mi się od razu kilka nazwisk. Spisałam te, które wniosły do mojego życia coś jeszcze poza pięknem, interesującą książką czy piosenką. Wśród nich jest pięć pisarek i poetek (Halina Poświatowska, Agnieszka Osiecka, Wisława Szymborska, Lucy Maud Montgomery, Margit Sandemo), jedna reżyserka (Monika Strzępka), oraz dwie artystki – rzeźbiarka Camille Claudel i malarka – Frida Kahlo. Oto, czego się od nich nauczyłam.

Lucy Maud Montgomery – Ania, nie Andzia

Najwcześniej była Lucy Maud Montgomery i jej „Ania z Zielonego Wzgórza”. Chciałam być Anią. No przynajmniej jeśli chodzi o charakter. Czego by nie mówić o Ani (nie Andzi) Shirley dzisiaj, dla mnie była symbolem tego, że warto być sobą. Mimo wszystko.

Margit Sandemo – niepokora popłaca?

„Saga o Ludziach Lodu” to seria książek, które wciągałam po kilka tygodniowo. Cała seria nie wystarczała mi na wakacje, więc bywało, że niektóre tomy czytałam podwójnie. Wiele tam było mądrych, silnych kobiet, które walczyły o swoje. Biła z nich duża pewność siebie. Też tak chciałam. No jak nie kochać Sol?

Halina Poświatowska – liryka codzienności

Halina Poświatowska i jej piękne frazy o przemijaniu i pasji, o życiu chwilą, o czerpaniu ze świata tego, co najlepsze, tu i teraz. To dzięki jej poezji zrozumiałam chyba wreszcie, że biały wiersz to nie przypadkowo zapisane wersy, w dowolnej kolejności w zestawie „miksuj i łącz”. To przemyślane struktury, nadające formę konkretnym myślom i odczuciom.

Agnieszka Osiecka – dusza kobiety

Kto lepiej odkryje kobiecą duszę, niż kobieta? Jedna z moich mistrzyń piosenki. Jej teksty bywają przewrotne, ironiczne, zabawne, a zaraz potem pełne zadumy. Przecież to definicja kobiecej sfery emocjonalnej, w której mieści się tak wiele odczuć, cała skala emocjonalnych uniesień. Tak bym chciała opowiadać o kobiecie.

Wisława Szymborska – lepiej…

Ciągły błysk w oku był chyba znakiem rozpoznawczym pani Wisławy. Dla mnie jest ona przede wszystkim autorką znakomitych lepiejów. Ta krótka forma poetyckiej rozrywki znakomicie poskramia rozwlekłość frazy. I pobudza do nieustannego wysiłku szare komórki. Nie tak łatwo wymyślić kilkadziesiąt wierszyków w dwóch wersach, o identycznej konstrukcji.

Monika Strzępka – teatr nieoczywisty

Monika Strzępka i Paweł Demirski, powinnam dodać. Wspaniały duet teatralny. Monika Strzępka reżyseruje sztuki przewrotne, nieoczywiste, które łączą porozumiewawcze mrugnięcia, wybuchy śmiechu i gorzką analizę świata. Jej „Bitwa Warszawska 1920” to obecnie jeden z moich ulubionych spektakli Teatru Starego. Wcześnie nie widziałam w teatrze tak trafnego połączenia historii i współczesności. Jest w tym coś więcej niż zabawa formą. Jest duże wyczucie aktora i znakomite obsadzenie ról, zwłaszcza tych kobiecych. Ten spektakl nauczył mnie na nowo miłości do żywego teatru.

Camille Claudel – wolność kamienia

Camille Claudel to francuska rzeźbiarka, siostra znanego pisarza, kochanka znanego rzeźbiarza, sama znana jeszcze zbyt mało. A jednak odkąd poznałam jej rzeźby, wyrywające się z brył surowca do życia, widzę wagę sztuki, jej znaczenie dla jednostki jeszcze dosadniej. Camille w rzeźbie była wolna. I moim zdaniem o wiele bardziej utalentowana niż mistrz Rodin. Jej twórczość pokazuje, że tworzenie własnej sztuki wyzwala. Choćby tylko na moment.

Frida Kahlo – wewnętrzna siła

Frida Kahlo wiele przeszła w swoim życiu. Choć pod jego koniec była kaleką, czerpała radość z każdej chwili. Stworzyła jedyną w swoim rodzaju kolekcję autoportretów, które opowiadają o jej życiu nie gorzej niż album pełen fotografii. I choć to jej twarz widnieje na obrazach, nie wyczuwam w tym niezdrowego egoizmu. Raczej próbę przekazania świadectwa – bądźcie szczęśliwi, przeżywajcie świat w pełni, ze wszystkimi odcieniami emocji, bądźcie sobą.

Wszystkiego dobrego, Dziewczyny. Bądźmy sobą!

Krakowskie duchy wiecznie żywe

Dla mnie Kraków przepełniony jest duchami przeszłości, ale takimi „żywymi”, wrośniętymi na stałe w kamienice, ulice, a nawet drzewa. Idąc samą tylko Karmelicką nie potrafię nie myśleć o Boyu, Przybyszewskim, Dagny, o karczmie na jednym z rogów, o austriackich koszarach i o ulicy Rajskiej. Nagromadziło się tych moich duchów przez lata i pewnie jakieś nowe jeszcze przybędą. Dzisiaj chciałabym napisać co nieco o duchach bardziej klasycznych, związanych z ogólną historią Krakowa.

Pewnego dnia, szukając zupełnie innych informacji, trafiłam na jeden z folderów promujących Kraków, „Duchy w Krakowie”, który w oryginale możecie pobrać na stronie kraków.pl. Dowiedziałam się z niego kilku interesujących szczegółów na temat duchowego (dusznego?) Krakowa.

Czarne Damy i królowe

Ponoć po zamku na Wawelu snuł się niegdyś duch Anny Jagiellonki. I nawet w pewien sposób potwierdziły to władze austriackie. W 203. rocznicę śmierci królowej jeden z pięciu felczerów austriackich, których duch nastraszył, przestrzelił sobie stopę po tym, jak zemdlał ze strachu. Normalnie takie wydarzenie sąd odczytałby jako miganie się od obowiązków, „brak odwagi i samookalecznie”, jak wspomina autor broszury, Michał Kozioł. Jednak uszło mu to na sucho: ze względu na datę tegoż zajścia uznano jego wytłumaczenie za prawdziwe. I co Wy na to?

Po Krakowskich dziedzińcach przemykają też aż dwie Czarne Damy. Pierwsza z nich widywana bywała w Magistracie, którego najstarszą część stanowi Pałac Wielopolskich, starej, magnackiej rodziny. Według legendy Czarna Dama z Magistratu to duch panny z Wielopolskich, która została ścięta przez własną rodzinę i w sekrecie pochowana w pałacowych murach z powodu nieodpowiedniego wyboru matrymonialnego. W 1909 roku odkryto kobiecy szkielet, ale Czarna dama ujawniała się jeszcze do polowy XX wieku.

Druga czarna zjawa to Czarna Dama na Zbóju, którą można zobaczyć w Kościele Św. Benedykta na Krzemionkach. Jest to duch pewnej księżniczki, pochowanej według legendy pod ołtarzem, która odbywa pokutę za grzechy. W zamian za swoje uwolnienie oferuje ogromne bogactwa. Jest tylko jeden warunek: w czasie wyznaczonym przez Czarną Damę należy wydać na jedzenie i napitki w krakowskich lokalach całą fortunę, którą otrzyma się od owej księżniczki po złożeniu oferty jej odczarowania. I pisząc „całą”, mam na myśli „całą”, nie może pozostać ani jeden grosz. Jeden ze śmiałków miał właśnie taki problem i skończyło się to dla niego niezbyt dobrze… Po prostu stracił chłopak głowę. Nie wiadomo, czy za sprawą diabła, czy owej księżniczki.

Koszmary w koszarach

W budynku dzisiejszej Politechniki, znajdowały się niegdyś koszary austriackie. Podobno pracownicy uczelni do dzisiaj przekazują sobie informacje o dziwnym stukaniu, jakby w blachę, w okolicach współczesnego laboratorium. Według legendy tak daje o sobie znać duch jednego z żołnierzy, który właśnie tam popełnił samobójstwo.

Według innej legendy latem 1910 roku doszło do niezwykłych wydarzeń w jednym z krakowskich Fortów. Obecnie w tym miejscu mieści się Obserwatorium Astronomiczne. Wtedy, w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła cała zmiana strażników. Nie znaleziono śladów walki, nic nie zginęło. Do tej pory sprawy nie rozwikłano.

Miły ten Kraków

We wspomnianym folderze znajdziecie więcej takich ciekawostek. Osobiście chciałabym podzielić się jeszcze jedna historią, którą znalazłam na stronie obecnego krakowskiego hotelu Holiday Inn, mieszczącego się w Pałacu Pareńskich na Wielopolu. Na przełomie XIX i XX wieku salon Elizy Pareńskiej był ośrodkiem życia kulturowego. Tutaj bywali poeci, malarze, pisarze, m.in. Boy-Żeleński, czy Wyspiański, a siostry Pareńskie stawały się inspiracją dla wielu dzieł. Niestety, najmłodsza z nich, Lizka, od zawsze miała problemy psychiczne, była uzależniona od morfiny i wpadała w depresję, co skończyło się jej tragiczną śmiercią w wyniku samobójstwa. Ponoć jej duch błąka się teraz po dawnym domu rodzinnym. Może szuka pocieszenia? Oby kiedyś je znalazła.

Wiele by pewnie jeszcze można wyszukać takich historii z duchami, niemała ich część skrywa ludzkie tragedie sprzed lat. Najpiękniej i najstraszniej podsumował tę krakowską przypadłość życia przeszłością Iwaszkiewicz, pisząc w wierszu Kraków:

„Jaki miły ten Kraków. Sami nieboszczycy:
Tu pani Arturowa wysiada z karocy,
Tu Boy chodząc po Rynku wielkim głosem krzyczy
Z żalu, zupełnie trzeźwy, o samej północy. […]”

I tak chyba jest. Trochę jak u Woody’ego Allena w filmie O północy w Paryżu, ten świat niby już minął, ale jeszcze jest obok, choć wiemy, że nie możemy go dosięgnąć.

Źródło:

Michał Kozioł, „Duchy w Krakowie”, na stronie: http://krakow.pl/informacje_pomocnicze/31743,artykul,po_polsku.html

O przekładzie piosenki literackiej – Europejski Dzień Języków [felieton]

26 września świętowaliśmy Europejski Dzień Języków. Z tej okazji chciałabym nawiązać do kulturotwórczej i edukacyjnej roli piosenek obcojęzycznych. Wielu wspaniałych artystów spoza naszego kraju polska publiczność mogła poznać dzięki znakomitym przekładom ich tekstów.

Zwracam uwagę na przekład literacki jako narzędzie, które można wykorzystać w nauce języków obcych. Jeśli Waszym celem jest opanowanie na przykład języka francuskiego, z pewnością wcześniej czy później sięgniecie po piosenki Edith Piaf czy Jacques’a Brela. Znakomite przekłady Wojciecha Młynarskiego, zwłaszcza tekstów belgijskiego autora, co prawda nie opowiedzą Wam dokładnej treści tych utworów, ale z pewnością oddadzą ich sens. Przy wyższym stopniu zaawansowania językowego będziecie w stanie dostrzec niuanse różniące oryginał od tłumaczenia oraz wszystkie te punkty, które sprowadzają je do wspólnego mianownika. Po nitce do kłębka możecie odkrywać bogatą twórczość obu panów, zahaczając o jej kontekst kulturowy i historyczny.

Postrzegając piosenkę w ten sposób możecie studiować nie tylko jej konstrukcję językową, ale i jej umiejscowienie w konkretnym czasie i przestrzeni. A nawet jej interpretacje. Co więcej, w przypadku tak popularnych twórców jak Jacques Brel, takie studiowanie może nie mieć końca. Przekłady jego tekstów pojawiają się w wielu krajach, w różnych językach i wykonaniach. Jeśli chcecie się o tym przekonać osobiście, wpiszcie w wyszukiwarkę nazwisko Brel oraz tytuły Następny, Au suivant i Next. Po polsku ten tekst wykonywali m.in Michał Bajor i Jacek Bończyk.

W drugim dużym kręgu artystów chętnie przekładanych na język polski znajdują się twórcy anglojęzyczni, na czele z Nickiem Cavem i Leonardem Cohenem, ostatnio także Bobem Dylanem. Piękne, choć nie zawsze wierne przekłady Cohena (co akurat częste w świecie przekładu) tworzył Maciej Zembaty a wiele z nich zebrano w starym, telewizyjnym koncercie Pieśni miłości i nienawiści. To tam młody Andrzej Poniedzielski śpiewał Maleńka nie wolno się żegnać w ten sposób, a w Cohena wcielał się znakomity aktor, Roman Wilhelmi. O popularności pieśni Cohena świadczą kolejni artyści, którzy po nie sięgają. Niedawno nowe przekłady autorstwa Michała Kuźmińskiego zinterpretował na tematycznej płycie Michał Łanuszka.

Do chętnie przekładanych w Polsce poetów piosenki należą: Rosjanin Bułat Okudżawa (w surowych, ale pięknych wykonaniach Kaczmarskiego) czy czeski bard, Jaromir Nohavica. Dołączają do nich nowe nazwiska, odkrywane dla polskiej sceny muzycznej przez zdolnych tłumaczy i wrażliwych wykonawców. Sami spróbujcie zanurzyć się w obcojęzyczne teksty utworów, które w jakiś sposób Was poruszają. Może odkryjecie je nie tylko dla siebie, ale i dla innych?

Przekład tekstu poetyckiego, a szczególnie tego piosenkowego, nie jest łatwym zadaniem. Przekład nigdy nie będzie oryginałem, nie odda jego rytmu, pierwotnej myśli autora, jego interpretacja będzie miała inną melodię języka, naznaczoną wrażliwością tłumacza, choćby różnice znaczeniowe były tylko kosmetyczne. Jednak bez przekładu mogłyby nas ominąć piękne piosenki, wspaniałe światy stworzone na nowo dla polskiego słuchacza na trwałej kanwie oryginalnego autora. Przekład ocala więc dla nas utwory obcojęzycznych twórców. Doceniajmy ogrom pracy polskich tłumaczy, którzy opowiadają nam historie Brela, Cohena, Nohavicy i tylu innych wspaniałych artystów. I korzystajmy z możliwości, jakie daje nam dobrze napisana piosenka literacka dla rozwoju naszej znajomości języków obcych (a także naszego języka).

A na za kończenie zostawiam link do jednej z moich ulubionych interpretacji piosenki Au suivant, którą wykonuje Wende Snijder. Kliknijcie tutaj – smacznego!