Papierowe Love – 5 powodów, za które kocham papier

Na początku był papier

Papier jest wspólnym mianownikiem moich działań i fascynacji. Najpierw były zeszyty, czasem brystol albo blok techniczny i rysunkowy na plastyce. Jak u każdego. Potem, kiedy zaczynałam składać słowa w wiersze, a dużo później w piosenki, zapisywałam je na ulotkach albo serwetkach, w gazetkach reklamowych i wyrwanych kartkach.

Następnie pojawiły się notesy i skoroszyty z zapiskami do opowiadań, albo fragmentami myśli zachowanymi „na zaś”. I oczywiście z notatkami ze studiów. Moja praca magisterska powstała w pierwszym zarysie na makulaturze, użyłam zadrukowanych z jednej strony kartek. Uwielbiam papierowe bilety, szelest książkowych stron i stare zdjęcia.

Kartka do kartki

Odkąd pamiętam zajmowałam się też tworzeniem przy pomocy papieru, najczęściej takiego, który już miałam pod ręką. Za bazy służyły mi tektury z tylnej części bloków, a jako ozdobny papier wykorzystywałam papier do pakowania prezentów. Zdarza się to także teraz. Te pierwsze próby nie były wybitnie piękne, ale dawały radę jako artystyczne wyżycie się. Potem odkryłam quilling, dzięki któremu z pasków papieru można wyczarować całe obrazy, zdobienia przedmiotów a przynajmniej kwiatki. Próbowałam swoich sił w różnych dziedzinach rękodzielniczych, ale zawsze wracałam do papieru.

I tu wkracza on, cały na biało (lub nie)

Kilka lat temu, już nawet nie pamiętam dokładnie kiedy, odkryłam scrapbooking. I wtedy przepadłam. Moje pierwsze scrapbookingowe kroki stawiałam, jak wiele polskich scraperek, dzięki tutorialom Kasi Gruszy z kanału ScrapKate. Tam nauczyłam się podstaw i zakochałam się w pięknych papierach do scrapbookingu, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Jeden z pierwszych albumów zrobiłam oczywiście z rolek po papierze toaletowym (według popularnego tutorialu wspomnianej Kasi Gruszy). Umieściłam w nim stare zdjęcia ze zbiorów mojej babci. Do dzisiaj mam skrawki papierów, z których wtedy korzystałam i jeszcze zdarza mi się ich do czegoś użyć.

Istnieje tak wiele technik opartych na pracy z papierem, że chyba nigdy nie uda mi się wypróbować wszystkich. Papieroplastyka, scrapbooking, cardmaking, quilling, decoupage, papierowa wiklina, papier mâché, kolaż… Wiele z nich się łączy i przenika. Papier jest więc wdzięcznym materiałem dla artystycznych dusz i niezwykłym pośrednikiem między wyobraźnią a tym, co powstaje z niego przy pomocy ludzkich dłoni.

Papierowe Love

Jest wiele powodów, za które papierowi należy się dozgonna miłość. Oto 5 rzeczy, za które kocham papier.

1. Jest dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji.

Pusta kartka działa na mnie jak wyzwanie, choć bywa, że trudno postawić pierwszy krok. Zwykle jednak wystarczy zacząć, a słowa lub kolejne warstwy pracy pojawiają się same.

2. Pozwala mi wyrazić myśli bez oceniania.

Na kartce papieru mogę zapisać wszystko. Od własnych uczuć i emocji, co pomaga zrzucić nieco psychicznego bagażu, po luźne myśli i nawet niezbyt mądre pomysły. W moich zeszytach znajduje się materiał wyjściowy do co najmniej kilku fabuł, fragmenty tekstów piosenek, jakieś wyrwane z kontekstu zdania, ale też niezbyt udane rysunki okładek albumów, albo kartek. Nie robię tego zbyt często, ale czasem muszę coś rozrysować, żeby zaplanować kolejne etapy tworzenia.

Ostatnio zaczęłam prowadzić także art journal, a nawet dwa. Na razie jestem na etapie sprawdzania, czy taka forma działania twórczego jest dla mnie, ale po kilku eksperymentalnych stronach przyznaję, że działa to niezwykle odprężająco na umysł. W moich art journalach używam także skrawków papierów do scrapbookingu, serwetek, niewykorzystanych wcześniej odbitek stempli itp. Daje mi to ogromną satysfakcję i pozwala uwolnić myśli.

3. Działa na mnie uspokajająco.

Praca z papierem pozwala mi ukoić nerwy i skupić się na czymś przyjemniejszym. Znakomicie daje odpocząć umysłowi, przekierowując go na działanie twórcze.

Już nawet sam wybór papieru w sklepie sprawia mi dziką radość, a zakup nowych papierów zawsze działa na mnie jak zastrzyk nowej, dobrej energii. Nawet kiedy przeżywałam ostatnio poważny kryzys zdrowotny, na pocieszenie kupiłam sobie pakę papierowego szczęścia.

4. Pozwala mi tworzyć ładne rzeczy.

Nie potrafię rysować. Czasem coś nabazgrzę, ale rysownikiem nazwać się nie mogę. Moje zdolności malarskie też są bardzo dalekie od ideału. Natomiast mając piękny papier potrafię zamienić go w ładną kartkę, albo elegancki albumik. A możliwości są niemal nieograniczone. Kompozycje za każdym razem mogą wyglądać inaczej, więc nie grozi mi monotonia, a do odkrycia jest jeszcze wiele technik. Z papierem nigdy nie będę się nudzić.

5. Jest piękny.

„I ma wspaniałe mięśnie”, chciałoby się dodać za kabaretem Potem. Ale nie, papier nie ma mięśni, choć gdyby miał na pewno byłyby wspaniałe.

Papier może być dziełem sztuki. Jest coś urzekającego już nawet w zwykłym papierze satynowanym, a co dopiero w arkuszach do scrapbookingu, albo papierze czerpanym. Moje ulubione arkusze papieru do scrapbookingu są takiej urody, że poważnie myślę o wyklejeniu nimi ściany, jeśli tylko wpadnę na to, którą ścianę mógłby spotkać taki zaszczyt.

Kiedy byłam mała, pisywałam listy na pięknej papeterii. Do robienia notatek wystarczą świstki, pojedyncze kartki z zeszytu, ale zeszyt również może być ładny i sprawiać estetyczną radość. Piękne są dla mnie stare, pożółkłe książki i nowe, pachnące jeszcze drukarnią. Na papierowe cuda można patrzeć bez końca.

Każdy kto mnie zna, wie, że moja miłość do papieru jest szczera i głęboka. Może nawet zaczyna być lekko obsesyjna, no ale jak można przejść obojętnie obok arkusza, a nawet bloczka, pięknego papieru. No nie da się. Można przez chwilę walczyć i opierać się pokusie, ale papier i tak w końcu wygra. Nie w tym miesiącu, to w następnym. A jak wiadomo, papier cierpliwy jest, łaskawy jest, nie unosi się pychą itd. Jak można go nie kochać?

A jakie są Wasze powody miłości do papieru? Lubicie ładne, papierowe gadżety? Zbieracie ulotki z teatrów albo bilety? A może kolekcjonujecie zeszyty? Miłość niejedno ma imię.

 

Szukasz papierowego prezentu? Odwiedź mój sklep

Lokalnie: Janusz Radek u hrabiny Zofii w Krzeszowicach

21 czerwca 2019 roku, pierwszego dnia trzydniowej Majówki Hrabiny Zofii, na krzeszowickim rynku wystąpił Janusz Radek z zespołem. To była najlepsza niespodzianka, jaką mogły zrobić mi Krzeszowice. Nie sądziłam, że doczekam koncertu Janusza Radka, jednej z moich muzycznych miłości, w tak bliskiej okolicy. Dobra robota, gmino!

Choć zaproszenie artysty zajmującego się tak skomplikowaną gatunkowo muzyką mogło okazać się ryzykowne, publiczność dopisała, a Janusz Radek po raz kolejny udowodnił, że nie ma to jak kontakt z muzyką na żywo.

Co ciekawe, zgromadzonej publiczności nie przeszkadzał fakt, że artysta, powszechnie kojarzony jednak najbardziej z repertuarem opartym na twórczości innych autorów, prezentował także muzykę autorską. A to chyba była moja największa obawa – czy publiczność nieprzyzwyczajona do takiej twórczości da się jej porwać?

Wszystko udało się znakomicie – ja bawiłam się równie dobrze, jak na koncercie w sali koncertowej, a pozostali dali się ponieść emocjom generowanym przez zespół i wokalistę. Obok utworów autorskich pojawiło się także kilka coverów. Bardzo ciepło przywitano piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk i Czesława Niemena.

Dla mnie było to równie wielkie przeżycie jak każdy inny koncert Janusza Radka. Nie zauważyłam wielkich różnić między jakością koncertu Janusza i jego zespołu w wielkiej sali koncertowej a tego w krzeszowickim plenerze. Jedynie niewielkie modyfikacje repertuaru, co wydaje się całkowicie zrozumiałe.

Koncert był świetny, a sam artysta znakomicie utrzymywał całkowitą uwagę widzów. Biorąc pod uwagę zróżnicowny pod każdym względem skład publiczności, nie było to łatwe zadanie. Ja oczywiście jak urzeczona wsłuchiwałam się w kolejne interpretacje – to wręcz niewiarygodne, jakie dźwięki potrafi wyczarować Janusz Radek własnym głosem. Nigdy mi się to nie znudzi.

Od strony technicznej urzekła mnie świetnie wspólgrająca praca scenicznego oświetlenia. Światła były piękne, nie wiem, ile włożono wysiłku w ich przygotowanie, ale efekt był znakomity.

To była wspaniała majówka.

Spektrum kobiecości, czyli jak kobiety objaśniły mi świat [refleksja]

Obejrzane 26.05.2019 w Teatrze Nowym Proxima

Kobieta. Wystarczy pomyśleć jedynie o ewolucji samego słowa, by zrozumieć, że kobieta jest spektrum, ogromem przeżyć, odczuć i odczytań. Na stronie Słownika Języka Polskiego PWN znajdziemy artykuł dotyczący historii tego słowa, a w nim taki fragment: „Etymologowie proponują co najmniej 20 różnych wyjaśnień jego pochodzenia. Na początku było to określenie obelżywe lub co najmniej lekceważące”. Znaczenie słowa się zmieniło,  postrzeganie kobiet w znacznej części również, ale nadal jest o czym opowiadać i co objaśniać.

Spektakl „Kobiety objaśniają mi świat” odebrałam jako próbę ukazania spektrum kobiecości, zazwyczaj ograniczanej w ogólnym rozumieniu do seksualności. A kobiecość ma znacznie więcej odcieni. Kobieca praca to praca sekretarki, ale i praca szefa, kobiece wydanie łyżew to jazda figurowa na lodzie, ale i gra w hokeja, kobiece hobby to zakupy, ale i mecze piłki nożnej. Jest to również manifest wolności i nieskrępowanej społecznie dumy bycia sobą. W spektaklu Teatru Nowego Proxima pięć kobiet w różnym wieku staje na scenie w roli rzeczniczek wszystkich przedstawicielek swojej płci, bez względu na ich stosunek do świata.

W opisie spektaklu czytamy: „My, kobiety-autorki i aktorki, opierając się na tekstach innych kobiet – współczesnych pisarek, dziennikarek, badaczek, artystek – będziemy opowiadać o sytuacji kobiet w dzisiejszym świecie kultury zachodniej, świecie ideałów wolności, równości i braterstwa oraz dominującej religii Ojca i Syna. Chcemy usłyszeć kobiecy głos w sprawach, które dotyczą połowy ludzkości – wyłącznie kobiet, a o których mówi się wciąż niewiele, choć od ponad stu lat coraz głośniej i odważniej”. Kilka lat temu jedna z moich znajomych w rozmowie wspomniała, że kult Marii w katolicyzmie jest najlepszą częścią tej religii – wynosi kobietę ponad światem, stawia ją na piedestale, podkreśla jej ważność. I choć faktycznie jest to religia „Ojca i Syna”, trudno nie zgodzić się, że i Matka odgrywa w niej sporą rolę. Jednak kobiecych ról do obsadzenia w świecie jest o wiele więcej. Nie zawsze będzie to obsada dobrowolna, nie zawsze jawna, nie zawsze wyartykułowane zostaną potrzeby i prawa.

Z moich obserwacji wynikało, że kobiety bawiły się w czasie spektaklu dużo lepiej niż nieliczni obecni na sali panowie. Obok dokumentalnego podejścia do faktów, refleksyjnych uwag i krytycznego spojrzenia na poruszane sprawy, pojawiła się mocna, rockowa, muzyczna oprawa i fantastyczne interpretacje utworów z repertuaru PJ Harvey, Patti Smith, Lesley Gore, 4 Non Blondes i Niny Simone. Być może nie jest to prosta tematyka, jednak ubranie jej w formę rockowego performansu było strzałem w dziesiątkę. Muzyka zabiera nas w świat wypełniony emocjami, które wyzwalają w kobietach krzyk – uzewnętrzniony w tym spektaklu, często powstrzymywany w życiu codziennym.

Wszystkie panie, które objaśniały nam świat swoją grą, były wspaniałe. Anna Tomaszewska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Katarzyna Galica, Alina Szczegielniak – piękne, utalentowane aktorki, wspomagane przez równie wspaniałe akompaniatorki: Kingę Piekarz (gitara) i Lilianę Zieniawę (perkusja). W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że zobaczenie w spektaklu teatralnym Martyny Krzysztofik (znanej mi z roli pani Basi z filmów Grupy Filmowej Darwin), było spełnieniem jednego z moich scenicznych marzeń i jej obecność w obsadzie niezmiernie mnie uradowała. A była to obecność wyrazista i energetyczna.

Nie jest to na pewno spektakl dla widzów spodziewających się typowego przedstawienia teatralnego. Forma spektaklu jest dość fragmentaryczna, choć mimo wszystko spójna w swojej różnorodności dzięki tematowi szeroko rozumianego pojęcia kobiecości. To spektakl z elementami kontrowersji, ale i zabawy, autoironii i dystansu. Jednocześnie bawi, daje dużą energię i wali młotem w wygodę ignorancji i konwenansów. Nie jest to też spektakl, który można drobiazgowo opowiedzieć tak, żeby ta opowieść była pełna. Jasne, można go streścić, powiedzieć coś o scenografii, formie oraz innych składowych, ale to nie odda istoty. „Kobiety objaśniają mi świat” to spektakl, który trzeba przeżyć. Cieszę się, że miałam ku temu okazję.

PS L., dziękuję, że mnie ostatecznie przekonałaś.

O SPEKTAKLU:
KOBIETY OBJAŚNIAJĄ MI ŚWIAT
Reżyseria: Iwona Kempa
Scenariusz: Iwona Kempa, Anna Bas

Obsada:
Anna Tomaszewska, Martyna Krzysztofik, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Katarzyna Galica, Alina Szczegielniak, Kinga Piekarz (gitara), Liliana Zienawa (perkusja)

Muzyka:
Piosenki PJ Harvey, Patti Smith, Lesley Gore, 4 Non Blondes i Niny Simone; w opracowaniu Iwony Kempy; w aranżacji Kingi Piekarz
Scenografia: Joanna Zemanek
Światło: Wojciech Kiwac
Dźwięk: Tadeusz Sawka
Informacje na stronie Teatru Nowego Proxima: Kobiety Objaśniają Mi Świat