Pisane 19 kwietnia 2015 roku.
Wreszcie. Po bardzo długim czasie w końcu znowu poszłam do teatru. Nawet nie wiedziałam, że tak mi go brakowało. W dodatku trafiłam na tę właśnie sztukę, dzięki której przypomniałam sobie natychmiast, jak teatr potrafi być wspaniały. Przyznaję, głównym argumentem przemawiającym za wybraniem tego spektaklu, była chęć zobaczenia Marcina Czarnika, który swoją interpretacją Do Prostego Człowieka, zespołu Akurat, na tegorocznym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej rozłożył mnie na mentalne łopatki. Nie dziwi mnie wcale, że Bitwa Warszawska 1920 była tyle razy nagradzana, szczególnie za kreacje aktorskie.
Mam słabość do postaci wszelkiego typu psychopatów, tyranów, seryjnych morderców itp. Wolałabym oczywiście żadnego z nich nie spotkać oko w oko na ulicy, ale na scenie – to co innego! Fascynuje mnie to, że oni mają także zwykłą, ludzką, codzienną twarz. W ramach samokształcenia poczytałam więcej o postaciach przedstawionych w spektaklu, bo moja wiedza na ich temat była raczej taka „szkolna”. Czy wiedzieliście, że Feliks Dzierżyński pisywał wiersze i grywał Chopina? A tam po scenie miotał się Marcin Czarnik-Czerwony Kat, umazany krwią swoich ofiar, z obłędem w oczach opowiadający o zbyt długiej zimie i o tym, że bociany nie wrócą, bo po co? Nie pomyliłam się w swoich przypuszczeniach – odtwórca roli Dzierżyńskiego był wspaniały, dla jednej takiej roli warto obejrzeć każdy spektakl.
I ten Dzierżyński, ten kat, ideolog i jak się okazuje – także marzyciel, nie pozbawiony romantycznych reminiscencji w swoich działaniach, brnący w burzę i napór, skrajny, sprzeczny wewnętrznie, oddemonizowany demon, zwalczający wrogów klasowych, ale też proszący matkę o bułkę, został zestawiony z Józefem Piłsudskim, jakiego nie znałam. Nie jest to posągowa postać człowieka bez skazy, wodza myślącego nieustannie o losach ojczyzny. Piłsudski Demirskiego i Strzępki nie czuwa, tylko szuka okazji do drzemki, ale czy bohater nie może mieć wad, przesypiać chwil niedoszłej chwały, ulegać marazmowi chocholego tańca? Tym bardziej, że w odpowiedniej chwili stanął na wysokości zadania, choć samo zwycięstwo przegapił.
Niemniej jednak czy musimy stawiać pomniki na każdym kroku? Ta inscenizacja dowodzi, że nie, nie musimy i możemy na tym wyjść naprawdę dobrze, jeśli odbrązowimy bohaterów, ukażemy ich ludzkie przywary, nie umniejszając przy tym ich rzeczywistych zasług.
Gratuluję autorowi scenariusza pomysłu połączenia tylu skrajnych postaci (czasem w osobie jednego aktora) w jednym, ważnym momencie historycznym. W jednym miejscu, w jednym czasie spotkali się Feliks Dzierżyński, Józef Piłsudski (Michał Majnicz), aktorka kabaretowa (Marta Ojrzyńska), kobieta z Poznania (Anna Radwan-Gancarczyk), legionista (Rafał Jędrzejczyk), Wincenty Witos, szyfrant, ksiądz Skorupka (Krzysztof Dracz), żona Witosa, Pani Nudna – uosobienie polskości (Małgorzata Zawadzka), Władysław Broniewski (Juliusz Chrząstowski), chłopski syn (Grzegorz Grabowski) – a każdemu z nich matkowała Dorota Pomykała – archetypowa Matka Polka. Umęczona, udręczona, bogobojna i pobłażliwa, wyrozumiała, oczekująca, karcąca i opłakująca, z trudem wiążąca koniec z końcem, gorliwa patriotka i nie zawsze wskazująca dobre, czy moralne rozwiązania, a przy tym z ironią patrząca na świat. Trochę optymistka, trochę pesymistka. Świetnie zagrana.
Krzysztof Dracz pobił chyba rekord świata w liczbie ról, bo był niemal równocześnie premierem Wincentym Witosem, którego interesowały tylko żniwa, francuskim generałem Weygand namawiającym do ugody z wrogiem, szyfrantem łamiącym szyfry nieprzyjaciół i usiłującym zwrócić na siebie czyjąkolwiek uwagę, księdzem Skorupką, poległym na polu walki. W każdej z tych ról był znakomity. Gdyby zagrał je Krzysztof Globisz, tak jak to bywało wcześniej, chyba musiałabym zrobić autoreanimację, bo te postaci były świetne w wykonaniu Dracza, ale w wykonaniu Globisza musiały być rewelacyjne! Żałuję, że tego nie widziałam. Mam nadzieję, że aktor jeszcze wróci do gry.
Jakie to wspaniałe, że sceniczna wersja Bitwy Warszawskiej jest tak inna od filmowej (tej z 2011 roku). Na początku podchodziłam do tego spektaklu trochę sceptycznie (jeszcze zanim go zobaczyłam), bo po tym, jak obejrzałam laurkowy i kiczowaty do granic możliwości film (kiczowaty takim złym kiczem, który nie miał być kiczem, tylko czymś absolutnie poważnym, a wyszło jak wyszło), ten tytuł nie kojarzył mi się zbyt dobrze. Ale i twórcy spektaklu puszczają oko do widza – aktorka kabaretowa czuje się urażona przedstawieniem jej w taki sposób, jak w filmie i pyta, czy chcielibyśmy, żeby nas tak Natasza zagrała. Chcielibyście?
Wiele jest takich porozumiewawczych mrugnięć w stronę widowni. Łącznie ze sceną wirtualnego toastu. Spektakl rozbiera polskie stereotypy na czynniki pierwsze, demitologizuje polskie świętości, uderza w bezmyślny nacjonalizm, dewocję, źle rozumiany patriotyzm, wyciąga na wierzch nasze przywary, skłonność do alkoholu, ciągłe narzekanie, krętactwa, układziki. Czy jest obrazoburczy? I tak, i nie – na pewno obala mity. Ale nie robi tego zbyt agresywnie. Przedstawia w tych historyzujących obrazach zadziwiająco współczesną polską mentalność. Chciałoby się rzec za Gogolem: „Z samych siebie się śmiejecie.”
Podobały mi się bardzo intertekstualne cytaty z polskich poetów, nawiązania do filmu, innych sztuk teatralnych, do współczesnego świata. Bardzo postmodernistyczne podejście – skoro wszystko już było, zróbmy coś nowego ze znanych nam elementów. Współczesna kultura jest trochę jak klocki lego – z podstawowego zestawu można wyczarować zupełnie inny świat, jeśli tylko ma się odrobinę wyobraźni.
Tak wiele przemyśleń mam po tym spektaklu, tak wiele spraw do rozwinięcia, że nie jestem w stanie tego wszystkiego zapisać, bo musiałabym pisać chyba przez kilka dni. Na pewno chciałabym ten spektakl jeszcze raz obejrzeć i pewnie zrobię to przy najbliższej okazji. Polecam gorąco, nie tylko dla jedynego w swoim rodzaju Marcina Czarnika, chociaż jego Feliks Dzierżyński sprawił, że nie mogę przestać myśleć o tym człowieku. Wszyscy byli wspaniali, nie umiem chyba znaleźć nic negatywnego. Dobra sztuka w dobrym wykonaniu. I kompletne zlekceważenie czwartej ściany. Teatrze, strzeż się – będę wracać!
BITWA WARSZAWSKA 1920
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, ul. Jagiellońska 1
Premiera: 22.06.2013 r.
Obejrzany: 18.04.2015 r.
AUTOR: Paweł Demirski
REŻYSERIA: Monika Strzępka
OBSADA:
Aktorka kabaretowa / Róża Luksemburg – Marta Ojrzyńska
Chłop – Grzegorz Grabowski
Feliks Dzierżyński – Marcin Czarnik
Józef Piłsudski – Michał Majnicz
Kobieta z Poznania / Margaret Thatcher – Anna Radwan-Gancarczyk
Polska mama – Dorota Pomykała
Poznaniak – Rafał Jędrzejczyk
Witos / Maxime Weygand / ten szyfrant / ksiądz Skorupka – Krzysztof Dracz (gościnnie)
Władysław Broniewski – Juliusz Chrząstowski
Żona Witosa / CIA / pani Nudna – Małgorzata Zawadzka
SCENOGRAFIA: Michał Korchowiec
MUZYKA: Jan Suświłło
CHOREOGRAFIA: Cezary Tomaszewski
ASYSTENTKA SCENOGRAFA: Ewelina Lesik
TRAILER
PS Wróciłam i obejrzałam po raz drugi. I pewnie jeszcze kiedyś obejrzę.