26 sierpnia 2017 r, Dożynki Gminy Krzeszowice w Siedlcu.
Gdyby mi ktoś jeszcze dwa tygodnie temu powiedział, że będę czynnie brać udział w dorocznych dożynkach gminy Krzeszowice, które w tym roku organizował Siedlec, nie dość, że bym nie uwierzyła, to jeszcze bym go wyśmiała za fantazjowanie. Chociaż mieszkam na wsi, klimaty folkloru w moim życiu obecne są szczątkowo i raczej symbolicznie (choć chyba coraz częściej zaczynam doceniać lokalną kolorystykę mojej małej ojczyzny). Okazuje się jednak, że oprawa tego święta rolników w dzisiejszych czasach wymaga przygotowań niczym wielki spektakl teatralny. Chyba nigdy jeszcze nie pisałam tutaj o wydarzeniach związanych z moją miejscowością, pora to nadrobić. O samych uroczystościach wspomni na pewno Magazyn Krzeszowicki, ja chciałabym napisać co nieco o przygotowaniach.
Słoneczniki widzę, słoneczniki!
Dożynki to taka uroczystość na granicy sacrum i profanum, co było widać nawet przy podziale obowiązków: jedna grupa przygotowywała kaplicę pod modły dziękczynne dla kilkuset gości z okolicy, druga – plac pod hulanki i swawole.
Ja znalazłam się w tej pierwszej. Razem z moją siostrą Moniką pomagałyśmy w realizacji szalonych wizji naszej Cioci, Anny Ziembińskiej. Wypadkową tych naszych działań był ołtarz przygotowany na zewnątrz kaplicy, na wspaniałych, teatralnych wręcz schodach zabytkowego dworku Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana.
Dzień wcześniej spędziłyśmy pół nocy komponując bukiety oraz kosze warzyw i owoców. Rano, w trybie zombie, stawiłyśmy się pod kaplicą, by udekorować wspomniane schody oraz galerię dworku. Panowie z Rady Sołeckiej, co prawda z obsuwą czasową, ale przybyli z pomocą i poustawiali, co trzeba, zostawiając nam ową „scenografię” jak czyste płótno do udekorowania. Przez kilka godzin miotałyśmy się twórczo z balami organzy i bukietami słoneczników, tnąc, wiążąc, upinając, drapując. W końcu, rozlewając wodę i umykając niezbyt skutecznie przed przelotnymi opadami, utworzyłyśmy białe girlandy z żółto-zielonymi bukiecikami na balustradach, rozstawiłyśmy kosze z owocami i kompozycje kwiatowe pod ołtarzem. Gospodynie dworku, siostry Najświętszej Duszy Chrystusa Pana, też miały swój wkład w te działania.
Nie sądziłam, że przekonam się do tych dekoracji, ale muszę przyznać, że efekt końcowy był naprawdę niezły. Uwielbiam słoneczniki! A Cioci Ani należy się solidne podziękowanie za to, co zrobiła. I to nie tylko przy dworku.
Trzy świnki i słoma w butach
Bo to oczywiście nie był koniec. Za posesją kaplicy pracowała druga grupa ochotników a na trasie, którą miał pójść korowód dożynkowy, mieszkańcy poustawiali rozmaite cudawianki z kłosami w roli głównej. Słomy w butach nie brakowało, aczkolwiek tylko u słomiano-szmacianych kukieł. Był rolnik na wozie, para na kanapie, a nawet trzy urocze świnki. Na placu wiejskim poustawiano bale słomy przyozdobione rozmaitymi kwiatami, ptakami, motylami. Scena tonęła w słonecznikach i innych darach natury. Wokół krzątali się pomocnicy i organizatorzy. Sołtys, Stanisław Molik, obecny był chyba wszędzie równocześnie, nie mam pojęcia, jak tego dokonał. Ktoś nadzorował rozstawianie namiotów, ktoś dekorował scenę, układał parkiet, dbał o szczegóły. Później ktoś pilnował obsługi gości, wydawania potraw, krojenia przyniesionych przez Koła Gospodyń ciast. Zazwyczaj nie pamięta się o tych wszystkich ludziach, którzy stoją za kulisami dużych wydarzeń, ale bez nich te wydarzenia nie przebiegałyby tak sprawnie.
Najpiękniejsze było chyba jednak to, że mieszkańcy działali wspólnie. Dawno nie widziałam takiego zaangażowania we wspólna sprawę. Każdy dawał od siebie, co mógł. Może dożynki to nie jest mój ulubiony typ imprezy, ale z tego wspólnego działania jestem dumna.
3, 2, 1… Start!
Nie będę opisywać uroczystości, bo to zrobią za mnie profesjonaliści. Napiszę tylko, że udało się wystartować niemal punktualnie, frekwencja na mszy była duża a ksiądz Jacek Szydło wygłosił całkiem niezłe kazanie na temat.
Korowód doprowadził nas na główną część dożynek na plac, gdzie wszystkie Koła Gospodyń Wiejskich w barwnych strojach, przeważnie tzw. krakowskich, ośpiewały wybranych gości, wręczając im chleby i wieńce. Muszę Przyznać, że Panie z Koła Gospodyń Wiejskich z Siedlca (i jeden Pan, za to akordeonista) spisały się świetnie.
Ponoć zabawa trwała aż do nadrannego oberwania chmury, czyli długo. Ja ledwo stałam po tych wszystkich przygotowaniach, więc ulotniłam się dosyć szybko, wraz z moją rodzinką, współczuję zatem tym wszystkim, którzy krzątali się przy organizacji od dawna i musieli dotrwać na warcie do końca. Późniejsza muzyczna część zabawy zdecydowanie nie była w moich klimatach, ale i tak cieszę się, że mogłam uczestniczyć w przygotowaniach. Dobrze jest czasem poczuć się częścią wspólnoty, choćby tylko na chwilę.
Wszystkim tym, których nie wymieniono z nazwiska, a włożyli w przygotowania swój czas i siły, życzę, aby im los wynagrodził w dwójnasób. Fajnie, że jesteście. Wszystkiego dobrego!
PS: Jeśli macie ochotę, możecie obejrzeć fotorelację Magazynu Krzeszowickiego, o tutaj.