Wczoraj był Dzień Kobiet, więc dzisiaj, jako że wcześniej nie zdążyłam tego faktu uczcić żadnym tekstem, postanowiłam wybrać kilka interesujących historii kryminalnych z mojego wydania „Pitavalu Krakowskiego”, w których kobiety są w centrum uwagi. O tej bardzo wciągającej lekturze jeszcze napiszę, ale teraz przybliżę trzy opowiastki o kobietach, które stały się sławne dzięki kryminalnym skandalom. Pełne historie, wraz z procesami, znajdziecie we wspomnianej książce.
Helena Gadomska vel Helena Brzezińska – szał namiętności
Żona artysty malarza, Tadeusza Gadomskiego, którego poślubiła w 1891 roku. Siostra aktorki prowincjonalnej, Zofii Zielińskiej, dzięki której trafiła w kręgi artystyczne i nawiązała romans z aktorem Konopką. Gdy mąż przechwycił jej list do kochanka i urządził jej awanturę, porzuciła go, pojechała do Poznania i grała w tamtejszym teatrze. Kilka razy wracała do błagającego ją o to męża i odchodziła od niego.
W Stanisławowie nawiązała romans z chórzystą z trupy Jana Reckiego, gdzie przyjęto ją, ponieważ była bez środków do życia. Postanowiła już nigdy więcej nie wracać do męża i układała sobie życie z Antonim Walentowskim, którego małżeństwo również było fikcją. Nie mieszkał z żoną od kilku lat.
Gdy teatr Reckiego przyjechał do Krakowa z występami, Helena, na scenie nosząca pseudonim Brzezińska, zamieszkała wraz z Antonim w małym mieszkaniu jej matki, dołączył do nich także jeden z kolegów aktorów. Tadeusz Gadomski, choć podejrzewał, że żona kogoś ma, wciąż miał nadzieję na jej powrót. Udał się na spektakl z udziałem Heleny i Antoniego, a następnie dołączył do niej, jej matki i kolegi aktora, powracających do mieszkania teściowej. Tam, gdy został sam z żoną, padł na kolana i błagał o powrót. Nie zgodziła się, jednak zaproponowała ponowne spotkanie.
Wyszedł w noc z kolegą aktorem żony, bo ten zamierzał nocować gdzie indziej. Po drodze natknęli się na pijanego Walentowskiego i Tadeusz zaczął coś podejrzewać, jednak Antoni udobruchał go kilkoma żarcikami. Gdy już rozchodzili się w pokoju, Gadomski natknął się na grupę aktorów z trupy Reckiego, którzy rozprawiali głośno o związku Walentowskiego i Brzezińskiej. Nic dziwnego, że ciśnienie krwi wzrosło mu gwałtowni. Natychmiast zawrócił, zaczaił się za rogiem i czekał.
Gdy ujrzał dwóch aktorów, z którymi rozstał się jakiś czas temu, kolegę z trupy i Walentowskiego, wyszedł zza węgła i zaczepił ich uwagą, że jeśli zmierzają do jego żony, pójdzie z nimi. Walentowski zareagował bluzgami i między panami wywiązała się bójka. Gadomski w szale wyciągnął scyzoryk i kilka razy wbił go w pierś rywala, który zmarł niedługo po tym, mimo szybkiej reakcji owego kolegi aktora. Następnie Tadeusz porzucił poszkodowanego, schował scyzoryk i po prostu odszedł, ponoć w stronę Rajskiej. To oznaczało oczywiście głośny proces, o którym możecie poczytać szerzej w wyżej wymienionym Pitavalu.
Może i Helena była w tym przypadku Krakowska a nie Trojańska, ale zazdrość umiała budzić równie dobrze.
Lucyna Kotarbińska i boje z prasą
W tej historii obyło się bez rozlewu krwi, ale było równie interesująco. Dzisiaj wytaczanie spraw kolorowym pisemkom jest na porządku dziennym. Ale także Kraków sprzed stu lat mógł „pochwalić się” podobnymi procesami. Ten mający zadośćuczynić Kotarbińskim jest jednym z bardziej spektakularnych w historii.
Na przełomie 1903 i 1904 roku na arenę sądową ponownie wkracza teatr. Konkretnie Józef Kotarbiński, dyrektor Teatru Miejskiego, aktor, literat, oraz jego małżonka, Lucyna Kotarbińska. Kotarbińskich niechętnie widziano na czele teatru, nic dziwnego, że ten fakt podchwyciła ówczesna prasa.
W tym okresie w Krakowie Stanisław Lipiński redagował dwutygodnik satyryczny, „Bocian”, którego poziom wypowiedzi moglibyśmy porównać do dzisiejszego „Faktu” albo „Super Expressu”. Obrażał w nim na prawo i lewo każdego, w niezbyt wykwintny sposób, a jego krytyka zazwyczaj pozbawiona była merytoryki. Tak było i w tym przypadku.
Pani Lucyna została w pisemku określona mianem „Lucuś – poskramiaczki”, dzięki której dyrektor (nazywany „głupim Józiem”) skacze tak, jak ona mu każe. Na tym właśnie aspekcie ich związku skupił się autor paszkwili na ich temat. Wierszykowi o poskramiaczce towarzyszył sugestywny rysunek. Na innym rysunku Kotarbińską przedstawiono jako maciorę (co miało zaważyć na losie oskarżonego). Ciekawe w tej sprawie jest to, że podobnych kwiatków na temat Kotarbińskich było sporo. Nie wiadomo, co sprawiło, że akurat tę sprawę małżeństwo postanowiło zgłosić. Kraków zagotował się od sensacyjnych doniesień. Wydaje się, że mimo wszystko „Bocian” zadziałał na korzyść dyrektorostwa, bo nawet wśród kręgów, gdzie niezbyt ich sobie ceniono, potępiano poziom wypowiedzi owego pisemka.
Sprawa była ciekawa także ze względu na podejście prasy: inaczej prezentowały się relacje z procesów publikowane przez „Bociana”, inaczej te, które publikował np. „Czas”. Lipiński nie bardzo przejął się całą sprawą i wyrokiem sądu, który był zresztą niewysoki (dwumiesięczny areszt) i nadal szkalował kogo popadło.
„Piękna Zośka” – modelka w opałach
Kolejna ofiara męskiej porywczości. Do 1921 roku nazywała się Zofia Frontczakówna i była ulubioną modelką malarzy Młodej Polski. Jej twarz jest na obrazach Kossaka, Wodzinowskiego, Stachiewicza. Ubrana w kolorowy strój krakowski, była symbolem tego, co fascynowało malarzy w polskiej wsi. Pozowała nawet po ślubie z Maciejem Paluchem, by dorobić do funduszy na życie. To miało przyczynić się do jej tragedii.
Mąż był pijakiem i awanturnikiem. Był prymitywny do granic możliwości, podobnie jak jego gospodarstwo, które założył na jej niewielkiej działce pod Krakowem. W domu była jedna izba z klepiskiem, w której mieszkały także zwierzęta. Mąż wymuszał na Zośce całkowite posłuszeństwo i ciągłą gotowość do spełniania tak zwanego obowiązku małżeńskiego. Chociaż brakowało pieniędzy, Zofia co roku rodziła dziecko, kilka z nich z marło.
Przy tym wszystkim Paluch zdawał się kochać żonę, jednak robił to w sposób co najmniej nieodpowiedni. Wizyty w pracowniach malarskich przyprawiały go o szał, jednak rezygnacja Zofii z tych wizyt niczego nie zmieniła. Podobnie jak przepisanie ¼ majątku na męża. Paluch bił żonę, sąsiedzi unikali ich domu, a matka wyprowadziła się do siostry Zofii.
Miarka wreszcie się przebrała: Zośka zabrała dzieci i przeprowadziła się do ciotki, zażądała alimentów i cofnięcia darowizny. Mąż nachodził ją, a próby ratowania związku kończyły się gorzej niż źle.
W tej historii nie ma happyendu… Pewnego razu, gdy żona przyszła po prowiant dla siebie i dzieci do podkrakowskiego domu, Maciej Paluch w szale zabił Zośkę siekierą, a ciało poćwiartował i w nocy wrzucił do pobliskiej rzeki.
Do końca utrzymywał, że śmierć żony była wypadkiem. Wyszedł na wolność w 1937 roku a zmarł dopiero w 1960 na skutek zaczadzenia w swoim składzie szmat, którymi handlował pod koniec życia. Czy to miało być zadośćuczynienie od losu?
Więcej historii znajdziecie we wspomnianej na wstępie książce Wydawnictwa Literackiego, Pitaval Krakowski, której autorami są: Stanisław Salmonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś. Wiem, że niedawno ukazało się nowsze wydanie. Moje pochodzi z 1973 roku. Może nie jest tak piękne, jak to najnowsze, ale z pewnością równie fascynujące