Po raz pierwszy byłam w Teatrze STU. I po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam okazję obejrzeć klasyczny spektakl w klasycznym wydaniu. I od razu był to „Hamlet”. Przyznaję, samo miejsce mnie oczarowało, a nawet już możliwość zobaczenia tego teatru, który znałam dotąd jedynie ze słynnych benefisów artystycznych i związków z Grupą Rafała Kmity. Nie ma także wątpliwości, że spektakl w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego jest bardzo dobry. Choć nie do końca w mojej stylistyce, bo lubię spektakle wchodzące w dialog z klasyką nieco mocniej. W tym przypadku mamy do czynienia z bardzo szekspirowskim obrazowaniem, w znaczeniu formy teatralnej, przy czym w samej sztuce dzieje się tyle, że nawet podana w sposób klasyczny do dzisiaj intryguje i budzi wiele emocji – pozytywnych i negatywnych. Dodatkowo nie brak tutaj nowoczesnych rozwiązań: ściany wody i opuszczane platformy, wykorzystanie projekcji multimedialnej itp.
Intryga, morderstwo, zdrada, zemsta, nadprzyrodzone moce, nieszczęśliwa miłość, obłęd, samobójstwo… W tej historii jest tak wiele mocnych wątków, że można by opowiedzieć nimi kilka różnych historii. Tym ważniejszy wydaje się motyw teatru w teatrze, który podkreśla związek sztuki z życiem. Teatr jest zwierciadłem rzeczywistości, co w „Hamlecie” uwidacznia się z całą mocą. „Hamleta” lubię właśnie przede wszystkim za ten wyeksponowany wątek teatralny.
Po scenie biegają szczury, dokarmiane przez bohaterów sztuki. W opisie spektaklu przeczytałam, że jest to m.in. bezpośrednie odniesienie do stanu teatrów elżbietańskich, w których szczury były stałymi bywalcami. Dodatkowy smaczek, detal warty odnotowania stanowi fakt, że szczury znikają pod klapką z napisem „Globe”. Szczury to także obrazowa metafora zepsucia toczącego królestwo Danii.
Chadzając namiętnie na recitale piosenki literackiej i aktorskiej nauczyłam się zwracać uwagę nie tylko na wykonawcę, ale i na towarzyszących mu muzyków. W teatrze taką funkcję uzupełniającą pełnią postaci drugoplanowe i epizodyczne. Zwłaszcza u Szekspira, u którego każda postać jest po coś, każda ma jakąś misję.
Oczywiście, aktorzy odtwarzający główne role byli znakomici, zwłaszcza świetny Grzegorz Gzyl, którego widziałam także w roli Klaudiusza, w rejestracji H. w reżyserii Jana Klaty. Wspaniała była również Gertruda Mai Berełkowskiej i Ofelia w emocjonalnej interpretacji Doroty Kuduk. Krzysztof Kwiatkowski w roli tytułowej również spisał się bardzo dobrze, choć miałam wrażenie, że jego postać dojrzewa przez cały spektakl aż do naprawdę znakomitego finału. Wspaniale było zobaczyć także Andrzeja Roga, którego znam jako wybitnego interpretatora piosenek, a tutaj mogłam podziwiać w roli Poloniusza.
Po raz pierwszy zobaczyłam w sztuce klasycznej Aleksandra Talkowskiego, którego dotąd znałam jedynie z komediowego spektaklu Teatru Szczęście, „Spektakl Bardzo Dobry”. Okazuje się, że w repertuarze teatru dramatycznego idzie mu równie dobrze a rola Gildensterna grana jest przez niego lekko i w przyjemny w odbiorze sposób. Myślę, że byłby także świetny w roli Hamleta.
Wiele jeszcze mogłabym napisać o księciu duńskim i jego perypetiach. Na przykład o tym, że nijak nie jestem w stanie polubić tego bohatera, choć próbuję go zrozumieć. Nie podoba mi się jego szukanie sprawiedliwości poprzez manipulację bliskim otoczeniem, co w efekcie upodabnia go do tych, których krytykuje. Poprzestanę jednak na tym, co już napisałam.
Chociaż bliżej mi do estetyki spektakli Teatru Starego, polecam serdecznie Hamleta według STU. Hamlet to sztuka ponadczasowa. Dla mnie stanowi ona ostrzeżenie przed żądzą zemsty, która niszczy także samego mściciela, przed manipulacją i zatracaniem się we własnej wizji świata aż do granic obłędu. Jest to ostrzeżenie tym silniejsze, że pełno w nim absurdów, przerysowań, a nawet wątków tragiczno-komicznych, jak to u Szekspira. Warto o tej sztuce pamiętać i obejrzeć ją chociaż raz w życiu, zwłaszcza w tak dobrej interpretacji aktorskiej, jak ta z Teatru STU.
WIĘCEJ O SPEKTAKLU
https://www.scenastu.pl/spektakle/hamlet