Bitwa na emocje. „Emigranci” Sławomira Mrożka w reżyserii Jana Korwina-Kochanowskiego

Obejrzane 2 czerwca 2018 r. o 19:00 w Teatrze Szczęście.

Sławomir Mrożek to jeden z najczęściej eksploatowanych przez teatr autorów. Jego dramaty doczekały się wielu scenicznych odsłon – nie inaczej było ze spektaklem „Emigranci”. Mnie udało się obejrzeć tę sztukę w reżyserii Jana Korwina-Kochanowskiego w Teatrze Szczęście.

Sławomir Mrożek napisał „Emigrantów” w 1974 roku i chociaż od premiery tego utworu minęło już wiele lat, problemy w nim poruszone wydają się być nadal aktualne. Każdy z nas zna jakiegoś emigranta. Informacje związane z migracjami ludności pojawiają się mediach tradycyjnych i społecznościowych. Powody skłaniające ludzi do opuszczenia miejsca zamieszkania bywają różne: czasem jest to emigracja zarobkowa, czasem ucieczka przed represjami, albo powody rodzinne. Zawsze jednak skutek jest podobny – emigrant trafia do obcego dla siebie kraju, w którym musi nauczyć się żyć na nowo. Dlatego „Emigranci” Sławomira Mrożka nie tracą daty ważności. I dlatego, między innymi, spektakl Jana Korwina Kochanowskiego jest tak dobry.

Jest świetny również dzięki wspaniałej grze aktorów. Piotr Lipko, grający rolę robotnika XX, przekazuje drobiazgowo szorstkość i porywczość postaci, nie epatując przy tym zbytnio agresywnym tonem czy gestem. Oszczędna mimika, specyficzny sposób mówienia i poruszania się oddają poziom intelektualny bohatera i pewien rodzaj zagubienia w świecie, charakterystyczny dla ludzi o zbyt dużych ambicjach i naiwnych marzeniach. Ta postać, mimo niezbyt subtelnego zachowania, wzbudziła we mnie pewna sympatię. Przyznaję, że dużo większą, niż drugi bohater dramatu.

Skontrastowany z XX bohater AA, emigrant polityczny, czyli Daniel Piskorz, sprawia wrażenie oschłego intelektualisty, rzucając filozoficzne przemyślenia i podchodząc do świata pozornie nonszalancko. Inteligent swojego kolegę traktuje jak podmiot badań w dziedzinie współczesnego niewolnictwa, a zarabiane przez niego pieniądze jak narzędzie zniewolenia (w tym punkcie akurat mogę się z nim zgodzić). Ten sposób bycia na scenie, jaki w tej postaci prezentuje wcielający się w nią aktor, ma w sobie pewną groteskową elegancję, bo uczonych wywodów AA nie zakłóca nawet brak spodni.

Sporo w tym przedstawieniu przerysowania, absurdu i czarnego humoru, choć tematyka jest bezwzględnie trudna i a wymowa całego spektaklu raczej szorstka. Twórczości Sławomira Mrożka nie znam zbyt szczegółowo, jednak wystarczająco, by dostrzec specyficzną atmosferę tego dramatopisarstwa także w „Emigrantach”. Gdyby ten temat został potraktowany bardziej dosadnie i dosłownie, gdyby np. powiedziano wprost, że krajem emigracji jest Francja a emigrantami – Polacy, ten sceniczny dialog nie byłby aż tak interesujący. Wpisałby się w ogólną tendencję pisarstwa o polskiej emigracji. Jego lekka schematyczność i nieokreśloność właśnie, przy równoczesnej koncentracji na konkretnych postaciach, reprezentujących pewne typy osobowe, nadają mu charakter uniwersalny także i dla świata współczesnego.

Spektakl Jana Korwina-Kochanowskiego na pewno może być znakomitym punktem do dyskusji na temat emigracji w ogóle. Niezależnie od walorów merytorycznych jest również wspaniałym pomysłem na spędzenie wieczoru, bo jest po prostu bardzo dobry. Zawiera w sobie wiele skrajnych emocji, przyprawia albo o niepohamowany śmiech, albo o zadumę. Lekko schematyczna, nieprzesadna scenografia doskonale uzupełnia wizualnie tę kameralną dramę na dwóch aktorów, która jest nieustanną utarczką słowną i emocjonalną bitwą na śnieżki.

Paradoksalnie, choć bohaterowie dramatu Mrożka stanowią przeciwników, zaledwie tolerujących swoją obecność z chłodną niekiedy uprzejmością, aktorzy wcielający się w XX i AA są zgranym tandemem, zdają się rozumieć bez słów. Oni znajdują kompromis, którego ich postaci wciąż bezskutecznie poszukują. I chociaż to, co widzimy na scenie, nie zawsze bywa zabawne i łatwe w odbiorze, na grę Piotra Lipki i Daniela Piskorza patrzy się z przyjemnością. Myślę, że każdy, kto lubi spektakle dające do myślenia, będzie tą wersją „Emigrantów” usatysfakcjonowany. Polecam.

O spektaklu:

EMIGRANCI

Tekst: Sławomir Mrożek

Reżyseria: Jan Korwin-Kochanowski

Obsada:

AA – Daniel Piskorza

XX – Piotr Lipko

PS: Spektakl grany jest regularnie w Teatrze Szczęście, więc jeśli macie ochotę się na niego wybrać, sprawdźcie daty najbliższych grań na stronach teatru.

„Czarodziejska lekcja” sztuki iluzji z Victorem Febo w Teatrze Szczęście

W dzieciństwie musiałam chyba albo nigdy nie uczestniczyć w żadnym pokazie iluzji, albo musiał być on wyjątkowy słaby, bo moje najwcześniejsze wspomnienie sztuczek magicznych to telewizyjne show Davida Coperfielda. Potem był Magik Bardzo Dobry, czyli Andrzej Talkowski w wydaniu ze Spektaklu Bardzo Dobrego. Ale moim pierwszym prawdziwym pokazem iluzji „na żywo” był… spektakl dla dzieci, przygotowany przez iluzjonistę Victora Febo. Niczego nie żałuję, było świetnie!

Obawiam się, że mój wiek duchowy jest mocno niedojrzały. Bawią mnie spektakle dla dzieci, uwielbiam Klauna Feliksa a cyrkowe sztuczki wywołują na mojej twarzy wielki uśmiech. Więc zasadniczo nie ma znaczenia, że swój pierwszy pokaz iluzji magicznej obejrzałam w wersji przygotowanej dla najmłodszych. Zwłaszcza, że „Czarodziejska lekcja” to czterdzieści pięć minut profesjonalizmu w formie czystej zabawy. Ach, ten Teatr Szczęście to dla mnie prawdziwe źródło teatralnej szczęśliwości.

Nie będę wskazywać konkretnego spektaklu, bo widziałam go już kilka razy i za każdym bawiłam się świetnie, zwłaszcza obserwując reakcje zachwyconych małych widzów i ich opiekunów. Cóż, nie dziwią mnie one zupełnie.

Victor Febo swoją pracę wykonuje z prawdziwą pasją, co widać w każdym geście na scenie. Spektakl jest zabawny i kolorowy, angażujący uwagę widzów. Myślę, że kluczowe dla dobrego, pełnego odbioru sztuczek iluzjonisty jest kompletne oddane się oddziaływaniu własnej wyobraźni i fantazji, zrezygnowanie z intelektualnego analizowania i poddanie się tokowi zabawy. Pozwalając sobie na odbiór tego spektaklu w sposób nieskrępowany, pozwalamy sobie na dobrą zabawę. A to znakomity sposób na oderwanie się od naszego codziennego zabiegania.

Czy nie na tym między innymi polega iluzja? Na dostrzeżeniu magii wokół nas? Victor Febo przeprowadza widza na inną stronę rzeczywistości, pozwalając na dostrzeganie piękna drzemiącego w ulotności chwili. Pomagają mu w tym kolorowe chusty, prawdziwe różdżki i magiczne książki. Sprawnie operuje wszystkimi magicznymi rekwizytami, sprawiając, że czas zdaje się płynąć szybciej. Bo te trzy kwadranse zabawy mijają w mgnieniu oka.

Victora Febo można zobaczyć także w pokazach dla dorosłych. Niemniej jednak „Czarodziejska lekcja” spodoba się i małym, i dużym. Władysław Sikora, w kontekście swojej twórczości, mawia: „Porzućcie wszelką nadzieję, a będziecie się dobrze bawić”. W tym przypadku powiedziałabym „Porzućcie wszelką analizę, a nie pożałujecie”. No i będziecie się świetnie bawić.

Informacji o najbliższej „Czarodziejskiej lekcji” szukajcie na stronach Teatru Szczęście.

Współcześni taperzy według Spółdzielni Muzycznej. „Żółty paszport” – film z muzyką na żywo [recenzja]

Obejrzane i wysłuchane 29 kwietnia o 20:00 w Teatrze Odwróconym.

Do tej pory nie miałam okazji zobaczyć filmu niemego z muzyką na żywo. To jest jedna z takich rzeczy w dziedzinie kultury, które planowałam od dawna, ale nie mogłam tych planów zrealizować. A tu proszę, wystarczyła seria zbiegów okoliczności, jeden impuls i zrealizowałam dwa plany kulturalne w jednym wydarzeniu. Bo w niedzielę, 29 kwietnia, w Teatrze Odwróconym, nie tylko obejrzałam film niemy, ale i wysłuchałam koncertu współczesnej muzyki instrumentalnej.

A to wszystko za sprawą kilku uzdolnionych muzyków. Dokładniej dzięki ¼ zespołu Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble, czyli Martynie Zakrzewskiej, Michałowi Lazarowi i Jakubowi Gucikowi. Wystąpili oni w roli taperów (patrząc na sposób gry, to w zasadzie „taper” jest słowem bardzo odpowiednim), użyczając swoich umiejętności muzykowania w celu muzycznego zilustrowania filmu z Polą Negri w roli głównej, „Żółty paszport”.

Jeśli tak jak ja jesteście ciekawi, w jaki sposób można połączyć film sprzed stu lat (dokładnie z 1918 roku) z muzyką współczesną, która nieustannie siebie poszukuje, koniecznie musicie wybrać się na kolejny taki pokaz filmowy, oprawiony przez członków tegoż ansamblu. Dla mnie był to bardzo udany pierwszy raz z filmem niemym okraszonym muzyką na żywo.

Nie chcę opowiadać tutaj o samym filmie, jest on łatwo dostępny w sieci, każdy może wyrobić sobie własne zdanie na jego temat. Natomiast w połączeniu z niecodziennymi dźwiękami, wydobywanymi z pianina, mandoliny, wiolonczeli, czy termosu (naprawdę!) ta dosyć naiwna historia robi na odbiorcy piorunujące wrażenie.

No dobrze, przyznam się – nie spodziewałam się, że oprawa muzyczna filmu niemego może brzmieć aż tak dobrze! Zwłaszcza, że połączenie słów „muzyka” i „współczesna” budzi we mnie odczucia mieszane, ale może to przez nieodpowiednie podanie dodekafonii w czasie studiów. Bo zdecydowanie podobała mi się emocjonalność i plastyczność tych dźwięków, które wyczarowali muzycy Spółdzielni w Teatrze Odwróconym. Muszę także wyznać moją utajoną i przyczajoną od lat miłość do wiolonczeli, uaktywniającą się niespodziewanie zwłaszcza w odbiorze grań na żywo. Uwielbiam każdą postać tego brzmienia. Nic dziwnego, że i ta z Teatru Odwróconego bardzo mi się spodobała.

Jako widz i słuchacz jestem w pełni usatysfakcjonowana niedzielnym pokazem. Chętnie jeszcze kiedyś powtórzę takie doświadczenie. Niech żyją zbiegi okoliczności! Niech żyje Spółdzielnia Muzyczna!

A właśnie: więcej o Spółdzielni Muzycznej Contemporary Ensemble możecie poczytać na stronie grupy: www.spoldzielniamuzyczna.com. Serdecznie polecam!

Link do archiwalnego wydarzenie na Facebooku: Żółty paszport – film z muzyką na żywo.