Moje ulubione: eko-przydasie

Chyba każdy, kto zajmuje się rękodziełem, ma w swoich zasobach coś, co na pewno przyda się w przyszłej pracy. Przydasie mogą być przeróżnego pochodzenia i przeznaczenia. Jedną z moich ulubionych przydasiowych grup są przedmioty, które można by z grubsza określić przymiotnikiem „eko”: z naturalnych materiałów, wielokrotnego użytku albo z odzysku.

Po nitce do kłębka

A może raczej do motka? Sznurki różnego rodzaju są jednymi z najczęściej przeze mnie używanych dodatków. Najbardziej lubię bawełniane i zwykłe, jutowe. Można nimi przewiązać prezent, zastosować jako „trzymadełko”, ozdobić tag czy kartkę, zamknąć album itp. Są dyskretniejsze niż wstążki, znakomicie nadają się do prac męskich, ale nie tylko: pasują wszędzie tam, gdzie uznamy to za stosowne.

Odbijanki

Stemple występują w różnych wersjach, najwięcej mam silikonowych, ale to te drewniane należą do moich ulubieńców. Pięknie wyglądają, a nadal spełniają swoją funkcję. Lubię stemple, bo można ich używać wielokrotnie i za każdym razem odbitki można ozdobić w inny sposób, więc z jednego stempla możemy uzyskać wiele kombinacji kolorystycznych i np. łatwo dopasować je do użytych papierów. Pracuję nad tym, by używać więcej stempli w moich pracach, bo są tego warte.

Drewniane ozdobniki

Drewienka, guziczki i różnego rodzaju kształty stanowią świetny dodatek do prac w stylu rustykalnym. Pomalowane na biało znakomicie uzupełnią kartki o tematyce dziecięcej lub lekkie, kobiece kompozycje, ale tak naprawdę ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Uwielbiam łączyć takie dodatki z papierem kraftowym.

Zielono mi

Chrobotka nie używam zbyt często, ale lubię go stosować, bo ożywia kompozycję, dodaje jej trójwymiarowości i świeżości. A dzięki jego właściwościom można przechowywać go naprawdę długo. Nic się z nim nie dzieje. Swój zapas mam pewnie ponad rok i nadal jest w porządku. Bez problemów przykleja się na klej introligatorski. Polecam, tym bardziej, że na rynku dostępny jest w wielu wersjach kolorystycznych. Ja najbardziej lubię go wersji zielonej. Pamiętajcie tylko, by kupować mech ze sprawdzonych źródeł.

Przydasie odzyskane

Na zdjęciu znajduje się pawie pióro, którego nie kupiłam ani nie zdobyłam w żaden podejrzany sposób. Po prostu było elementem starej ozdoby należącej niegdyś do mojej babci. Był to piekielny, plastikowy paw, w którym wszystko było nie tak, poza tymi wspaniałymi piórami. Naprawdę był przerażający – jego mechanizm uruchamiał najlżejszy ruch, a wtedy ptaszysko wrzeszczało i łypało czerwonymi ślepiami. Zawał murowany. Paw się na szczęście zepsuł, pióra ocaliłam i od czasu do czasu gdzieś je wykorzystuję. Tyle dobrego.

Zbieram też czasem skrawki materiałów, odcinam metki od ubrań i staram się wykorzystywać różne opakowania. Idzie mi rozmaicie, ale jeśli tylko mam pomysł jak użyć czegoś, co w innym przypadku bym wyrzuciła, to to robię. Czasami powstają z takich przedmiotów naprawdę interesujące prace.

Takich „eko-przydasi” pewnie znalazłoby się więcej w moich zasobach, ale te jako pierwsze przyszły mi na myśl, dlatego chciałam o nich tutaj wspomnieć. A jak Wam kojarzą się „eko-przydasie”? Macie takie w swoich zbiorach?

Literacki Ogród, czyli LO na podsumowanie miesiąca: Malinowy Lipiec

Bardzo rzadko tworzę tzw. layouty – czyli prace eksponujące zdjęcia na jednej stronie, najczęściej formatu 30×30 cm. Ostatnio jednak pomyślałam, że fajnie byłoby regularnie potrenować tę formę i tak powstał ten cykl. Literacki Ogród, czyli skomentowane moimi ulubionymi literackimi cytatami zdjęcia otaczających mnie roślin, kojarzących się z konkretnymi miesiącami. A wszystko to w formie layoutu.

Kończy się lipiec, więc jest to doskonały moment na start tej serii. W ogródku mamy kilka krzaczków malin, z których może nie ma zbyt wielu owoców na litry soków, ale z pewnością można uzbierać kilka garści do doraźnego spałaszowania. Co, nie ukrywając, czasem czynię. W tym roku urządziłam naszym malinom prawdziwą sesję fotograficzną. Trudno było wybrać tylko dwa zdjęcia, ale w końcu mi się udało.

Malinowy chruśniak

A jeśli mowa o malinach, to nie mogło zabraknąć fragmentu wiersza jednego z moich ulubionych poetów, W malinowym chruśniaku:

W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem

Zapodziani po głowy, przez długie godziny

Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.

Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. […]

Bolesław Leśmian

Całość wiersza znajdziecie np. w serwisie Wolne Lektury, o tutaj: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/w-malinowym-chrusniaku.html. Jest to jeden z moich ukochanych utworów poetyckich i nawet szkolne interpretacje mnie do niego nie zniechęciły.

Sensualna, senna atmosfera, z nutką tajemnicy, jak to bywa u Leśmiana, i subtelnego erotyzmu uchwyconej chwili między kochankami sprawia, że zwykły krzaczek malin nabiera niezwykłych znaczeń. Staje się ostoją sekretów.

Trochę o moim LO

Do przygotowania mojego LO wykorzystałam najpiękniejszą malinową kolekcję papierów od Lemoncraft, Raspberry Garden. Użyłam także tekturek od Euniki Jedynak, odrobiny koronki i kilku błyskotek. W środku, między zdjęciami, zostawiłam miejsce na cytat, bo w momencie tworzenia pracy nie byłam pewna, który fragment wykorzystam. Na pierwszym zdjęciu w tym wpisie wkleiłam fragment wiersza w programie graficznym. Mogłabym go także wypisać ręcznie lub wydrukować. Możliwości jest wiele.

Takie layouty można składać w całe albumy, albo tworzyć jako pojedyncze prace. Można na nich umieszczać dowolną liczbę fotografii i ozdobników. Można też stosować różne formaty. Ja najbardziej lubię 20×20 cm, ale robiłam też 30×30 i 15×15.

Jak Wam się podoba taka forma oprawiania zdjęć? Bo mnie zaczyna się podobać coraz bardziej.

Moje ulubione: zeszyty

Tym wpisem wprowadzam serię artykułów na temat moich ulubionych przedmiotów, motywów i działań związanych z rękodziełem, organizacją i tworzeniem nie tylko w kontekście scrapbookingu. Na początek chciałabym rozwinąć wątek zeszytów w moim życiu. Pisałam już trochę o nich we wpisie o powodach, za które kocham papier, ale to tylko liźnięcie tematu. Dzisiaj bardziej szczegółowo i z uczuciem. O zeszytach.

Pisemna deklaracja

Chociaż prowadzenie zapisków w edytorach tekstowych jest bardzo wygodne i pozwala na liczne modyfikacje w trakcie, bez zabazgrywania stron kolejnymi poprawkami, to jednak posiadanie papierowej wersji planów, list i fragmentów zapisanych myśli jest nieodzowne dla spokoju mojej duszy. Mam poczucie, że jeśli czegoś nie spiszę własnoręcznie na kartce papieru, to nie ma prawa zaistnieć. Zupełnie jakbym składała podpis pod ważnym dokumentem.

Prowadzę więc kilka zeszytów jednocześnie, co jeden z piękniejszą okładką i… paskudnym wnętrzem, bo piszę jak kura pazurem. Niestety. Nie zapowiada się, żebym szybko wyspecjalizowała się w kaligrafii, choć kupiłam sobie nawet specjalistyczną książkę do ćwiczeń. Leży gdzieś pod stosem pozostałych nieprzeczytanych tomów. Nie pytajcie. O półkach wstydu innym razem.

Moje pismo pozostawia wiele do życzenia, jest jednak dla mnie czymś w rodzaju złożenia deklaracji samej sobie. Wiem, że jeśli coś zapiszę to przynajmniej będę z całych sił próbowała to zrealizować, choćby i małymi kroczkami. Taka siła autopersfazji.

Zeszyty do zadań specjalnych

Na zdjęciu w tym artykule widnieją moje ulubione zeszyty, z tak pięknymi okładkami, że aż żal było mi je zapisywać. Jednak póki co służą mi świetnie. W pierwszym, z tęczowymi liśćmi miłorzębu, prowadzę listy rzeczy do zrobienia na kolejny dzień. Dopiero zaczęłam, więc jest szansa, że ten egzemplarz zachowa jako taki wygląd, także wewnętrzny.

W drugim, ze srebrnymi piórkami, powstaje mój (nie)dziennik, sporadycznie zapisywany strumieniem świadomości, jeśli chcę oczyścić emocje. Polecam, świetna metoda na pozbycie się natrętnych myśli.

Trzeci, w kolorowe gwiazdki, jest ze mną najdłużej i można w nim znaleźć wszystko. Są tutaj zapiski z różnych szkoleń, rozrysowane mapy myśli, szkice moich albumów i kartek, plany artykułów i pomysły na media społecznościowe. Są cytaty, fragmenty tłumaczeń, tekstów piosenek, obliczenia wymiarów. Takich zeszytów mam najwięcej, pochowane po szufladach czekają, aż znów po nie sięgnę, by przypomnieć sobie to jedno zdanie, które wraca do mnie bezustannie, a wrócić nie może.

Bez zeszytów ani rusz

Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie moje zeszyty. Pewnie notowałabym wszystko na skrawkach papieru z drukarki, albo na ulotkach, jak zdarzało mi się na studiach z wierszami. Ale jednak `to do zeszytów zawsze wracam, by zapisać ważne dla mnie spostrzeżenia i uchwycić w locie niesforne myśli.

Na koniec jeszcze podzielę się tekstem piosenki, który napisałam kilka lat temu:

Zeszyt

Gdyby cały świat

Zeszytem był

Bym ja mogła pisać w nim

I gdyby na ten świat

Kleks nagle spadł

To nic, stron starczyłoby

Na pomyłki i na strach

Na grę w giełdę i na krach

I na tysiąc nieznaczących spraw

Na ironię i na takt

Na oceny i ich brak

I na wierszy rozproszonych mak

Gdyby cały świat

Zapisać mógł

Ten mój dłoni lekki ruch

To choćby cały świat

Miał tysiąc wad

To stron by nie groził brak

Na zmyślenia i na fakt

I na wojnę i na pakt

I na dziennik niecodziennych spraw

Na zabawę i na sen

Na chorobę i na lek

I na słodkich słówek lep

I takich zeszytów Wam życzę: pojemnych i magicznie kreujących rzeczywistość.