Najważniejsza jest równowaga. „Reflektor na tatę” w Teatrze Szczęście [recenzja]

Obejrzany 10.10.2017 r.

 

Monodram Reflektor na tatę, w znakomitym wykonaniu Piotra Plewy, powraca na deski teatru w Krakowie. Sztuka, której autorem jest Tomasz Jachimek a reżyserem Dariusz Starczewski, początkowo była wystawiana między innymi w Teatrze 38. Obecnie będzie grana w Teatrze Szczęście, przy Karmelickiej 3. Szczęśliwym trafem mogłam obejrzeć wcześniej spektakl zamknięty. Zastanawiałam się, w jakiej formie spisać swoje wrażenia, bo w zasadzie mogłabym je streścić jednym słowem: WOW! Ewentualnie jakimś mało cenzuralnym odpowiednikiem podkreślającym moje teatralne zauroczenie. Postaram się jednak nieco rozwinąć te przemyślenia. Bez niecenzuralnych okrzyków zachwytu.

Krótkie wprowadzenie w temat z mojego punktu widzenia. Wielbicielom kabaretu Piotr Plewa z pewnością jest znany jako aktor krakowskiej Grupy Rafała Kmity. I muszę przyznać, że chociaż podziwiam GRK zbiorowo, zwłaszcza za wspaniałe piosenki, gdybym musiała wybrać z tego zespołu jednego artystę, który najmocniej przykuwa moją uwagę, byłby to właśnie Piotr Plewa. Jako absolutna fanatyczka piosenki kabaretowej i aktorskiej nie mogłabym wybrać inaczej, bo ten artysta w krótkich, piosenkowych formach jest mistrzem. Nie dość, że wspaniale interpretuje tekst mimiką i gestem, potrafi zrobić ze swoim głosem niesamowite rzeczy. Wygrać nim wszystkie możliwe emocje.

Wcześniej jednak nie miałam okazji zobaczyć Piotra Plewy w sztuce teatralnej. Byłam zachwycona taką możliwością i zaintrygowana formą tego spektaklu. Monodram to chyba najtrudniejszy rodzaj teatru, w którym aktor przez cały czas koncentruje na sobie uwagę widza. I dokładnie tak było! Od Piotra Plewy w tej roli nie można oderwać wzroku i nawet nie ma się na to ochoty. Dostrzegłam w tym pokazie umiejętności aktorskich tę samą niezwykłą energię, którą widzę w interpretacjach piosenek.

Reflektor na tatę to spektakl nieoczywisty – z jednej strony powoduje niekontrolowane wybuchy śmiechu, ale z drugiej pozostawia widza z poczuciem, że oto podejrzał coś, czego nie powinien. Że wszedł w cudze życie w jego całej komiczności, tragiczności, także (nie)zwykłości, co prawda na zaproszenie właściciela, ale jednak dotykając jego intymności nieco zbyt mocno.

Tomasz Jachimek napisał tekst balansujący na krawędzi komedii i tragedii. Z zakończeniem, które daje nam w twarz w sposób, który może się spodobać. Jednak ten tekst nie wybrzmiałby w pełni, gdyby wykonywał go inny aktor. Piotr Plewa wydobywa każdy niuans tej sztuki, jej awers i rewers. Już jedna z pierwszych scen ukazuje talent aktora – dwie niemal identyczne rozmowy telefoniczne poprowadzone w kompletnie różnych kierunkach. Dalej jest tylko lepiej.

Nie potrafię jednoznacznie zaklasyfikować gatunkowo Reflektora na tatę (i w sumie nie uważam tego za konieczność). Z pewnością jest w nim sporo komedii – przez 90% czasu zabawa jest nieskrępowana i bezkarna. Potem przychodzi 10% refleksji w ciemniejszych barwach. Być może najodpowiedniejszym określeniem byłoby słowo „komediodramat”, ale ja chyba wolę „czarną komedię”, choć powszechnie to zestawienie może kojarzyć się z tematyką kryminalną. W Reflektorze mamy natomiast studium psychologiczne i satyrę na współczesne ojcostwo. „Najważniejsza jest równowaga”, powtarza z przekonaniem bohater , by zaraz zapomnieć o swoim przepisie na udane życie. Ale w spektaklu złoty środek między zabawą i tragizmem udaje się zachować, choć wydaje się to niemal niemożliwe.

Szalenie podoba mi się uniwersalizm tego przedstawienia. Można je zagrać i dla młodzieży, i dla widzów dorosłych. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie dzięki znakomitemu wykonaniu. Pozornie lekka forma skrywa niezbyt łatwą tematykę.

Jeśli zaś mowa o formie, nie można pominąć doświadczenia Piotra Plewy w one-man-show. Zresztą Tomasz Jachimek również uprawia ten rodzaj sztuki estradowej. Myślę, że rzutuje to na taki układ tekstu i zwarty scenariusz, w którym w dość krótkim czasie (około godziny) dostajemy tak bogatą gamę emocji i wrażeń.

Wracając do mojego początkowego jednowyrazowego podsumowania, rzeczywiście przez cały spektakl myślałam wykrzyknikami: „Co za gra!”, „Niesamowite!”, „Genialne!” i oczywiście „WOW!”. Mam nadzieję, że nie siedziałam z otwartymi ustami, bo moja szczęka mentalnie wędrował w stronę podłogi. Musicie to zobaczyć. Polecam. Najbliższe spektakle w Teatrze Szczęście już 22 i 27 października. Ja na pewno chcę ten spektakl obejrzeć ponownie.

Anielska cierpliwość. „…i zawsze przy mnie stój” w Sztuce Na Wynos [recenzja]

Fot. Marta Ankiersztejn (źródło: sztukanawynos.wordpress.com)

W Krakowie, przy Starowiślnej 55, mieści się najmniejszy teatr, w jakim do tej pory byłam. A w nim scena z widownią dla trzynastu widzów, Scena Pokój. Miejsce to tworzą przemili ludzie, których pasja i rozliczne talenty wyglądają z każdego kąta tego kameralnego teatru, a nawet ze ścian. Spektakl w reżyserii Dariusza Starczewskiego, „…i zawsze przy mnie stój”, był moim pierwszym pretekstem do odwiedzenia tego miejsca, ale chętnie znajdę sobie w przyszłości jeszcze jakiś inny. Serdecznie dziękuję Ewie Błachnio za ten pierwszy.

To był dla mnie wieczór pierwszych razów teatralnych: nowe miejsce, pierwszy spektakl w reżyserii Dariusza Starczewskiego, pierwsza sztuka Tomasza Jachimka. I pierwsze spotkanie sceniczne z Ewą Błachnio jako aktorką teatralną. Do tej pory znałam ją jedynie z działań kabaretowych i około-kabaretowych. Chociaż jej udział w teatralnym świecie nie był dla mnie tajemnicą, nie miałam wcześniej okazji, by zobaczyć ją w repertuarze dramatycznym. A była to duża przyjemność.

Bardzo mnie cieszy, że spektakl Tomasza Jachimka nie okazał się kolejną komedyjką romantyczną, z gatunku tych, którymi łatwo wypełnić widownię znacznie większą, niż ta przy Starowiślnej 55. I chociaż myślę, że spektakl  „…i zawsze przy mnie stój” nie miałby problemów z frekwencją, na pewno nie jest on płaską farsą. Ewa Błachnio oraz Elżbieta Bielska wcieliły się w podwójne role, idealnie oddając złożony charakter tego spektaklu. Bo nawet trudno nazwać mi go komedią, choć były w nim sceny bawiące do łez. Powiedziałabym raczej, że to komediodramat. Psychodrama.

Mamy tutaj do czynienia z zetknięciem dwóch światów: dosłownie i w przenośni. Rozmowy Anielic Stróżek przeplatają się z pogawędkami z ich podopiecznymi. W tle tajemniczy Sławek – przedmiot pożądania. I klasyczna sytuacja „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Lub ma zamiar. To jest także historia, która próbuje odpowiedzieć na pytanie, co właściwie oznacza „anielska cierpliwość” i gdzie są jej granice. A przede wszystkim jest to opowieść o kłamstwie i jego konsekwencjach.

Ewa Błachnio okazała się wspaniałą aktorką, potrafiącą przekazać swoją grą całą tęczę emocjonalną, w sposób, który sprawia, że widz jej wierzy. Wierzy w autentyczność jej postaci. Podobnie zresztą prezentowała się jej sceniczna partnerka, Elżbieta Bielska, którą również oglądałam na scenie teatralnej po raz pierwszy. Jest to aktorka o niezwykłej ekspresji, którą towarzysząca mi siostra porównała do ekspresji Krystyny Jandy. I myślę, że było to niezłe porównanie.

W spektaklu podobało mi się wszystko: od reżyserii, poprzez grę, prostą scenografię i niezwykłe kostiumy (trochę kojarzące się z estetyką Becketta), po światło i dźwięk. Wszystko dopięte na ostatni guzik i pięknie zaprezentowane. Takie realizacje sprawiają, że od razu po wyjściu z teatru chciałoby się do niego wrócić. Kameralna atmosfera może peszyć początkującego widza (ja na przykład wolę być raczej obserwującą niż obserwowaną), ale gwarantuję, że spektakl rozwiewa wszystkie ewentualne wątpliwości na korzyść miejsca. Jest fantastyczny. Polecam serdecznie.

 

O SPEKTAKLU

„…i zawsze przy mnie stój”

Tekst: Tomasz Jachimek.

Reżyseria: Dariusz Starczewski

 

Scenografia: Urszula Czernicka

Kostiumy: Misia Łukasik, Dina Bienfait

Muzyka: Mateusz Kobiałka

Światło: Marek Oleniacz

 

OBSADA:

Ewa Błachnio

Elżbieta Bielska

 

WIĘCEJ:

Strona spektaklu na www.sztukanawynos.wordpress.com: ...I ZAWSZE PRZY MNIE STÓJ