Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie… “Duma i uprzedzenie, i zombie”

Oficjalny plakat “Dumy i uprzedzenia, i zombie”

Kiedy przez przypadek trafiłam na ten film w ramówce HBO, wiedziałam, że muszę go obejrzeć. Znam prozę Jane Austen i jej klasyczne adaptacje. Widziałam też kilka filmów o zombie, choć żadnego do końca nie byłam w stanie obejrzeć (poza teledyskiem do Thrillera). Ale gwarantuję, że jeśli: a) nie lubisz filmów na podstawie powieści panny Austen, a kochasz filmy o zombie, lub b) masz tak, jak ja: zombie są ci lekko obojętne, dopóki nie istnieją obok, za to kolejne ekranizacje Dumy i uprzedzenia wciągasz co najmniej z zainteresowaniem, ten film jest dla Ciebie. O ile potraktujesz go jak komedię.

Wojownicze panny Bennet

Przyznaję, że nie potrafię z pamięci przytoczyć nazwiska żadnego z aktorów, choć wielu z nich wzrokowo kojarzę. Mam jednak wrażenie, że siłą tej produkcji (czy też słabością, zależy od nastawienia oglądającego) nie są znane nazwiska, ale przepięknie rozplątana i upleciona na nowo przez autorów historia.

Nadal znajdujemy się w XIX wieku, w hrabstwie Hertfordshire, a pięć sióstr Bennet nadal poszukuje bogatych mężów. To znaczy bardziej poszukuje ich pani Bennett. Tym razem jednak, panny Bennet, w tym główna bohaterka, Elisabeth, nie skupiają się jedynie na czytaniu dzieł humanistycznych, robótkach ręcznych i sztuce konwersacji. Nie. Zostały wyedukowane w sztukach walki przez mnichów, chyba nawet tybetańskich. Teraz potrafią skopać tyłek nie tylko metaforycznie, sprawną ripostą. Szkoda, że tego szczegółu w ich edukacji nie dodała i Jane Austen, bo, zaiste, ubarwia to wiele scen. Wyobraźcie sobie wkurzoną Elisabeth Bennet i dodajcie jej ripostom ciosy z półobrotu.

O wszystko to zadbał ich ojciec, który jest najtrzeźwiej myślącym rodzicem i myśli realnie o rzeczywistości, a ta roi się od hord wygłodniałych zombie. Anglia została opanowana przez tajemniczą epidemię i pozostali przy życiu mieszkańcy muszą teraz kryć się przed zombiakami. Walce przeciw nim przewodniczy on – pan Darcy.

Darcy nadal ma to coś

Wiadomo, Colin Firth był najlepszym Darcym, ale ten grany przez Sama Rileya jest równie tajemniczy, chmurny i dumny. Elizabeth uprzedza się do niego od pierwszego wejrzenia i tak samo szybko oddaje mu swoje serce. Kto by nie kochał mężczyzny zwalczającego skutecznie setki zombie.

Równie tajemnicza jest jego protektorka, Lady Catherine de Bourgh. Zdecydowanie bardziej intrygująca, niż ta powieściowa, ale podobnie irytująca. Przynajmniej do czasu.

Zombie, wszędzie zombie

Anglia staje w obliczu nieuchronnej katastrofy. Zombie chcą przejąć stolicę i zdobyć władzę. A są wszędzie i nie każdego można rozpoznać na pierwszy rzut oka. Widok zombiaków w szatach z tamtej epoki jest jednym z najzabawniejszych akcentów tej opowieści. Twórcy zadbali o stroje z epoki i scenografię, więc zastępy nieumarłych hasają wśród łąk, lasów i salonów z tamtych lat. Biorąc pod uwagę sztywną etykietę tamtego okresu, zombie to także niezła metafora bezmyślnego podążania za wymaganiami tzw. opinii.

Polecam także wyłuskiwanie niezliczonych sucharów z zombie w tle. Kurtuazyjne dyskusje przy wiście nabierają wtedy zupełnie innego smaczku. Nie wierzyłam, że po seansie dojdę do takiego wniosku, ale ten film naprawdę dobrze się ogląda. Dawno się tak nie uśmiałam. Nie wiem, czy taka była intencja twórców, ale bawiłam się świetnie.

Wrzucenie tej znanej historii w samo centrum epidemii wirusa zamieniającego Anglików z XIX-wiecznej prowincji w zombie, odświeżyło ją i pozwoliło dostrzec w niej nowe odcienie. Jednym słowem, polecam. Ku pokrzepieniu serc. I mózgów.

O FILMIE

PREMIERA: 21.01.2016 r.

SCENARIUSZ: Burr Steers

REŻYSERIA: Burr Steers

OBSADA:

m.in. Liliy James, Sam Riley, Jack Huston

Więcej na temat filmu przeczytacie np. na stronie FilmWeb

Kryminalny Kraków: Pitaval krakowski [recenzja]

Stanisław Salomonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś, Pitaval Krakowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973, wydanie drugie.

Jeśli Was, tak jak mnie, skusiły zapowiedzi Belle époque jako serialu kryminalnego rozgrywającego się w dawnym Krakowie, to Pitaval Krakowski jest książką dla Was. Jak się to kuszenie w przypadku serialu skończyło, pominę tutaj milczeniem (co nieco pisałam o nim tutaj), ale co do książki, jestem nią zachwycona. O ile można tak powiedzieć o zapisie krwawych dziejów królewskiego miasta.

Jak piszą autorzy we wstępie, tytuł książki odnosi się do francuskiego prawnika, który w XVIII wieku opublikował zbiór opisów słynnych spraw kryminalnych. Od jego nazwiska podobne zbiory zaczęto określać potocznie pitavalami.

Pitaval Krakowski podzielono na dwie części: pierwsza obejmuje okres od średniowiecza do końca XVIII wieku;  druga część obejmuje nowsze czasy, w których obowiązywał głównie austriacki kodeks karny, i kończy się na dwudziestoleciu międzywojennym. Twórcy zbioru chcieli mieć pewność, że wszyscy bohaterowie tych opowieści już nie żyją, co jest ruchem bardzo taktownym, szczególnie w kontekście dzisiejszego medialnego ekshibicjonizmu.

9 marca pisałam o trzech sprawach opisanych w tej książce (Damy z „Pitavalu”. O kobietach kryminalnie). Wraz z mijającymi epokami możemy zaobserwować zmianę środka ciężkości: role powoli się odwracały i coraz częściej grzeszących bez miary szlachciców zastępowali rzezimieszkowie z niższych warstw społecznych. Uderzyło mnie to, gdy skończyłam lekturę. A  skończyłam ją niedawno, choć zaczęłam czytać dobre trzy miesiące temu. Okazało się jednak, że te teksty wymagają skupienia uwagi, jeśli nie chce się ich jedynie pobieżnie przejrzeć. Zamiast więc połykać tekst, jak zwykłam to czynić w przypadku interesującej książki, postanowiłam się nim delektować.

Twórcy utkali misterną siatkę prasowych cytatów, akt sądowych, faktów i nazwisk, w której można zabłądzić, ale w sposób bardzo przyjemny, jak w dobrym kryminale. Na końcu każdego rozdziału znajduje się spora bibliografia, więc dociekliwi mogą zgłębić temat na własną rękę.

Motto książki, którego autorem jest Charles Chenu, głosi: „Le Palais de Justice est bien le théâtre de l’histoire” („Pałac Sprawiedliwości jest właściwie teatrem historii”). I jest to idealne podsumowanie jej treści. Teatralność procesów sądowych, emocje, które opisywane sprawy budziły w publiczności, kryjące się za prostymi z pozoru wydarzeniami palimpsesty okoliczności i motywów tworzyły, i nadal jeszcze tworzą, przestrzeń dla działania wyobraźni i przygotowują scenę sali sądowej dla aktorów mimo woli. O tym właśnie jest ta książka.

Dodam jeszcze tylko, że mój egzemplarz pochodzi z drugiego wydania Pitavalu, z 1973 roku. Istnieje nowsza wersja tego wydawnictwa, wznowionego w 2010 roku.

Inni to my. Podopieczni w Starym Teatrze [recenzja / refleksja]

Obejrzany 28 lutego 2017 roku.

 

Problem imigrantów, poruszony w Podopiecznych Elfride Jelinek, z każdym dniem staje się bardziej uniwersalny, bliższy naszej rzeczywistości. Spektakl Starego Teatru zdaje się wykraczać poza jednostkowy przypadek z austriackiego kościoła Votivkirche, w którym obozowali nielegalni imigranci, ostatecznie wydaleni z kraju, mającego stać się ich schronieniem. Oglądając ten spektakl, wzbogacony scenami z Niewiny reżysera, Pawła Miśkiewicza, czułam, że spoglądam w oczy niewygodnej prawdy.

Bo problem imigracji w Europie rośnie z roku na rok i dotyczy nas wszystkich. To społeczeństwo smartfonów i kolorowych pisemek, w którym żyjemy, którego częścią jesteśmy, wypatruje najdrobniejszych potknięć celebrytów, a zamyka oczy na krzywdę bliźniego o innym kolorze skóry, innej tradycji, innej religii, innym statusie społecznym. To europejskie, a więc i nasze rządy, zamykają drzwi przed tymi złowrogo zapowiadanymi „innymi”, wśród których znajdują się pobożne kobiety, samotne matki, młodzi mężczyźni, starcy i dzieci, niepełnosprawni i całkiem sprawni, którym konflikt zbrojny, na jakim by tle nie był, odebrał dom, pracę, normalne życie i zwykłą, ludzką, elementarną godność.

Jasne, w takiej masie przybyszów muszą znajdować się i niebezpieczne, wrogie jednostki. Jasne, imigracja zarobkowa to nie to samo, co migracja spowodowana ucieczką przed nieprzyjaznym reżimem, czy wojną domową. Jednak generalizowanie w tym przypadku jest niebezpieczne. Nie idzie tu o poprawność polityczną i osobiste wybielanie się. Nie. Wszystkim nam ciąży na sumieniu los tych, którym moglibyśmy pomóc, gdybyśmy tylko zechcieli. Nie chciałabym sięgać po argumenty religijne i też nie w takim celu przytaczam biblijną opowieść, ale gdy Bóg nakazał zniszczyć miasta, w których zapanował występek, czyż  nie zostawił możliwości ocalenia ich, gdyby znalazł się w nich choć jeden sprawiedliwy?  Czy nie warto pomóc grupie, w której mogą znajdować się bardzo wartościowe, również dla naszej kultury, jednostki, nawet jeśli miałoby być ich tylko kilka? Na takie argumenty zwykle sypią się odpowiedzi: „To sam przyjmij tych obcych pod swój dach, jak jesteś taki mądry”. Tyle, że o to powinien zatroszczyć się rząd, poparty głosem społeczeństwa. Stworzyć możliwości i zapewnić środki, także bezpieczeństwa, dla obydwu stron. Ponadto, może wystarczyłoby nie okazywać wrogości tym, którzy nie okazują jej nam. I rozmawiać. Wszelkie konflikty i nieporozumienia zwykle sprowadzają się do braku rozmowy.

Reżyser obsadził w spektaklu aktorów Starego, których zewnętrze warunki kwalifikują jako Słowian. To pozwala nam pomyśleć także o sytuacji odwrotnej: co, jeśli to my musielibyśmy uciekać? Jeśli to my musielibyśmy błagać o pomoc w obcym kraju? Jeśli to naszą wolność ograniczyłaby wojna? Polska była w takiej sytuacji zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz, a potem niewiele lepszej, za panowania komuny. I jeszcze wcześniej, gdy powstania rozniosły nasz naród po obcych ziemiach, o czym wspomina, wtrącona jakby mimochodem, jeszcze w antrakcie, wspaniale wyśpiewana przez Krzysztofa Zawadzkiego i zespół, pieśń Przy sadzeniu róż. A co, jeśli inni to my?

Na pewno spektakl stawia przed widzem szereg pytań, większość z nich pozostawiając bez odpowiedzi wprost. Na pewno pozostawia po sobie zgrzyt w naszej idealnie szarej codzienności. Na pewno prezentuje całą masę stereotypów i prawd objawionych, które krążą w naszym europejskim społeczeństwie na temat tych wszystkich „innych”.

Na scenie panuje chaos. Postaci dramatu brodzą po kostki zanurzone w wodzie, wszędzie walają się pontony, kamizelki ratunkowe i pozostałości po różnych „darach”, najczęściej gó..nych, jak wynika z narracji. Tam, w plątaninie ciał, w brudzie i strachu, kotłują się złamane nadzieje na lepsze życie. Wszelki spokój jest sztuczny, apatyczny, udawany. Jest ciszą przed burzą. Rozbrzmiewają syreny alarmowe, albo zapewnienia o chęci przyjęcia zasad panujących w kraju, który mógłby stać się schronieniem, a jest tylko przystankiem w długiej tułaczce bez końca.

Tam, na scenie, rozgrywa się prawdziwy ludzki dramat, godny wspaniałej tragedii Szekspira. A mimo to nie można nie uśmiechnąć się, obserwując wyczyny Bartosza Bieleni, będącego jakby uosobieniem stereotypu buńczucznego imigranta, takiego, co to porywa „nasze” kobiety i zachowuje się jak nieokrzesany dzikus. Nie można zignorować czarnego humoru w scenie z Krzysztofem Globiszem, grającym na harmonijce (zresztą bardzo uroczej) czy rzucanych od niechcenia żartów ludzi, którym, zdaje się, jest już wszystko jedno. Przy całym tym nagromadzeniu ludzkiej tragedii znalazło się miejsce na wybuch śmiechu, choć, co prawda, jest to śmiech gorzki, poparty narzucającą się zewsząd samokrytyką.

„Kto nas przygarnie?” – pytają w zakończeniu bohaterowie sztuki. I zaraz sami sobie udzielają odpowiedzi: „Nikt nie chce?”. Chcemy?

 

O SPEKTAKLU

 PODOPIECZNI

Premiera: 9.04.2016 r., Scena Kameralna Starego Teatru, Starowiślna 21

 

TEKST: Elfriede Jellinek

REŻYSERIA: Paweł Miśkiewicz

PRZEKŁAD: Karolina Bikont

 

ADAPTACJA:  Joanna Bednarczyk, Paweł Miśkiewicz

SCENOGRAFIA: Barbara Hanicka

MUZYKA: Rafał Mazur

ŚWIATŁO: Marek Kozakiewicz

CHOREOGRAFIA: Maćko Prusak

PRZEKŁAD ANGIELSKI: Sören Alberto Gauger

 

OBSADA:

Iwona Budner

Aldona Grochal

Ewa Kaim

Urszula Kiebzak

Ewa Kolasińska

Katarzyna Krzanowska

Marta Nieradkiewicz

Jaśmina Polak

Marta Ścisłowicz

Bartosz Bielenia

Szymon Czacki

Roman Gancarczyk

Krzysztof Globisz

Zygmunt Józefczak

Zbigniew W. Kaleta

Patryk Kulik (PWST)

Jan Peszek

Krzysztof Zawadzki

 

MUZYCY:

Paulina Owczarek

Sebastian Mac

Tomasz Chołoniewski

Rafał Mazur

 

TRAILER