O fabrykowaniu marzeń – Ziemia Obiecana w Teatrze Słowackiego [refleksja]

Obejrzane 19 marca 2016 roku.

Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.
Ziemia Obiecana, plakat reklamujący spektakl.

Spotykają się Polak, Żyd i Niemiec… Brzmi jak początek dowcipu, a to tylko ironia losu. Trzy nacje rzucone na jedną ziemię, trzech bohaterów: Karol Borowiecki (Rafał Szumera), Moryc Welt (Marcin Kątny) i Maks Baum (Dawid Kartaszewicz), opętanych jednym marzeniem. Każdy z nich chce zarobić olbrzymie pieniądze w łódzkim Eldorado. Poza tym dzieli ich wszystko.

Nie czytałam Ziemi Obiecanej. Nie oglądałam też wersji filmowej. Powiem więcej: nie przepadam za Reymontem odkąd próbowałam przeczytać Chłopów. Jak zwykle nadrobię lekturę. Do tej pory zapoznałam się jednak z jej treścią i fragmentami. Zapowiada się ciekawiej, niż wspomniana lektura szkolna. Sądząc po tym, co widziałam na scenie, nie jest to mylne przekonanie.

Fabryki snów

Co łączy industrialną Łódź z przełomu XIX i XX wieku ze współczesnym musicalem? Każda z tych rzeczywistości kreuje sny o pewnym spełnieniu. A z ich połączenia otrzymujemy taki oto aktualny w treści spektakl muzyczny o łódzkiej Ziemi Obiecanej.

Każda namiętność może zamienić się w nałóg. Uwikłani w codzienne zmagania bohaterowie wciąż chcą więcej. Pragną więcej produkować, by więcej zarabiać. Pozostałe aspekty życia podporządkowane są więc pieniądzom. Ubodzy ich potrzebują, by żyć, bogaci ich pragną, by po prostu je mieć. Budują kolejne pałace, dokupują więcej maszyn, przez co cierpią zwalniani robotnicy, traktowani jak niewolnicza siła napędowa, małe trybiki w wielkich machinach fabrycznych.

Ale posiadacze sami stają się jednymi z tych zębatych kół, częścią maszynerii. Takie uwikłanie społeczeństwa w pogoń za pieniądzem doskonale oddaje spektakl Kombinat, oparty na piosenkach zespołu Republika (prezentowany na jednym z koncertów galowych PPA we Wrocławiu). Te same chłodne kalkulacje rządzące ludzkimi zachowaniami. To samo uzależnienie od systemu. Inny moment w historii, ale opisane mechanizmy są niemal identyczne.

Miasto, Masa, Maszyna

Te trzy „M”, które przytaczam tutaj za Peiperem, znalazły swoje zastosowanie również w jednym z tekstów Rafała Dziwisza ze spektaklu Teatru Słowackiego. Są doskonałym streszczeniem tej historii.

Miasto – Łódź. Moloch, który rozwinął się zaledwie w kilkadziesiąt lat z małej osady rolniczej. Miasto pożerające swych mieszkańców. Miasto układów, których podstawą są nie uczucia, a interesy.

Masa – robotnicy. Nie postrzegani  przez właścicieli fabryk jako indywidualne istoty, tylko elementy taśmy produkcyjnej. Jednolici poglądowo, z ambicjami przytłumionymi przez próbę przetrwania. Wepchnięci w  seryjną produkcję dla ludzi takich jak oni.

Maszyna – obietnica lepszego życia i bajecznych karier. Potwór wypierający czynnik ludzki z produkcji czegokolwiek. Drogie zabawki kapitalistów, sprowadzane z mitycznego Zachodu.

Kto potrafił ujarzmić te trzy elementy, stawał się lokalnym królem i mógł wybudować sobie kolejny łódzki pałac. Kto sobie z nimi nie radził – lądował na bruku.

Władza nici

Te wszystkie zależności ukazano poprzez dosłowne wplątanie bohaterów w sieć błękitnych nici. Tych samych, które produkowały owe masy ludzkie, przy udziale bezdusznych maszyn, w tym ogromnym, zimnym mieście. Jednym dawały bogactwo, innym odbierały życie.

Więziły głównych bohaterów tej opowieści. Wpływały na jakość  ich egzystencji, kontrolowały ich uczucia, budziły niskie instynkty, popychały do zbrodni, do aktów rozpaczy i zamiast łączyć – dzieliły.

 Tu przytoczę fragment songu z musicalu Rudolf. Afera Mayerling, Sznurki władzy, w przekładzie Doroty Kozielskiej:  „Sznurki w tył, sznurki w przód! Marionetki wprawiam w ruch! I znów tak tańczą jak im gram!  (…) Stłumię krzyk, zdławię bunt, prowodyra znajdę i wokół szyi sznur okręcę (Nie wychyli się już nikt!). Szczęście wam może dać ten, kto sznurki władzy ma i wie, jak nie poplątać ich!”

Tymi słowami opisywał swoją rolę na dworze cesarskim demoniczny hrabia Taafe. To mniej więcej taką władzę oferowała produkcja tych błękitnych nitek. Umiejętnie prowadzona, dawała kontrolę nad otoczeniem i własnym losem. Wystarczył jednak jeden błąd, jeden kiepski krok, by wpaść w zastawioną przez siebie sieć. To właśnie spotkało bohaterów tej barwnej opowieści.

Kapitalny musical

Dobra historia to podstawa, kapitał początkowy, dobrego spektaklu, także tego muzycznego. Tak określają tę produkcję sami twórcy. Dla mnie jest to idealnie zbilansowany musical. Dobry kapitał zaprocentował pięknym widowiskiem.

Podobała mi się surowość scenografii, bez sztucznie wybudowanego miasta, ze schematycznymi zarysami maszyn i zasugerowanymi delikatnie wnętrzami prywatnych mieszkań, czy przestrzeni miejskiej, z wykorzystaniem elementów multimedialnych i światła.

Pierwszoplanowa postać, Karol Borowiecki, młodzieniec szlacheckiego pochodzenia, stawia wszystko na jedną kartę i postanawia założyć własną fabrykę w Łodzi. Już tylko ten wątek daje podstawy dla widowiska skupionego wokół realizacji jednego z tych wielkich, Amerykańskich Snów, których echa pobrzmiewają w wielkich, amerykańskich musicalach. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Czym byłby spektakl muzyczny bez wątku miłosnego?  Karola otaczają piękne kobiety, które za nim szaleją, co on wykorzystuje bez specjalnych wyrzutów sumienia. Uwielbia go bałwochwalczo wspaniała Lucy, żona żydowskiego bankiera. Nadzieję na przyszłość wiąże z nim narzeczona Anka, dobra i miła dziewczyna z rodzinnego Kurowa, która dla niego rzuca majątek i wyprowadza się do Łodzi. I wreszcie zakochuje się w nim bez pamięci Mada, córka niemieckiego fabrykanta, właściciela jednego ze słynnych  łódzkich pałaców.

Są w tej historii szemrane interesy, zdrady, konflikty pokoleniowe, czarne charaktery, a przede wszystkim – indywidualne historie, przez które opowiedziano o stosunkach między różnymi warstwami społecznymi (posiadacze a robotnicy) i narodowymi (Polacy, Niemcy, Żydzi). Nie obyło się, rzecz jasna, bez stereotypowego podania postaci, pewnego ich uproszczenia, ale to też mieści się w konwencji musicalowej i przemawia raczej na korzyść spektaklu.

Całe to bogactwo fabuły przekazano w dialogach Reymonta oraz songach autorstwa Rafała Dziwisza i Piotra Dziubka, które połączył w całość Wojciech Kościelniak. I zrobił to naprawdę dobrze. Adaptatorowi udało się uchwycić sedno historii opowiedzianej przez Reymonta i przekazać je w bardzo atrakcyjnej formie słowno-muzycznej.

Część  piosenek jest dosyć prosta (mogłam bez problemu dopowiedzieć sobie rym w kolejnym wersie, nie znając go wcześniej), ale nie prostacka. Autor tekstów zna się na swojej sztuce doskonale. Utwory wpadają w ucho i świetnie ilustrują charaktery postaci, które je wykonują: namiętne wyznania miłosne Lucy, determinację Karola, rozpacz zdradzanego bankiera, cynizm lichwiarza. Niestety żadna z piosenek nie zachowała się w mojej pamięci, jednak pamiętam dobrze siłę ich przekazu.

Oglądanie tego spektaklu sprawiało mi dużo przyjemności. Zawsze czekam z utęsknieniem na podniesienie kurtyny. Za kurtyną teatralną czai się nowy świat. Ten z Ziemi Obiecanej był naprawdę wspaniały i pełen spełnionych obietnic. Przynajmniej tych złożonych wobec widza.

ZIEMIA OBIECANA (spektakl muzyczny)
Teatr im. Juliusza Słowackiego, Kraków, Duża Scena
Premiera: wrzesień 2011 roku

TEKST: Władysław Stanisław Reymont
ADAPTACJA I REŻYSERIA: Wojciech Kościelniak
TEKSTY PIOSENEK: Rafał Dziwisz
MUZYKA: Piotr Dziubek
SCENOGRAFIA: Damian Styrna
KOSTIUMY: Katarzyna Paciorek
CHOREOGRAFIA: Beata Owczarek
CHOREOGRAFIA: Janusz Skubaczkowski
PRZYGOTOWANIE WOKALNE: Halina Jarczyk
ASYSTENT REŻYSERA: Magdalena Kozińska
INSPICJENT: Agata Schweiger

OBSADA:

Karol Borowiecki: Rafał Szumera
Moryc Welt: Karol Śmiałek (gościnnie) / Marcin Kątny (gościnnie)
Maks Baum: Dawid Kartaszewicz (gościnnie)
Lucy Zuker: Katarzyna Zawiślak-Dolny
Müller: Krzysztof Jędrysek
Mada Müller: Barbara Garstka (gościnnie) / Ewelina Przybyła
Anka: Karolina Kazoń
Herman Bucholc: Tomasz Wysocki
Mateusz: Maciej Jackowski
Horn: Rafał Dziwisz
Zuker: Feliks Szajnert
Grosglik: Tadeusz Zięba
Robert Kessler: Wojciech Skibiński
Dawid Halpern: Sławomir Rokita
Stach Wilczek: Błażej Wójcik (gościnnie)
Bum-Bum: Grzegorz Łukawski
Michalakowa: Marta Waldera / Agnieszka Judycka
August: Rafał Sadowski
Baum: Jerzy Światłoń
Zosia Malinowska: Julia Siewniak / Matylda Wojsznis
Adam Malinowski: Aleksander Kopański / Michał Woźnica
Malinowska: Hanna Bieluszko Papuga: Gabriela Pawłowicz

TANCERZE:

Aleksander Kopański
Karol Miękina
Gabriela Pawłowicz
Piotr Skalski
Natalia Staninska
Dorota Wacek
Michał Woźnica

ORKIESTRA W SKŁADZIE:

DYRYGENT, I SKRZYPCE: Halina Jarczyk
II SKRZYPCE: Tomasz Góra / Mateusz Jędrysek
WIOLONCZELA: Jacek Kociuban / Alicja Góra
FORTEPIAN: Jacek Bylica
AKORDEON: Jacek Hołubowski / Grzegorz Polus
KLARNET CL, CLB: Andrzej Godek / Jakub Sztencel
TUBA: Przemysław Sokół
BANJO: Krzysztof Oczkowski
KONTRABAS:
Grzegorz Piętak
PERKUSJA:
Sławomir Berny / Bartłomiej Szczepański

TRAILER

 

Szczęśliwy romans z Płatonowem [recenzja]

Obejrzany 3 marca 2016 roku.

Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)
Fotografia w zbiorach Teatru Starego (źródło: www.stary.pl)

To było moje drugie podejście do „Płatonowa”, pierwszy raz nie mogłam obejrzeć go w całości. Czekanie było męką. Zdaje się, że jestem kolejna ofiarą tego Don Juana. Z każdego spektaklu Teatru Starego wychodzę zadowolona, ale są takie sztuki, które trzymają mnie w zachwycie przez dłuższy czas. W tedy wiem, że będę na nie wracać. To zdecydowanie jest właśnie jedna z takich sztuk.

W „Płatonowie” podoba mi się wszystko, od pierwszej chwili. Wspaniała scenografia, prosta, ale pełna sensów. Ni to salon, ni to sypialnia, ni to kuchnia. A i pralka się trafiła. Automatyczna. Ot, dobrobyt ziemiański. Drewniane meble, stare lustro, trochę jak te poupychane po strychach naszych babć. Zatrzymany w czasoprzestrzeni kadr. I tylko jedno wyjście. Idealne tło dla kolejnych scen, i po prostu ładne.

Zdążyłam już zapoznać się z oryginalną sztuką. W opracowaniach zaznacza się, że jest to debiut literacki Antoniego Czechowa (technicznie rzecz ujmując, chyba druga sztuka młodzieńcza). Ma to znaczenie w przypadku oceny utworu wystawionego na scenie. Gdyby chcieć wystawić całość tego dramatu, bez cięć, dynamika spektaklu nie byłaby tak płynna i zapraszająca. Tekst oryginalny (choć przeczytany przeze mnie nie w oryginalnym języku) jest dosyć długi, objętościowo obszerny, czasem „przegadany”, choć napisany bardzo plastycznym językiem, dającym bardzo dobre pojęcie o władających nim osobach.

W tym świecie, który prezentuje Konstantin Bogomołow, nic nie jest takie, jakie być powinno: kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami, młodzi grają starszych, starsi grają młodszych. Tutaj kobiety są z Marsa a mężczyźni z Wenus i nikogo to nie dziwi. Na małej, odosobnionej planecie rosyjskiego dworku wszystko jest wyolbrzymione, przeinaczone, zdefiniowane na nowo przez stare zasady.

Reżyser w prosty a genialny sposób ukazał stereotypy na temat płci. Jak mocno brzmią zdania zaczynające się od „Wy kobiety” wypowiedziane przez kobiety. Jak śmieszne wydają się wypowiedzi mężczyzn udających przeciwną płeć. Wszystkie nierówności ukazują się z podwójną siłą rażenia.

Płatonow (Anna Radwan) zaburza spokój wszystkich pań. Przystojny (czy może jednak piękny?), zabawny, inteligentny, wykształcony, w tym małym, ziemiańskim świecie o zbyt dużych ambicjach a zbyt małych chęciach, jest objawieniem. Kocha się w nim gospodyni dworku, Anna Wojnicew (Adam Nawojczyk), traci dla niego głowę małżonka jej syna, Siergieja (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), Sonia (Zbigniew W. Kaleta). Jego żona, Sasza (Bartosz Bielenia), kocha go i cierpi w milczeniu, co prawda do czasu. Sporo tego cierpienia zadaje Michaił Płatonow swoim pięknym (przystojnym?) ofiarom.

Anna Radwan-Gancarczyk jest najwspanialszym Płatonowem, jakiego można sobie wyobrazić: silna kobieta grająca cynicznego mężczyznę, to najlepsze połączenie dla tej postaci. Adam Nawojczyk okazuje się mieć w sobie wiele kobiecości, jest bardzo zalotną Anną Wojnicew. Nieodmiennie zachwyca mnie Anna Dymna, tutaj występująca jako lekarz bez powołania, za to alkoholik z zamiłowania, Nikołaj, szwagier Płatonowa. Jego siostra, a żona Michała Płatonowa, Sonia, to rola grana przez Zbigniewa W. Kaletę, z bardzo oszczędna ekspresją, która uwypukla niedojrzałość tej kobiety. Jaśmina Polak, jako Iwan Trylecki, ich ojciec, jest chyba najmocniej skontrastowaną ze swym scenicznym wcieleniem postacią. Zachowuje się jak nastolatka, a wysławia jak stary żołnierz, efekt jest piorunujący. Siergiej, mąż Sonii, syn Anny Wojnicew, to wcielenie Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, wspaniałe zresztą. Po Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu to kolejna rola męska, w której artystka pokazuje swój kunszt w sposób, który przykuwa uwagę i zapada w pamięć. Małgorzata Gałkowska wykreowała intrygującą postać Głagoliewa, domorosłego filozofa, wielbiciela gospodyni domu, Anny. Ewa Kaim wcieliła się w postać Żyda, Abrahama Wiengierowicza, wystylizowaną przewrotnie na istotę o egzotycznych, baśniowych cechach. Miejscowy postrach, Osipa, zagrała Ewa Kolasińska, stwarzając postać o skomplikowanej naturze – z jednej strony twardego rozbójnika, z drugiej – lirycznego, zakochanego w Annie mężczyzny, gotowego na wszystko, by pomścić jej krzywdy.

Nuda i zaściankowość tego dworku, który zmierza ku upadkowi, stanowią doskonałe pole dla popisu ludzkich wad i przywar. Próżność, lenistwo, pustota pragnień, ksenofobia, życie na kredyt, podążanie za kaprysami. A jednak nie zgodziłabym się z opinią, że nie ma tu ani jednego pozytywnego bohatera. W tym wykreowanym świecie uwypuklają się bardzo powszechne braki ludzkiego charakteru. Po raz kolejny oglądając spektakl Teatru Starego odnoszę takie wrażenie, w ten sposób odczytuję bohaterów sztuki. Przekonuje mnie to. Bohaterowie mylą się w osądach, popełniają błędy, swym zachowaniem, nie zawsze na miejscu, budząc szorstką sympatię, czasem przywołując uśmiech politowania. Każdy z nas znajdzie w sobie coś, z czym walczy bezskutecznie. Czy to jednak czyni z nas bohaterów negatywnych? Bohaterowie „Płatonowa” są niedoskonali, owszem, ale czy to od razu znaczy, że źli?

Myślę, że nieprzypadkowo elementem scenografii jest lustro. W tym spektaklu, w tym małym światku, odbija się nasza współczesność. Groteskowa i przerysowana, ale rozpoznawalna pod grubą kreską słów Czechowa podanych nam przez zespół aktorów Teatru Starego.

Poza tym wszystkim smaku nadaje osadzenie wydarzeń w nieziemskiej scenerii. Dosłownie. Fragmenty scenografii ukazują nam wycinek kosmicznej rzeczywistości: UFO, mówiące sprzęty, tajemnicze istoty. Tak mali jesteśmy wobec wszechświata. Tak śmieszne wydają się nasze sprawy wobec faktu, że Ziemia krąży wokół Słońca, i nie jest w tym sama. Za Gogolem, śmiejemy się sami z siebie. Pomagają nam w tym aktorzy, którzy wydają się bawić równie dobrze, choć lekkości tej sztuki towarzyszy stale nuta goryczy. „Szczęśliwie kończą się tylko te romanse, w których mnie nie ma” – mówi Płatonow. No chyba, że jest to romans z teatrem.

PŁATONOW
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej
Premiera: 19.12.2015 r. (Scena Kameralna, ul. Starowiślna 21)

TEKST: Anton Czechow
REŻYSERIA: Konstantin Bogomołow
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY: Larisa Łomakina
TŁUMACZENIE: Agnieszka Lubomira Piotrowska

OBSADA:
Anna Wojnicew – Adam Nawojczyk
Sergiej, jej pasierb – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik
Sofia, jego żona – Zbigniew W. Kaleta
Porfiry Głagoliew – Małgorzata Gałkowska
Iwan Trylecki – Jaśmina Polak
Nikołaj Trylecki, jego syn – Anna Dymna
Abraham Wiengierowicz – Ewa Kaim
Michaił Płatonow – Anna Radwan-Gancarczyk
Aleksandra (Sasza), jego żona, córka Tryleckiego – Bartosz Bielenia
Osip – Ewa Kolasińska

TRAILER

O uświęcaniu środków: Król Lear, Teatr Stary [recenzja]

Pisane 27 maja 2015 roku.

Fot. Magda Hueckel (Źródło: Cyfrowe Muzeum Teatru Starego, www.cyfrowemuzeum.stary.pl)
Fot. Magda Hueckel (źródło: Cyfrowe Muzeum Teatru Starego, www.cyfrowemuzeum.stary.pl)

„Król Lear” w reżyserii Jana Klaty jest atrakcyjną wizualnie ilustracją tego, co można by nazwać „odczytaniem Szekspira na nowo” i dosyć ekstremalną interpretacją dzieła angielskiego dramaturga.

Zacznę od ogółu – mam wrażenie, że przeniesienie akcji w scenerię Watykanu mogło przyjść do głowy tylko Janowi Klacie. Bardzo się cieszę, że wreszcie mogłam zobaczyć jedną ze sztuk w jego opracowaniu (bo to zdecydowanie większy zasięg pracy, niż tylko reżyserska). Do tej pory widziałam tylko nagrania innych jego sztuk (w tym H. z Marcinem Czarnikiem w roli Hamleta – polecam). Nie mogę doczekać się kolejnych.

Klata wyciągnął esencję z szekspirowskiego dramatu i pokazał, że walka o władzę, układy i knowania są właściwe wszystkim środowiskom, które mają do czynienia z hierarchicznym układem społecznym. Gdzie trzeba – ręka rękę myje a gra toczy się według zasady „cel uświęca środki”. Wrzucając to w kontekst wizji scenicznej Jana Klaty – nawet i dosłownie.

Nazywanie „córkami” panów w sutannach może i wypadło dosyć groteskowo (pewnie tak miało być), ale w kontekście aluzji kościelnych – nie raziło zbytnio. Wszak i Kościół nazywany bywa Matką – choć „rodzicielską” rolę odgrywają w nim głównie mężczyźni. Grzebiąc głębiej, można by dotrzeć i do wątków genderowych, ale tam nie zamierzam się zapuszczać.

Dało się jednak zauważyć, że sztuka była przeznaczona przede wszystkim dla widzów, którzy znali oryginał. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się wcześniej przeczytać tekst oryginalny (oczywiście go nie znałam – znowu działanie edukacyjne Starego). Jeśli zredukować odbiór do ogólnych przesłań – nieznający tekstu widz też raczej nie powinien mieć problemu z odczytaniem sztuki, ale na pewno umknęłoby mu to pasjonujące wyszukiwanie różnic między oryginałem a adaptacją.

Było o wrażeniach ogólnych, to teraz szczegóły – szalenie spodobała mi się postać Edmunda, grana przez Bartosza Bielenię. Ta jego delikatna, dziewczęca prawie uroda kontrastowała z czarnym charakterem bohatera. I ten dziki taniec – triumf? obłęd? Nie wiem, ale podziwiam, że udało mu się wykonać te wszystkie pląsy w sutannie.

Nie wnikając w nawiązania religijne, skupiając się na samej instytucji, zespół Starego Teatru spisał się wspaniale, tworząc sztukę z uniwersalnym, ponadczasowym przekazem, w nowoczesnej formie. No nic na to nie poradzę. Przemawia do mnie poetyka Teatru Starego. Widziałam tam już cztery sztuki w tym sezonie i żadnej z nich nie można określić jako „klasycznej”. A każda mnie zafascynowała. Wrócę po więcej.

KRÓL LEAR
Narodowy Teatr Stary im. Heleny Modrzejewskiej, ul. Jagiellońska 1
Premiera: 19.12.2014 r.

TEKST: William Shakespeare
REŻYSERIA, OPRACOWANIE TEKSTU, OPRACOWANIE MUZYCZNE: Jan Klata
SCENOGRAFIA, KOSTIUMY, REŻYSERIA ŚWIATEŁ: Justyna Łagowska
CHOREOGRAFIA: Maćko Prusak
PRZEKŁAD: Leon Ulrich
MUZYKA: James Leyeland Kirby (THE CARETAKER)
RUCH SCENICZNY: Maćko Prusak
ASYSTENTKA REŻYSERA: Iwona Gołębiowska
ASYSTENTKA SCENOGRAFA: Katarzyna Jeznach

OBSADA:
Edgar – Krzysztof Zawadzki
Edmund – Bartosz Bielenia
Gloucester – Roman Gancarczyk
Goneril – Jacek Romanowski
Kent – Jerzy Święch
Kordelia / Błazen – Jaśmina Polak
Lear – Jerzy Grałek
Oswald – Bogdan Brzyski
Regan – Mieczysław Grąbka

PS Obejrzane 23 maja 2015 r. dzięki uprzejmości Agaty i Karoliny, które wystały bilety za 250 groszy w powalającej kolejce, z okazji 250 lat teatru państwowego w Polsce.

TRAILER

PS 2 Niestety, Jerzy Grałek, tytułowy król, zmarł na początku bieżącego roku. Wielka szkoda. Tym bardziej cieszę się, że miałam okazję zobaczyć ten spektakl z nim w roli Leara.