Przedsionek piekła. Kabaret śmierci [recenzja]

KabaretŚmierci_plakat
Plakat promujący film Kabaret Śmierci (źródło: filmweb.pl)

Kilka lat temu przeczytałam książkę, o której myślę zawsze, gdy ktoś wspomina drugą wojnę światową. Była to Proca Dawida – kabaret w przedsionku piekła Ryszarda Marka Grońskiego. Opowiadała o żydowskich teatrzykach warszawskich międzywojnia, które walczyły z nadchodzącą katastrofą tak, jak umiały – śmiechem. Mała, wielka broń w obliczu nieuniknionego. Tymczasem TVP Kultura zaproponowała widzom dokument, którego tytuł natychmiast przypomniał mi o wyżej wspomnianej pozycji.

Kabaret śmierci to film dokumentalny Andrzeja Celińskiego z 2014 roku. Może nie powinnam w ten sposób pisać o filmie podejmującym taką tematykę, ale dawno nie widziałam tak urokliwego dokumentu. I równocześnie budzącego tyle grozy. Po obejrzeniu tego świadectwa czasów apokalipsy przemysł rozrywkowy zyskuje drugie dno, a ocalająca moc śmiechu również przeraźliwie dosłowne znaczenie. Kiedy gra na scenie staje się grą o życie, oczyszczająca umowność zabawy traci ostrość granicy zapewniającej znany nam, widzom, komfort. Teatr ludzi żywych zamienia się w teatr marionetek. A  jednak grają i dają z siebie wszystko. Bo zarówno profesjonalni artyści, jak i amatorzy, tylko w ten sposób mogli podjąć walkę o przetrwanie.

Wypowiedzi  Volkera Kühna (reżyser teatralny), Jana Szurmieja (reżyser, aktor), Roy’a Kifta (dramaturg, pisarz), Anny Hanusovej-Flachovej (świadek, więźniarka obozu Theresienstadt), Evy Herrmannovej (świadek, więźniarka obozu Theresienstadt), Leopolda Kozłowskiego (świadek, więzień obozów Kurowice i Jaktorów) uzupełniono fabularyzowaną ilustracją. Są tam obrazy z getta, w którym rzeczywistość wyśmiewał komediant Rubinstein (Rafał Gąsowski), jest wspomnienie o Wierze Gran (Magdalena Wojnarowska), znanej nie tylko w żydowskich teatrzykach i kabaretach. Jest wreszcie przejmująca opowieść Leopolda Kozłowskiego, którego w fabularnej retrospekcji zagrał Miłosz Pietruski. Jest kabaret obozowy na cześć Fritza Grünbauma (Feliks Szajnert) i zmagania filmowca Kurta Gerrona (Rafał Jędrzejczyk) z polityką propagandy Trzeciej Rzeszy.  Jest także wspomnienie pokazowego obozu Theresienstadt, którym naziści mydlili oczy opinii publicznej.

Muzyczną oprawę filmu zapewnił zespół Kroke. Szmonces przeplata się z czarnym humorem, piosenka polska (czy też w innych językach) z tą w jidysz. Śmiech staje się bronią, która wzmacnia resztki oporu wobec rzeczywistości, a sztuka niszą, w której na chwilę można schronić się przed ciosem. Wypowiedzi ocalałych przyprawiają o gęsią skórkę, wspomnienia o żydowskich artystach, kochających przecież swoje ojczyzny, które się ich wyparły ze względu na ich pochodzenie, zwyczajnie bolą. I w kontekście tych opowieści zupełnie inaczej brzmi pytanie pobrzmiewające w Nie-Boskiej Komedii. Wszystko powiem Bogu Teatru Starego: „Przyszły do ciebie te tory?”. Przyszły. Z całą swoją potwornością, zerwanymi nadziejami i grozą chwil, z którą walczono zakazanym śmiechem.

Napisy końcowe pozostawiły mnie bez słów, choć w zupełnie inny sposób, niż okrutny Syn Szawła. Kabaret śmierci jest najpiękniejszym dokumentem o drugiej wojnie światowej, jaki widziałam. Dzięki takim filmom może nie całkiem przeminie postać tamtego świata, pogrzebanego pod skorupą bezmyślnego zła.

WIĘCEJ NA TEMAT FILMU

Wpis na stronie FilmPolski.pl – KABARET ŚMIERCI.

ZAPOWIEDŹ TELEWIZYJNA

Łąka Cafe, odc. 6: Samoobrona Sztuki [opowieść]

W POPRZEDNIM ODCINKU:

W Łąka Cafe pojawia się zespół Kamień Żuka, który zostaje bardzo dobrze przyjęty przez gości. Oraz przez Stenię. A to nie bardzo podoba się Stefanowi. Zachęcony przez Klarę ślimak szuka sobie problemu zastępczego. Okazuje się nim Stefania, zabawiająca lokalnego artystę, motyla Eustachego, ożywioną rozmową. Co również nie podoba się Stefanowi. Mimo wszystko akceptuje pomysł warsztatów owocowego malarstwa, które ma poprowadzić popularny wśród bywalców kawiarni motyl.

 ŁąkowySerial_6

ŁĄKA CAFE

ODC. 6: Samoobrona sztuki

Eustachy unosił się dzisiaj od samego rana. I to w podwójnym znaczeniu: po pierwsze nadzwyczajnie unosił się dumą, gdy ktoś próbował zbyt mocno zindywidualizować swój styl w stosunku do jego owocowych dzieł sztuki. Po drugie zaś unosił się całkiem zwyczajnie, nad stolikami, przy których w skupieniu pracowali uczestnicy warsztatów plastycznych, które zgodził się poprowadzić.

Stefan obserwował wydarzenia w Łąka Cafe i myślał, że gdyby miał włosy, to dawno by już je sobie powyrywał. Eustachy był nieznośny! Arogancki i wciąż niezadowolony. Niestety, miał także całkiem liczne grono wielbicieli wśród stałych bywalców kawiarni.

Stefania zdawała sobie całkiem nieźle radzić  z tym całym chaosem artystycznym.  I chyba tylko ona. Kawka Klara z trudem tłumiła krzyk, gdy ktoś po raz setny dopytywał o wolny pędzel,  a Stenia, choć zwinna, jak zwykle, nie  nadążała z wydawaniem miseczek na wodę dla malarzy-amatorów.

Ślimaczyca Stefania była zadowolona. Pokrzykując i kierując tym całym chaosem, czuła się w swoim żywiole. Stefan przyglądał się jej uważnie, nie potrafiąc oderwać wzroku (chyba, że akurat wlepiał go w Stenię za barem). Imponowała mu. No kto by pomyślał, że jej zdolności organizatorskie sięgają tak daleko! Żeby aż Eustachego temperować! No, no!

Klara dostrzegła jego wzmożone zainteresowanie i postanowiła zachęcić go do bliższego kontaktu ze Stefanią. Przecież to ona miała być remedium na nie najlepiej ulokowane uczucie do Stenii.

– Stefan, spójrz. Stefania jakoś tak samotnie wygląda, nie uważasz? – Klara wskazała ślimaczycę, która skupiała się właśnie na kolejnym konflikcie między warsztatowiczem, a Eustachym.

– Tak myślisz? Powinienem to sprawdzić? – zapytał Stefan. Niepotrzebnie, bo i tak sam miał ochotę do niej podpełznąć.

– Na twoim miejscu bym sprawdziła. Jesteś gospodarzem. Dbaj o swoich.

– No i ten Eustachy! Jak ona go znosi! Jest niemiły! Przecież chyba powinien zrozumieć, że tak się nie traktuje współpracownika!

Wtedy Klara pomyślałam, że może to jednak nie najlepszy pomysł, żeby Stefan rozmawiał ze Stefanią właśnie w tej chwili. Było już jednak za późno. Ślimak właśnie zagadywał Stefanię.

– Potrzebujesz pomocy? Widzę, że panuje tutaj odrobinę przyciężka atmosfera – powiedział dobitnie do ślimaczycy, spoglądając wymownie na Eustachego, choć Stefania próbowała na migi go powstrzymać. No i zaczęło się.

– Co proszę?! – warknął Eustachy, odrywając się od ożywionej dyskusji z jedną z mrówek, której właśnie tłumaczył, że mieszać barwnik jagodowy z malinowym, to znaczy popełnić zbrodnię na sztuce.

– Eustachy, wszyscy wiemy, że jesteś wielkim artystą. Ale sztuka broni się sama. Nie każdy musi malować tak, jak ty! Może dla tej mrówki połączenie tych barwników jest idealne dla jej ekspresji.

– Przepraszam bardzo, kto prowadzi te warsztaty, ja czy ty? – odpowiedział wzburzony motyl. A Stefania złapałaby się za głowę, gdyby miała czym. Tak długo pracowała nad uzyskaniem kompromisu artystycznego z Eustachym. Była zła na Stefana.

– Stefan, proszę, daj spokój! Radzimy sobie – syknęła, ale było już za późno. Duma Eustachego pokonała kruche porozumienie zawarte ze Stefanią.

– Jeśli nie podobają ci się moje metody nauczania sztuki, to proszę bardzo! – Eustachy rzucił Stefanowi paletę i płótno, a barwniki utworzyły kolorową plamę. – Wykaż się sam! – powiedział i wyfrunął.

– Ale… – osłupiały ślimak próbował protestować i nawet podpełzł kawałek, usiłując dogonić obrażonego artystę, jednak Stefania go powstrzymała.

– Dość już nabroiłeś! – powiedziała i posunęła w ślad za motylem, próbując go udobruchać. – Eustachy! Twoje metody są wspaniałe!

Klara otworzyła dzióbek i długo go nie zamykała, obserwując to, co się przed chwilą wydarzyło. „Chyba powinnam skończyć z tym wtrącaniem się” – pomyślała i mimo wszystko podfrunęła do Stefana, by go pocieszyć.

Porzucona w trakcie dyskusji z Eustachym mrówka, wpatrywała się tymczasem w podłogę, na której leżało płótno z plamami barwników. Po tym, jak Stefan, ścigając motyla, przepełzł przez jego środek, z mieszanki kolorów utworzyła się bardzo interesująca kompozycja.

– No i niech mi ktoś teraz powie, że jagodowy nie pasuje do malinowego! – krzyknęła triumfalnie mrówka. Pozostali przyznali jej rację. Płotno wyglądało pięknie. Sztuka jednak potrafi obronić się sama!

 

W NASTĘPNYM ODCINKU:

Stefania dąsa się na Stefana za ostatnią sprawę z Eustachym. Stefan chce jej to jakoś wynagrodzić. Okazuje się ponadto, że ludzie mają pełne półki książek, z których można wynieść wiele ciekawych informacji. Stefan nigdy nie próbował czytać, ale słyszał o Molach Książkowych, które szerzą tę pasję. Czy uda mu się namówić Stefanię, żeby sprowadziła tę organizację do jego kawiarenki? No i co na to Klara?


POPRZEDNIE ODCINKI:

ODC. 1: Dzień jak nie co dzień

ODC. 2: Stenia

ODC. 3: Stefania

ODC. 4: Węzły i supły

ODC. 5: Nieszczęście w szczęściu

 

Recykling literacki [odc. 2]

Recykling literacki

Dawno nie pisałam nic rymowanego, więc dzisiaj zrecyklingowałam zdanie z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, które właśnie sobie odświeżam.

Otworzyłam książkę w przypadkowym miejscu. Padło na stronę 102. Zdanie, które wylosowałam to kwestia Poety:

„Dawno nie miałem snu, jak ten wieczór, jak ta noc.”

Zdanie składa się z dziesięciu słów, więc mój wiersz liczy sobie dziesięć strof. Nie każda strofa zawiera jeden z wylosowanych wyrazów, choć w niektórych użyłam kilku słów z wybranego zdania.

Początek: 20.00, koniec: 20.47, czyli zmieściłam się w godzinie.

Tytuł:

Poszyjemy, zobaczymy

Dawno temu i nieprawda”.
Ale ta najszczersza w świecie,
Że się ciągle moja nitka
Z wełną twego losu plecie.

Nie mów, proszę, „Miałem kiedyś
Szal wełniany naszych losów”,
Bo choć spruty, to wciąż przecież
Miękko nas kołysze do snu.

Nie mów: „Minął tamten wieczór,
Prysnął czar przytulnych rozmów”
Może minął, lecz ten  przecież,
Też ogrzewa ciepłem koców.

Nie powtarzaj „Tamtej nocy
Nie wrócimy między nami”
Bo tej nocy też możemy
Ponaprawiać szwy ściegami.

Jak?” Nie pytaj, nie wyjaśnię
Nie spisano w poradniku
W jaki sposób stworzyć właśnie
Nowy wykrój w naszym życiu.

Ta zagadka jak na razie
Czeka na swe rozwiązanie
Ważne, że nieprawdy naszej
Nie niszczymy brudów praniem.

Ta noc może nie wełniana,
Może nie pokryta pluszem,
Ale własna, choćby lniana
Od surowych  naszych wzruszeń.

Nie musimy dziergać znowu
Poprutego szala marzeń
Poszyjemy, zobaczymy
Co nam jeszcze się przydarzy

Nie szukajmy dziury w całym
Nie cerujmy wspomnień skrycie
Posplatajmy nasze nici
Niech się nam tka nowe życie

Może dawno i nieprawda,
Ale ta najszczersza w świecie,
Że się ciągle moja nitka
Z wełną twego losu plecie.